
http://static.presspubli…
Dzisiejszy dzień to dzień chwały polskiego dziennikarstwa i czarny dzień polskich wydawców.
30 października Rzeczpospolita publikuje artykuł sygnowany nazwiskiem Cezarego Gmyza, (wg związanego z rzadem Newseweeka w ustalaniu tekstu brali udział rónież redaktorzy naczelni) który stawia tezę, że we wraku polskiego tupolewa, który rozbił się w Smoleńsku wykryto materiały wybuchowe, konkretnie trotyl i nitroglicerynę. Artykuł podkreślony był wstępniakiem naczelnego, w którym poinformowano, że dokonane zostały wszelkie możliwe sprawdzenia zawartych w nim treści. Znów wg Newsweeka o całej sprawie poinformowany był właściciel pisma, który specjalnie przyleciał w tym celu z Austrii i zaakceptował publikację artykułu na podstawie takich źródeł, jakimi redakcja wówczas dysponowała.
Tego samego dnia odbyła się konferencja prokuratury wojskowej. Prokurator Szeląg oznajmił, że materiałów wybuchowych we wraku tupolewa nie stwierdzono, ponieważ aby potwierdzić dotychczasowe ustalenia potrzebne są badania laboratoryjne (zauważmy, że nie jest to zaprzeczenie ustaleń Rzeczpospolitej). Kilka godzin po konferencji prokuratury Redakcja Rzeczpospolitej wycofuje się ze swoich głęboko przemyślanych i udowodnionych tez.
Dnia następnego Hajdarowicz - wydawca pisma żąda od autora Cezarego Gmyza ujawnienia informatorów, gwarantując swoim słowem, że będą oni bezpieczni.
Cezary Gmyz informatorów nie ujawnia, zostaje więc wyrzucony z pracy, wraz z nim redaktor naczelny i kierownictwo działu krajowego. Wydawca motywuje to troską o wiarygodność pisma.
Dlaczego jest to dzień chwały polskiego dziennikarstwa? Bo okazało się, że są w Polsce tacy dziennikarze, dla których, w gardłowej sprawie, ważniejsze jest chronienie źródeł niż chronienie siebie.
Dlaczego jest to czarny dzień polskich wydawców? Hajdarowicz najpierw zaakceptował ukazanie się artykułu Gmyza udokumentowanego tak jak był 30 października. Następnie po pierwszym mruknięciu władzy w sprinterskim tempie wycofał się z głoszonych tez (nie wierzę by Redakcja wydała swoje Oświadczenie bez konsultacji z właścicielem), potem zaszantażował dziennikarza swojej gazety żądając ujawnienia źródeł informacji, gdy dziennikarz się na to nie zgodził zwolnił go dyscyplinarnie. Serwilizm godny łukaszenkowskich standardów.
jak wynika z tekstu Czuchnowskiego w Wyborczej http://wyborcza.pl/1,759…, wg polskiego prawa dziennikarz nie ma prawa ujawnić swoich informatorów.
Dlaczego mając do wyboru 100 pretekstów rada nadzorcza Rzeczpospolitej wybrala akurat ten, który jest dla Gmyza najbardziej korzystny?
Po tym oświadczeniu rady nadzorczej tuzom salonowego mediaworkerstwa trudniej będzie krytykować Gmyza, a przecież można było z niego zrobić tak czarnego luda jak red. Czółno z powieści Wildsteina
Tymczasem wyobraźmy sobie ewentualny proces Gmyza, to już jest sytacja, którą mogą zainteresować się organizacje międzynarodowe.
Piłka jest nadal w grze
Może nas spotkać tutaj jeszcze wiele zaskakujących sytuacji.
to już nie jest mecz do jednej bramki.