Współczesny Internet pełen jest ludzi, którzy nazywają się “misesistami”, “hayekistami” albo “wolnorynkowcami”, a w rzeczywistości z dorobkiem szkoły austriackiej mają tyle wspólnego, co astrolog z fizykiem. Cytują Misesa i Hayeka, jakby ci dwaj prorocy liberalizmu byli patronami bitcoina, kryptowalut i anarchii finansowej. To intelektualny fałsz — zręczny, chwytliwy i bardzo niebezpieczny.
Zacznijmy od podstaw. Mises w Teorii pieniądza i kredytu faktycznie pokazał, że pieniądz powstał historycznie bez udziału państwa. Nie z dekretu, lecz z praktyki wymiany. Ale to opis procesu historycznego, nie recepta na ustrój gospodarczy. Mises nie pisał, że nowoczesna gospodarka może się obyć bez wspólnej jednostki rozliczeniowej. Wręcz przeciwnie, w jego późniejszych pracach rachunek ekonomiczny w warunkach kapitalizmu wymaga stabilnej, powszechnie uznawanej miary wartości. Bez niej nie da się planować, inwestować ani porównywać wyników.
Twierdzenie, że „rynek sam wybierze najlepszy pieniądz”, to uproszczenie, które Misesowi w ogóle nie przystoi. W jego logice rynek działa tylko w ramach pewnego ładu instytucjonalnego, opartego na własności, zaufaniu i prawie. Rynek to nie dżungla, tylko złożony ekosystem. I jak każdy ekosystem – potrzebuje reguł, które pozwalają mu przetrwać.
Hayek również nie był anarchokapitalistą, choć wielu chciałoby nim go uczynić. W Denacjonalizacji pieniądza Hayek rzeczywiście rozważał ideę konkurencji walut, ale nie chodziło mu o chaos “każdy sobie bije monety”. Postulował konkurencję instytucjonalną w ramach odpowiedzialnych banków i zaufanych emitentów, działających pod okiem prawa, które sankcjonuje zobowiązania. Hayek zakładał, że zaufanie do waluty jest podstawowym dobrem publicznym, którego nie da się stworzyć z niczego.
Współczesne kryptowaluty próbują udawać, że są urzeczywistnieniem tej wizji. W rzeczywistości są jej karykaturą. Owszem, są zdecentralizowane, ale nie dlatego, że rynek je “wybrał”, tylko dlatego, że nie mają komu odpowiadać. Ich zmienność nie jest dowodem wolności, lecz braku odpowiedzialności. Rynek bez zaufania nie jest wolny – jest hazardem.
Kiedy ktoś twierdzi, że “pieniądz to język” i “każdy może mówić swoim”, warto przypomnieć, że język istnieje tylko dzięki gramatyce i regułom. Jeśli każdy mówi jak chce, powstaje nie różnorodność, lecz bełkot. W ekonomii ten bełkot objawia się w formie chaosu kursów, inflacji, deflacji i upadku zaufania.
Złoto, srebro, sól, te historyczne środki wymiany faktycznie konkurowały, ale to właśnie z tej konkurencji wyłoniła się jedna dominująca miara wartości. Naturalny proces rynkowy zawsze prowadził do standaryzacji, nie do anarchii. To była spontaniczna selekcja a jej efektem był wspólny pieniądz, nie sto tokenów o dowolnej wartości.
Najbardziej paradoksalne w libertariańskiej mitologii jest to, że ci, którzy mówią o „wolności od państwa”, w rzeczywistości chcą państwa bez odpowiedzialności. Wolność pieniądza bez wspólnego systemu rozliczeń to wolność dla najsilniejszych – tych, którzy mają środki, by narzucać innym swoje warunki. To nie liberalizm, tylko nowa forma feudalizmu: każdy sobie bije monetę, a kto słabszy, ten płaci za cudze błędy.
Hayek i Mises nigdy nie nawoływali do zniesienia instytucji, które chronią stabilność pieniądza. Ostrzegali jedynie przed jej nadużyciem. Wiedzieli, że zaufanie publiczne jest warunkiem wolności gospodarczej, a nie jej przeciwnikiem. Wolny rynek nie istnieje w próżni, istnieje tam, gdzie uczestnicy mają wspólne reguły gry i pewność, że liczby, którymi się posługują, coś znaczą.
Dlatego trzeba mówić jasno: pieniądz bez państwa nie jest wolnością, tylko ucieczką od odpowiedzialności. I tak jak w biologii, tam, gdzie kończy się organizacja, zaczyna się rozkład.
Tu moja odpowiedź na ten wpis: https://naszeblogi.pl/74674-pieniadz-panstwo-i-mit-wspolnej-miary
A konkretnie jakie masz zarzuty w stosunku do tego, co pisał Mises? Włączyłeś się do dyskusji, to chyba wiesz kto to i co pisał...
W latach 90-tych nie było kryptowalut...
To prawda, że w latach 90-tych wszystko to wydawało się niemożliwe. Jednak właśnie dlatego warto dziś o tym rozmawiać — bo z rzeczy niemożliwych zbudowano świat, w którym żyjemy. Przejście testu Turinga przez algorytm, który jedynie mnoży macierze, też było nie do pomyślenia.
Najważniejszy wynalazek w tej układance to nie kryptografia, ale blockchain — nie jako moda, lecz jako nowa forma ładu społecznego bez centralnego nadzorcy. To coś więcej niż token, gra czy cyfrowy żeton, to matematyczna realizacja zaufania, które po raz pierwszy w historii pozwala ludziom rozliczać się bezpiecznie bez pośrednika. A matematyka jasno udowadnia, że nawet komputery kwantowe tego nie zlikwidują.
Nie jest to utopia rynkowa, lecz techniczna realizacja zasad, które przez stulecia pozostawały filozoficzną niemożliwością. Korwin grając w brydża, nie mógł tego wiedzieć, więc powoływanie się na jego ignorancję nie ma sensu.
Rozumiem ten sceptycyzm — to echo realizmu politycznego, który mówi, że ludzkiej natury drapieżnej, uzbrojonej, agresywnej, infantylnej małpy-mordercy nie da się pozbyć. Jednak blockchain (i AI) to nie tylko przełomy technologiczne, ale też antropologiczne. Te wynalazki nie zakładają doskonałości człowieka — one je obchodzą. To systemy, w których zaufanie nie wynika z moralności, lecz z matematyki. Nie chodzi więc o to, by ludzie byli lepsi — tylko o to, by system nie wymagał ich dobroci. Tak działa wolny rynek i tak działa ekonomia.
Najsilniejszą naturą człowieka jest lenistwo, a nie agresja. Ekonomia pokonuje wszelkie instynkty — jak coś mogę taniej i szybciej zrobić, niż ukraść, to to zrobię, a nie ukradnę. Kradniemy, zabijamy i oszukujemy tylko dlatego, że to się w danych warunkach bardziej opłaca. Niemniej dzięki rozwojowi technologii przestaje się opłacać.
Niewolnictwo prywatne upadło nie dlatego, że ludzie stali się bardziej moralni, lecz dlatego, że przestało się opłacać. To rozwój technologii powodujący wzrost wydajności pracy okiełznał ten fragment zła ludzkiej natury. Dobro wygrywa nie dzięki moralistom, lecz dzięki technologii, a jej bujny rozwój jest możliwy głównie dzięki wolnorynkowemu kapitalizmowi. Socjalizm wstrzymuje rozwój, a więc pozwala złu dłużej się panoszyć.