Z oblężonej Warszawy trzeba nam było uciekać. Kanikuła już blisko. Pogoda, ciepło, długi weekend. Działka, domek, ogród, pielenie, podlewanie, strzyżenie, cięcie, sadzenie fasolki (ogrodnik żąda 800 zł za dzień). dzieci, wnuki, rodzina. Szerszenie, osy, pszczół nie ma, mało zawiązków. Gotować się nie chce, kupować się nie chce, zmywać się nie chce, do baru, do baru! Jakieś mecze, Grecja coś tam, Polacy coś tam, rosyjskie marsze kibiców we wtorek.
Jednym uchem w mediach, z przyzwyczajenia i nałogu. A w mediach rozważania: dlaczegóż to tak ci nasi chłopcy w pierwszej połowie meczu z Grecją pokazali jak trzeba grać, a w drugiej połowie to jakoś jakby otępieli, jak muchy w mazi się poruszali; jakby już już - ale jednak nie. A może oni są wypaleni, troszczyli się komentatorzy, a może przetrenowani, a może to dziwne jakieś cosik ich trafiło. W Trójce całą godzinę mielili w sobotę rano, do obrzydzenia. Mam swoją dyletancką i całkowicie nieprofesjonalną koncepcję, bo lubię proste rozwiązania, ona się błąka gdzieś między nagłym i niespodziewanym po latach klęsk wygrywaniem meczów we wszystkich dyscyplinach parę lat temu, jak wyaresztowano 120 czy ileś tam osób z różnych PZP.. (dodaj odpowiednie litery), a wypuszczeniem parę miesięcy temu Fryzjera z kicia.
Na przykład taka wiadomość z marca 2011, i to nie w żadnym oszołomskim koncernie czy moherowym piśmie, ale w samej Gazecie Wyborczej, co jak napisze, to na pewno sama prawda jest, a na pewno już tym razem:
"Gazeta Wyborcza": Mimo prawomocnego wyroku skazującego go za ustawianie meczów piłkarskich na 3,5 roku więzienia, Ryszard Forbrich na razie nie trafi za kraty. Osławiony "Fryzjer" odsiedział 22 miesiące; pozostało mu 20. Złożył wniosek o odroczenie wykonania kary ze względu na liczne schorzenia. Sąd przychylił się do jego prośby. – Za pół roku konsekwentnie złoży kolejne zaświadczenia i jest praktycznie przesądzone, że nigdy do więzienia nie trafi, analizuje jeden ze śledczych. Od więzienia próbują się wymigać także inni skazani w piłkarskiej aferze korupcyjnej.” Tyle Wyborcza.
A w październiku na samym Łonecie, co to wrogi jest oszołomskim i moherowym czytelnikom, ale czasem mu się trafi:
„"Fryzjer" na wolności. Miał siedzieć, a nikt nie wie gdzie jest!
Ryszard Forbrich, słynny szef piłkarskiej mafii, która trzymała w garści rozgrywki piłkarskie w Polsce, jest na wolności. Od sierpnia powinien z powrotem być w więzieniu. Sąd jednak nie potrafi ustalić gdzie się ukrywa! Historia zatoczyła koło. Ryszard Forbrich, znany pod pseudonimem "Fryzjer", kierował przez wiele lat rozgrywkami polskiej ligi, ustawiał mecze, korumpował sędziów, kluby, trenerów, piłkarzy...
Zobacz też: Sąd oddalił kasację. Szef "piłkarskiej mafii" skazany!
Sprawiedliwości stało się jednak zadość i "Fryzjer" został skazany prawomocnym wyrokiem. Jego areszt znajdował się we... Wronkach. W mieście, w którym spędził wiele lat "pracując" dla Amiki i "dla dobra" polskiego futbolu. Dziś to dla niego miejsce odsiadki. Szef piłkarskiej mafii odsiedział 22 miesiące (z 3,5-rocznego wyroku) i opuścił areszt, ze względu na rzekomy zły stan zdrowia, choć jak wiemy, w pierwszych dniach po osadzeniu, próbował ustawiać mecze jeszcze z więziennej celi!
Zobacz też: Szok! Franciszek Smuda wiedział, że mecz był ustawiony?
Miał jednak do niej wrócić w sierpniu. Wygląda na to, że z własnej woli tego nie uczyni. Ukrywa się przed wymiarem sprawiedliwości, a sąd nie potrafi odnaleźć miejsca jego obecnego zamieszkania. "Trwają czynności ustalające" - mówi enigmatycznie prokuratura.
A człowiek, którego miejsce jest w więziennej celi, spokojnie chodzi na wolności.” Tyle Onet.pl.
No proszę. A oni się zastanawiają, co jest grane. To jest właśnie grane, moim oczywiście absolutnie nieprofesjonalnym zdaniem, z daleka się od tego trzymam, tak bardzo, że długo nie mogłam zrozumieć, dlaczego wszyscy na świecie chcą wejść do różnych mafii, klak, klik, klubów, towarzystw i innych grup, a my koniecznie chcemy z grupy wyjść. Dopiero mądrzejsi musieli mnie oświecić.
Jedni więc chcą zarobić, a inni wcale nie chcą. Jedni są gotowi na porażkę i wstyd żeby brać pod stołem, inni za to dumę i pouczanie, i idiotyzm biznesowy, te polskie grzechy główne, kultywują. Po trzech dniach tego bicia pianki i kręcenia kogla-mogla co-też-naszym-chłopcom-mogło-się-stać postanowiliśmy zjeść obiad. Zetknąć się może i z kryzysem, bezrobociem i tzw. rzeczywistością, ale w przydrożnym barze, najlepszym naszym zdaniem w Polsce, gdzie świeże obiadki, polska kuchnia, woda czysta i trawa zielona. Tyle że niestety przy samej autostradzie, ale cóż, sami chcieliśmy autostrad. Ziuuuuu! Ziu! Ziuuuuuuuu! Ziuuuuu! Ziu!
W barze zamknięte. Impreza. Stypa, wesele, egzaminy czy też chrzciny, jak zwykle w niedzielę. Z tej biedy nie więcej niż 60 gości, kwiaty, sałaty, wędliny, dania, ciasta, obrusy, kieliszki, alkohole, goście pięknie ubrani a nawet uczesani, aż dusza się raduje pod tymi wielopiętrowymi rozjazdami w pole.
No cóż, w sąsiedztwie jest drugi bar, też niezły, ostatni raz zatruliśmy się tam sumem w śmietanie (brrr...) siedem a nawet może i osiem lat temu, po paru latach jednak spróbowaliśmy szczęścia, i rzeczywiście. Da się tu zjeść.
Wchodzimy, roztrącamy ohydne wiszące fuksje z fioletowymi bąbelkami, bar, obok knajpa, dania złotymi literami wytłoczone na menu. Za barem miły młody panek, nie sam właściciel.
Oglądamy menu, mniam mniam, sandacz, łosoś, szczupak, na suma nikt mnie już nie namówi, i inne płody okolicznych strumyków, młode podobno polskie kartofelki, dziesiątki dań, pustawo, słoneczko świeci, sosny pachną.
- Ale dziś mamy tylko jedną osobę do obsługi – uśmiecha się młody panek. – I na bar i na restaurację, kuchnia też jedna, to na każde danie minimum pół godziny trzeba będzie poczekać.
Rozpacz. Dzieci wrzeszczą z głodu, nam skręcają się kiszki... Niedziela, koniec długiego weekendu, powroty, Warszawa oblężona turystami, bar przydrożny przy autostradzie... Raczej da się przewidzieć, że mogą zdarzyć się goście.
- To może trzeba było wziąć kogoś dodatkowo do pracy? – rzucam swobodnie i po europejsku. Już zapomniałam PRL i stada siermiężnych kelnerów pędzących w nieznane z okrzykiem „Kolega!” na ustach.
- Dodatkowo? – prychnął młody panek. – To raczej trzeba było wcześniej zamówić stolik!
Europa. Bezrobocie podobno rośnie, a małe firmy mają kłopoty.
Pojechaliśmy do centrum handlowego na hot doga i żurek z proszku.
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 5843
Car osadzał kryminalistów wypuszczonych z więzień po wyrokach 30 km od Warszawy, po stronie praskiej naturalnie. I niestety do dziś tam została ta tradycja. Wołomin i te klimaty. To stąd.
Ułatwili i... zero konkurencji. No bo kasa fiskalna, sanepid, toaleta, kominiarz, behapowiec, ukończona wyższa szkoła gotowania na gazie, albo coś takiego i coroczne potwierdzenia z centrum doskonalenia zawodowego o odbytych kursach. A tam gdzie jest najładniej nie wolno jeszcze bardziej bo park. Nie wiem co parkowi szkodzą smażone płocie na przystani kajaków. Nie wolno i już.
Wsiowi znów chodzą od otwarcia sklepu do zamknięcia pijani. Ze szczęścia, że tak ułatwiono drobny biznes. Ten PRL musi nie był taki zły skoro powrócił, chodzi im po głowie.
Tak było. Jak będzie w tym roku, wkrótce opowiem.
Pozdrawiam,
Janko Walski