O tym, jak państwo blokuje prawo obywatela do domu
„Nie da się tego zmienić, to zbyt idealistyczne, to zmierza do utopii” – usłyszałem pod moim ostatnim wpisem. To ciekawe. Dlaczego, gdy tylko padnie propozycja uczynienia państwa przyjaznym dla obywatela, od razu rozlega się chóralne „nie da się”? A może to nie niemożliwość, tylko zabetonowany system interesów, który pilnuje, by było tak, jak jest?
Dziś na tapetę biorę jedno z najbardziej bezczelnych oszustw III Rzeczypospolitej: mit, że w Polsce brakuje gruntów pod budownictwo mieszkaniowe. Bo to nie brak ziemi stanowi problem, lecz polityczna wola i urzędnicze koterie, które zbudowały wokół planowania przestrzennego szczelną barierę dostępu, dla obywateli - nie dla deweloperów.
Państwo, które blokuje własnych obywateli
Masz działkę? Chcesz się budować? Zła wiadomość: nie możesz. Bo planu nie ma, a jak jest, to działka „zielona”, „rolna”, „do rekreacji”, „poza zasięgiem infrastruktury”. Nawet jeśli 500 metrów dalej powstało osiedle deweloperskie, Twoja ziemia jest „nieuzbrojona”, „niespójna z polityką gminy” albo „nieprzewidziana w studium”.
Urzędnik wzruszy ramionami: „nic nie mogę”. Polityk wyrecytuje formułkę o ładzie przestrzennym. A tymczasem... te same władze potrafią w tydzień zatwierdzić inwestycję dewelopera na 300 mieszkań w szczerym polu. Z planem, bez planu – da się. Ale tylko dla silniejszych.
Nowa ustawa: więcej planowania, mniej wolności
Nowelizacja ustawy o planowaniu i zagospodarowaniu przestrzennym z 2023 r. miała uporządkować chaos. I zrobiła to – likwidując jedyny mechanizm, z którego mógł korzystać zwykły obywatel: decyzje o warunkach zabudowy. Zamiast tego, plany ogólne, strategie rozwoju, strefy funkcjonalne, katalogi form zabudowy, harmonogramy wdrożenia...
Brzmi fachowo? A jakże. Ale w praktyce znaczy to tyle: jeszcze trudniej będzie się wybudować, jeśli nie jesteś dużym graczem. Bo samorząd nie uchwali planu pod Twoją działkę, chyba że przy okazji uchwala plan pod dewelopera.
Deweloper – obywatel uprzywilejowany
W Polsce mamy system dwóch prędkości:
- Obywatel, który chce wybudować dom na działce po babci – blokowany przez procedury, paragrafy i niechęć.
- Deweloper, który z pieniędzmi i prawnikami wchodzi do gminy – witany jak inwestor strategiczny.
To nie teoria. To praktyka. Gminy często same z siebie nie planują nic, dopóki nie pojawi się inwestor, który pokryje koszty sporządzenia planu. A plan się uchwala „pod inwestora”, nie pod mieszkańców. W efekcie:
- powstają blokowiska bez szkół i dróg,
- domy rosną w polu, ale tylko te, które przynoszą zysk korporacjom,
- a zwykły obywatel stoi w miejscu, trzymając papiery w ręku, czekając rok na decyzję - odmowną.
„Polska się rozlewa” – ulubiona wymówka hipokrytów
Kiedy obywatel chce postawić dom 2 km od miasta, zaraz pojawia się zarzut: „rozlewanie zabudowy”. Ale gdy deweloper postawi osiedle 10 km dalej, już nikt nie protestuje. Bo przecież będzie autobus, szkoła, strefa relaksu i „współczesna koncepcja urbanistyczna”.
To nie walka z chaosem przestrzennym. To centralnie sterowana hipokryzja, w której dostęp do gruntu staje się przywilejem dla uprzywilejowanych.
Czym jest dziś dom w Polsce?
Dom, ta podstawowa jednostka ludzkiej wolności, staje się towarem luksusowym. Nie dlatego, że ludzi nie stać. Ale dlatego, że państwo robi wszystko, żeby ludzi blokować:
- Nie dostaniesz pozwolenia.
- Nie ma planu.
- Nie ma decyzji.
- Nie ma zgody.
- Nie ma możliwości.
Jest za to struktura interesów: politycy, urzędnicy, deweloperzy. Każdy z nich mówi: „działamy dla ludzi”, ale działają przeciw nim.
Kto odpowiada za ten stan rzeczy? Wszyscy – i nikt
Nie oszukujmy się. Wszystkie partie, bez wyjątku, miały szansę naprawić system planowania przestrzennego:
- PO rządziła latami, ale nie zrobiła nic, poza umożliwieniem masowego zabudowywania centrów miast apartamentowcami.
- PiS obiecywał „Mieszkanie+”, a wprowadził spekulację gruntami i zapisał się w historii nieudolnością porównywalną z Gierkiem.
- Lewica i Trzecia Droga mówią o mieszkalnictwie społecznym, ale wspierają blokowanie dostępu do gruntów prywatnych.
- Konfederacja mówi o wolnym rynku, ale nie przedstawia żadnych realnych rozwiązań dla indywidualnego budownictwa poza populizmem.
Urzędnicy? Nikt ich nie rozlicza, bo są „apolityczni”. W praktyce są największym blokiem betonowym, którego nie da się ruszyć – mogą nie wydać decyzji przez rok i nikt nie poniesie konsekwencji.
A więc co dalej?
Jeśli chcemy państwa sprawiedliwego, musimy przestać się godzić na system, który uprzywilejowuje silnych, a słabych odsuwa od podstawowego prawa – prawa do domu.
Trzeba:
- Zlikwidować urzędniczy monopol na decyzję o tym, gdzie wolno żyć.
- Zdecentralizować planowanie i umożliwić samodzielne inicjatywy obywatelskie.
- Wprowadzić sankcje dla gmin, które nie planują przestrzennie i premie dla tych, które uwalniają działki.
- Odbetonować prawo, które dziś jest zbiorem przepisów zaprojektowanych nie dla ludzi, tylko dla administracji.
Na zakończenie
Jeśli moje propozycje brzmią „zbyt idealistycznie”, to znaczy, że ktoś przez lata wmawiał nam, że pragmatyzm to rezygnacja z godności. A ja mówię inaczej: państwo ma służyć obywatelowi, nie odwrotnie.
Ten wpis to nie lament frustrata, tylko głos rozsądku. Jeśli Polska naprawdę chce być nowoczesnym krajem – czas skończyć z państwem, w którym dom buduje się nie na działce, tylko na układach.
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 1251
Dziś obywatel nie ma pewności ani swojej własności, ani swoich praw. Rolnicy słusznie skarżyli się na działania agencji rolnych, które nie działały w interesie narodowym. Podobnie drobni właściciele ziemi, blokowani latami przez samorządy czy urzędników, widzą, że deweloperzy mają w tych samych gminach zielone światło. To nie jest państwo prawa. To państwo układu.
Przytoczony przez Ciebie przykład wypowiedzi prof. Sadurskiego jest kontrowersyjny, ale pokazuje, jak desperacko środowiska prawnicze szukają sposobów na wyrwanie się z obecnej pułapki. Jednak droga na skróty, nawet w imię przywracania prawa, prowadzi w końcu do chaosu. Nie można przywracać ładu prawnego metodą "na Herkulesa", bo wtedy prawo staje się narzędziem siły, a nie sprawiedliwości. Wtedy każdy rząd może uznać, że "tymczasowe bezprawie" to metoda reformy i tak właśnie kończymy z bezprawiem sankcjonowanym.
Dlatego potrzebna jest reforma instytucjonalna i mentalna, a nie tylko „nowe przepisy”, bo dziś przepisów mamy aż nadto. Problem w tym, że:
- urzędnicy ich nie stosują lub robią to wybiórczo,
- sądy są niewydolne, a sprawiedliwość opóźniona jest sprawiedliwością zaprzeczoną,
- władza wykonawcza instrumentalizuje prawo, aby karać przeciwników i premiować swoich.
W takich warunkach prawo traci autorytet, a obywatel staje się petentem i w tym sensie zgadzam się: jesteśmy w stanie cywilizacyjnej zapaści państwowości.
Jak to zmienić? Trzeba stworzyć kodeks nowoczesnego państwa obywatelskiego, którego filarami będą:
1. Niezależność instytucji, nie podlegająca bieżącej władzy,
2. Prosta, jasna legislacja, zrozumiała dla obywatela,
3. Realne narzędzia kontroli społecznej nad urzędnikami i politykami,
4. Priorytet dla interesu obywatela, a nie układów korporacyjno-deweloperskich,
5. Prawdziwa decentralizacja, ale z mechanizmami rozliczalności.
Prawo nie może być wymówką dla opresji ani alibi dla bierności. Musi być tarczą obywatela, a nie mieczem władzy. I tu tkwi sedno: nie trzeba odrzucać prawa, trzeba je odzyskać, dla obywateli, nie przeciw nim. Tylko wówczas możliwa jest realna naprawa państwa, także w obszarze tak podstawowym, jak dostęp do ziemi i mieszkania.
Olac urzędników! Działka rolna ? - lex obora albo lex stodoła - masz prawo zbudować sobie bez żadnych zgłoszeń i zezwoleń stodołę. A co w tej stodole mieszka to inna inszość.
Ale choć lex obora (czy lex stodoła) daje faktycznie pewne furtki, to nie jest to trwałe rozwiązanie problemu i może przynieść więcej szkody niż pożytku.
Owszem, dziś prawo pozwala postawić stodołę czy budynek gospodarczy bez pozwolenia czy zgłoszenia, ale nie do zamieszkania. Jeśli ktoś zdecyduje się tam zamieszkać, to:
łamie prawo budowlane (czyli naraża się na nadzór budowlany i nakaz rozbiórki),
- nie ma szans na odbiór budynku ani uzyskanie adresu czy meldunku,
- nie podłączy legalnie mediów (woda, prąd, kanalizacja),
- nie ubezpieczy domu, bo to "nie dom",
- a bank nie udzieli kredytu hipotecznego, bo nie ma czego zabezpieczyć.
Co więcej, takie obchodzenie prawa tworzy precedens niebezpieczny dla nas wszystkich: skoro jeden obywatel "kombinuje", to inny może kombinować przeciwko niemu. Zaczynamy żyć nie w państwie prawa, tylko w kraju cwaniactwa i wzajemnej nieufności.
Dlatego nie chodzi o to, by "olać urzędników", tylko zmusić ich do działania w interesie obywateli. Dom to nie luksus, tylko podstawowe prawo człowieka. To państwo powinno ułatwiać budowę na swojej ziemi, nie ją utrudniać.
Potrzebujemy prawdziwej reformy:
- zmiany ustawy o planowaniu przestrzennym, by nie blokowała działek przez dekady,
- uproszczenia zasad przekształcania działek rolnych pod zabudowę indywidualną,
- automatycznych decyzji, a nie uznaniowości urzędnika,
- jasnych terminów i konsekwencji za brak działania administracji.
Dziś nie trzeba obchodzić prawa, trzeba naciskać, by działało uczciwie i równo dla wszystkich. Tylko wtedy nie będziemy musieli „udawać stodoły”, by móc zamieszkać na własnej ziemi.
Masz oczywiście rację. Wielokrotnie przeżyłem sytuację gdy samowolki budowlane po kilku latach starań zostały urzędowo przyklepane . I weź tu szanuj prawo.
W każdym szaleństwie jest metoda. Nie łapię dlaczego jakiś urzedas wie lepiej co ja chcę na swojej działce zrobić? Ale to byc może mam jakiś problem, gdyż zbyt długo zylem poza Polską.
Z jednej strony, mówi się, że własność prywatna jest święta. Z drugiej, jeśli ktoś chce coś realnie zbudować, zagospodarować lub zmienić na swojej działce, musi prosić o zgodę urzędnika, który często:
- nie zna lokalnych warunków,
- nie ponosi żadnej odpowiedzialności za odmowę,
- kieruje się przepisami oderwanymi od rzeczywistości, albo co gorsza – „uznaniowością”.
Owszem, planowanie przestrzenne jest potrzebne, bo chroni przed chaosem. Ale u nas system nie został zbudowany dla obywatela, tylko dla administracji i lobbystów. To nie planowanie, to często blokowanie, przeciąganie, zniechęcanie.
W efekcie:
- działek jest mnóstwo, ale nie można na nich nic zbudować,
- młodzi nie mogą się budować, a ci, co próbują, często się poddają,
- gminy wolą sprzedać działkę deweloperowi niż dać komuś prawo zabudowy.
To nie jest problem planowania. To jest problem systemowy: braku zaufania państwa do obywatela i przerostu biurokracji.
Tak więc, to nie Ty nie rozumiesz Polski.
To Polska od dawna nie rozumie własnych obywateli.