Witaj: Niezalogowany | LOGOWANIE | REJESTRACJA
Stratosfera
Wysłane przez SilentiumUniversi w 04-04-2024 [14:57]
Październik 1978
Gdzieś, daleko przed nim jednostajnie biały mrok rozświetlało światełko, zawieszone na pewnej wysokości, jakby w oknie pierwszego piętra - pomyślał. Ruszył w jego kierunku. Niemal dotykalnie czuł, jak wiążące go dotychczas prawa rozsuwają się i oddalają, wnikają w zamarznięte, ubite gliniane klepisko - kiedyś było ono zapewne ulicą - a nad nim unoszą się coraz wyżej, w górne warstwy atmosfery; nawet spojrzał w górę, lecz nie dostrzegł nic oprócz ciemności i nie uczuł nic oprócz mgły. Rozejrzał się na boki. Z obu stron czerń rosła coraz bardziej, zakreślając sobą czasem geometrycznie prawidłowe, a czasem poszarpane - roślinne albo wywodzące się z lasu ruin kształty. Światełko przed nim nie zbliżyło się ani na metr. Nie urosło. Było tak samo odległe jak na początku marszu. Później otoczenie powoli bielało, a mgła zaczęła się rozstępować. Po lewej, w ruinie, w której nad betonową płytą piętra wznosił się szereg rozwalonych i okopconych kominów wypełnionych popiołem usłyszał dźwięk kroków. Wysoka dziewczyna w szaroniebieskim płaszczu podeszła, a potem oparła się o wielki, wielodrzwiowy samochód stojący pod płytą. Obraz był niewyraźny i drgał lekko. Na widok ten, na który każdy normalny mieszkaniec Miasta natychmiast, nadkładając drogi, skręciłby w prostopadłą ulicę nie zareagował. Światełko zgasło. Gdy rozjaśniło się zupełnie, zobaczył, że świeciło się ono nad wejściem do poszukiwanego przez niego budynku oznaczonego nieczytelną, czerwoną tabliczką. Otworzył z wysiłkiem skrzypiące drzwi. Wchodząc na schody zauważył siedzącego na półpiętrze obszarpańca, który przyglądał mu się bez zainteresowania. Minął go i podszedł do okienka, zza którego patrzył na niego łysawy urzędnik w okularach.
- Chciałbym się zameldować.
- Dokumenty proszę.
Wyciągnął z kieszeni i podał mu kilka papierków. Urzędnik przeglądał je powoli. Nagle spojrzał na niego ze źle ukrywanym przerażeniem.
- A reszta?
- Przecież ...
Przerwał mu nieartykułowany, rozpaczliwy krzyk urzędnika, który usiłując wstać z krzesła, przewrócił się do tyłu. Krzyk jeszcze trwał, gdy rzucił się do drzwi.
- Poczekaj, nic się nie dzieje - rozległ się za nim głos faceta z półpiętra.
- Wcześnie zaczynasz - mówił dalej z uznaniem - biurwa pokrzyczy i przejdzie mu. Nawet nikogo nie powiadomi. To idioci. A twoje papiery wrzuci do kosza - ciągnął niezrozumiale.
- Ale dlaczego ...
- O! Doskonale. Ja jestem Pierwszy. Ty jesteś Drugi. Idziemy?
Wyciągnął do niego dłoń.
- Gdzie?
- No a co tu będziesz robił?
Nie stąd ni zowąd zlustrował go wzrokiem. Drugi nie ruszał się.
- Idziemy?
Skierowali się z powrotem. W pewnej chwili Pierwszy skręcił w wąski zaułek. Uważnie rozejrzawszy się dookoła i widząc, że w okolicy nie ma nikogo odwrócił się i rozpędem wpadł na towarzysza, chwytając go za gardło i powalając pod siebie. Leżąc już na ziemi Drugi szarpnął się, odrywając ręce napastnika od swojej szyi i przewracając go na wznak. Wstał raptownie.
- Dobry jesteś, aja - powiedział słabo Pierwszy - kto cię tego nauczył? Pomóż mi wstać. Co ty mi zrobiłeś? Niby mnie nie dotknąłeś, a zupełnie osłabłem.
Drugi dźwignął go na nogi i oparł o mur.
- Jak będziemy trzymać ze sobą nikt nam nie zaszkodzi!
- Jaki nikt?
- Nie wiesz?
- Co mam wiedzieć?
- Na niczym się nie znasz. Sztama? No?
Drugi wyciągnął rękę w jego kierunku.
- Co ty robisz? Trzymaj rękę nieruchomo.
Ustawioną na płask dłonią objechał dookoła jego przegub.
- Po tym się poznajemy.
- Kto?
- Skąd tyś się wziął? My - w ogóle. Nie tylko ja i ty.
Drugi skinął głową.
- Dobra.
- Coś trzeba zeżreć. Idziemy. Tym razem ja funduję.
- A potem?
- Trzeba będzie popracować - skrzywił się.
Ruszyli przed siebie. Zaułek był nadal bezludny. Drugi zaglądając do okien stwierdził, że mieszkania są opuszczone jakby niedawno, szyby nie zdążyły się jeszcze zaczernić i tylko wnętrza zalegała gruba warstwa kurzu. Zabudowa stała się mniej zwarta - pomiędzy domy wpełzły zachwaszczone trawniki.
- Co do mnie, po prostu byłem - burknął Drugi.
- Jak? - zainteresował się Pierwszy.
- Zawsze.
- O czym ty mówisz? Nic nie umiesz.
- Bo byłem jakoś inaczej.
Rozmowa urwała się. Wstąpili na wąską ścieżkę prowadzącą do piętrowego budynku.
- Słuchaj! Rób co potrafisz, ale pamiętaj, że jak się natniesz, to po tobie! A zwłaszcza wystrzegaj się staruch. Rozumiesz?
- Dosłownie.
Drewniane, ażurowe i wydeptane niemal na wylot schody przeraźliwie zaskrzypiały pod ich stopami.
- Kto tam? - rozległ się groźny głos z góry.
- My. Dwóch.
- Macie forsę?
- No a jak?
- I bez burd. Słyszeliście?
Pierwszy szarpnął drzwi. Wyciągnął z kieszeni kupkę błyszczących krążków i rzucił je mężczyźnie stojącemu przy drzwiach.
- Dwie porcje.
Wewnątrz, przy stole nakrytym szkarłatnym suknem siedział gruby, czarno ubrany facet. Lewą rękę, bezużyteczną - palce miał równo obcięte - położył na stole. Obok niego siedziała kobieta w średnim wieku. Jej bezmyślna twarz pokryta była czerwonymi krostami. Na widok wchodzących facet odsunął się na brzeg ławki. Kobieta nawet nie drgnęła.
- Posuń się trochę - powiedział Drugi pchnąwszy przy tym Pierwszego.
Grubas w czerni prawie zsunął się z ławki. Przyniesiono im jakąś czerwoną ciecz, w którj pływało coś jaśniejszego. Jednocześnie zastukały łyżki.
- Na dzisiaj musi nam wystarczyć.
Wstali i nie spiesząc się wyszli. Na ulicy, daleko przed sobą zauważyli idącego naprzeciw mężczyznę z siatką.
- Jak on tu się zaplątał? - ucieszył się Pierwszy - chodźmy prędzej, bo jeszcze gdzie przepadnie.
Wydłużyli krok. Mimo, iż zbliżali się coraz bardziej, mężczyzna nie okazywał zaniepokojenia. Pierwszy chwycił go za kołnierz i rzucił, nie stawiającego oporu, na ziemię; z rąk wyrwał mu siatkę.
- Chleb! Żadnej forsy!
Mężczyzna dyszał ciężko. Pierwszy kopnął go w głowę, tak, że przestał.
- Masz, żryj - powiedział - połowę zostaw. W końcu musimy się gdzieś przespać.
- A te domy?
- Na mózg ci padło? Życie ci niemiłe?
- Ja ... kiedyś ...
- W takim?
- Nie.
- To siedź cicho. Teraz musimy być ostrożni.
Doszli do skrzyżowania. Pierwszy ostrożnie wychylił się zza węgła, ale droga i trawniki były puste. Dopiero po dłuższej wędrówce zobaczyli na horyzoncie jakąś sylwetkę. Pierwszy stanął, wyraźnie zdezorientowany.
- Rwać ją, czy nie?
- A co?
- Może się źle skończyć. Rwiemy. Raz studnia pisana.
Zaczaili się, jeden za krzakiem, drugi - za osypującym się węgłem budynku. Wychylili się jednocześnie, chwytając ją za ręce, gdy stanęła w przejściu, patrząc się na napastników przerażonymi oczyma.
- Jednak mamy dobry dzień. Chyba przynosisz szczęście, Drugi!
Wolną ręką zerwał jej z ramienia torebkę.
- Po co oni tu właściwie przychodzą?
- Żebyśmy nie musieli chodzić do nich.
Zastygli słysząc zbliżające się kroki. Schwytana targnęła się raz i drugi, tym razem skutecznie. Przez chwilę wisiała jeszcze na ręce Drugiego, ale ten, na widok zbliżającego się do nich silnie zbudowanego faceta zluźnił chwyt i pobiegła przed siebie. Pierwszy i Drugi przybrali pozycje obronne. Na szerokiej twarzy przybysza pojawił się uśmiech.
- Nie znacie się na rzeczy. Na mężczyznę stosuje się to - zademonstrował - a na kobietę to. Wtedy nie wyrwą się i nie uciekną.
- Istotnie - rozluźniając się powiedział Drugi - zobaczmy lepiej, co jest w torebce.
Pierwszy rozerwał zapięcie.
- Forsa!!!
- Weszliście w nowy sektor miasta - wtrącił się obcy.
- No i co? Wymarły od miesiąca - zaoponował Pierwszy.
Drugi patrzył na nich z uwagą.
- Rozejm? - powiedział do przybysza.
- Rozejm. Na czarne psy.
- Na czarne psy. - powtórzył Pierwszy, przesypując monety przez palce - Proponuję się rozejść. Zbiórka tutaj. Kto przyjdzie pierwszy, czeka na pozostałych. Nie wleź tylko w Jasną Piwnicę, Drugi. Nikt cię z niej nie wydobędzie.
Nie odwracając się nawet do towarzyszy poszedł prosto przed siebie. Aleja ciągnęła się długo. Kończyła się raptownie na opadającym w głęboką dolinę stromym zboczu. Na dnie doliny stały ciągi wieżowców. Wszedł na most prowadzący na dach jednego z nich. Z obu stron otaczały go niskie nadbudówki mieszczące opustoszałe teraz sklepy. Tuż przed nim schody stromo wiodły w dół. Wstępował właśnie na pierwsze ich stopnie, gdy usłyszał za sobą cichy kobiecy głos:
- Proszę pana! Proszę pana!
Odwrócił się. W załomie muru, czego nie zauważył wcześniej, siedziała młoda kobieta otulona w szary, długi płaszcz, słabo widoczna w narastającym zmierzchu.
- Zgubiłam się na tym pustkowiu. Czy mógłby mnie pan odprowadzić w jakieś bezpieczne miejsce?
- Jak sobie pani życzy.
- To straszne miejsce. - powiedziała zbliżając się do niego - Rozbójnicy, czarne psy ... - zakryła sobie usta dłonią - przepraszam bardzo. Nie chciałam o tym wspominać.
- Czy mogła by mi to pani wytłumaczyć? Co to za psy?
- Czy mogę wziąć pana pod rękę? Im później, tym bardziej się boję.
- Proszę bardzo.
- Nikt z tych, którzy je widzą, nie wraca. Może ich w ogóle nie ma? Ale wie pan, ludzie wychodzą z domów i giną. Kiedyś, podobno, Miasto było wielkie i piękne - jedno z większych i piękniejszych na całym świecie. Nie było wtedy ani czarnych psów, ani potworów, ani czarownic. Aurea prima sata est aetas ...
- Przed istotami z tego świata można się obronić.
- Nie chciałabym pana urazić, ale to żart nie na miejscu.
- Jestem zbyt nietutejszy, aby odróżnić prawdę od niewłaściwego żartu. Przepraszam.
- Niech pan nie przejmuje się tym, co mówi samotna, zagubiona kobieta - kontynuowała, ale aby nie dopuścić go do głosu - strasznie długie i takie olśniewająco białe są te schody. Mam wrażenie, że nigdy się nie skończą. Gdzie one nas doprowadzą?
- Do celu. Za zakrętem będzie już ziemia.
Stopnie wyprowadziły ich wprost na trawnik, którego stan wskazywał na to, że dawno juz nikt po nim nie przechodził. Ale dalej, po wąskiej uliczce dostojnie kroczyło kilku ludzi, a w oknach paliły się światła.
- Dziękuję panu bardzo. Jeśli mogę zapytać, pan mieszka tu, czy po przeciwnej stronie?
- Niestety, nie tu. Raczej tam - wskazał na zbocze, z którego zeszli.
- Lepiej niech pan nie idzie na wprost, ale z daleka okrąży to straszne miejsce - poprosiła go błagalnym tonem.
Drugi smutno popatrzył w ziemię. W ciemności zobaczył tylko zarys pięknych stóp kobiety.
- Jeszcze raz dziękuję panu. Do zobaczenia!
Odwrócił się i poszedł wzdłuż stoku. Gdy zauważył, że dookoła nie widać już nikogo, skierował się w górę, przedzierając się przez gęste krzaki. W pewnej chwili, usłyszał za sobą ciche kroki. Udał, że nic go to nie obchodzi, a gdy ktoś z tyłu schwycił go za gardło, poczęstował go pięścią. Napastnik obwisł, ale nie zwolnił chwytu. Drugi poprawił uderzenie. Poskutkowało.
- Zasrany idiota - powiedział.
Sprawnie obszukał leżącego, wydobywając z jego kieszeni garść monet. Obejrzał je uważnie, sam nie wiedząc po co.
- Co za idiota - powtórzył - po co mu to było?
Skierowawszy się w górę napotkał przed sobą wysoki, ślepy mur jakiegoś domu. Obszedł go, trafiając wprost w ulicę. Wejście do niej tamowały dwa, złożone na krzyż i przewiązane zardzewiałym drutem drewniane bale. Za nimi, w pewnej odległości, zauważył drugą taką przegrodę, znacznie starszą i bardziej zmurszałą od poprzedniej. Leżało przy niej coś białego - jakby kości, a dalej poruszały się dwa cienie. Jednym skokiem przesadził barykadę. Cienie przemknęły się obok niego pod murem, zamykając mu drogę odwrotu. Były to dwa czarne psy.
- Czego? - zapytał.
Nie oczekiwał odpowiedzi. Jeden z psów przysiadł na tylnych łapach, drugi, bez żadnego odgłosu, powoli zamiatał ziemię ogonem.
- Nie chcecie zapłaty, ani łapówki, to się odczepcie - powiedział - i dajcie mi spokój.
Ruszył przed siebie, odwracając się tylko co jakiś czas. Psy podążały za nim bezszelestnie w odległości kilku metrów, niknąc mu tylko z oczu w ciemniejszych miejscach. Wyglądały jak dogi, biegły na długich i cienkich łapach, pyski miały zamknięte, a nozdrza lekko uniesione do góry. Po kilku następnych krokach uderzyła go nienaturalność sytuacji. Pełen już zrozumienia dla obaw swoich towarzyszy przesadził barykadę na końcu ulicy.
Dochodząc do miejsca spotkania czuł, że jest już bardzo późno. Dwie sylwetki dostrzegł tak, aby zdążyć uprzedzić ich o swoim powrocie.
- To ja, Drugi.
- No i co?
- Przyczepiła się do mnie jakaś młoda babka ...
- Aha.
- I jakiś idiota napadł mnie od tyłu, jak wracałem.
Pierwszy zaczął się histerycznie śmiać.
- Miał pieniądze.
Wyjął monety z kieszeni.
- My też coś mamy. Na dzisiaj wystarczy.
- Widziałem czarne psy.
Odsunęli się o krok.
- No i co? - zapytał nowy, ale już innym tonem.
- Jak widzicie. Wszystko w porządku.
- Chodźcie. I patrzcie pod nogi - powiedział Pierwszy.
- Bardziej trzymaj się ziemi, Drugi - dodał przybysz.
Domy powoli stawały się coraz wyższe. Jezdnię i lewy chodnik zalegały kupy gruzu. Gdy jego wzrok przyzwyczaił się do głębszego w tym miejscu mroku dostrzegł, że dominuje w nim granitowa kostka, powyrywana zapewne z sąsiednich ulic. Spojrzał pod nogi. Rzeczywiście, poruszali się po gołej ziemi.
W centralnym miejscu rumowiska gruz oddalał się nieco od murów. Znajdowało się tam okno piwnicy wypełnionej czerwono-żółtym, nieruchomym światłem.
Ostrożnie, gęsiego przeszli na drugą stronę ulicy.
- Jasna Piwnica - powiedział szeptem Pierwszy.
- Byłem tu kiedyś - chciał dodać Drugi, ale na czas zrezygnował.
Podobnego strachu, który opanował go w w gęstym, jakby ciekłym wnętrzu Jasnej Piwnicy nie chciałby przeżyć drugi raz. Oddalając się, dorzucili po kamieniu na stertę gruzu. Nowy odetchnął głęboko.
- Idźcie sobie dalej, ja się odleję - mruknął Pierwszy skręcając w bok.
- Dobre - odpowiedział Drugi.
Przybysz nie reagował. Po przejściu kilkuset kroków raptownym kopnięciem w brzuch powalił Drugiego na ziemię, usiadł na nim i oburącz schwycił go za gardło, aż chrupnęły kości. Po minutach martwej ciszy zaczął zwalniać chwyt. Nagle upadł jak długi. Drugi przekręcił się nad nim zadając potężny cios, wkrótce jednak znów znalazł się na ziemi. Tym razem cisza trwała dłużej. Pomyślał o bezsensie tych bijatyk. Był pewien, że napastnik nie wytrzyma następnego ciosu, ale też i tego, że nie musi zawsze wygrywać. Nie musi. Odezwał się:
- Puść. Dobry jesteś! Sztama?
- Sztama. On jest Pierwszy, ty jesteś Drugi, ja jestem Trzeci.
Objechał kantem dłoni wzniesioną dłoń Drugiego.
- Czekamy na Pierwszego. Forsy nie zgubiłeś?
- Nie.
- Pospiesz się - odezwał się na odgłos kroków Pierwszego - za noc płacimy, a połowa zeszła. Ja jestem Trzeci. Idziemy.
Z odgłosu kroków wywnioskowali, ze idą po trawie.
- Jaki czort zabrał księżyc? - zaniepokoił się Trzeci.
Wpadł na jakiś mur.
- To tutaj. W prawo. Uwaga na schody - komenderował.
- Kto tam? - groźnym tonem zapytał ktoś z góry.
- My. Trzech.
- Forsę macie?
- Mamy.
- I spokojnie. Słyszycie?
- Słyszymy.
Niemal natychmiast rozległ się stuk. Opadały rygle niewidocznych dotąd drzwi, płomień małej lampki oświetlił niewielką wnękę.
- Forsa! - zażądał ktoś nadal niewidoczny za drzwiami.
Wysupłali po garści metalu. Trzeci wsunął je przez szparę. Drzwi otwarły się. Przeszli przez przedsionek, trafiając do pustej, wysokiej sali, w której na ławach pod podpierającym strop kolumnami siedziało kilka kobiet otulonych w płachty nędznego płótna. Trzeci spoczął wzrokiem na jednej z nich. Nagle z tyłu, za nimi rozległ się krzyk, i runęło coś z łomotem. Drugi zastygł w bezruchu na moment. Gdy odwrócił się, walczyło tam już kilkunastu chłopa. Pierwszy i Trzeci bronili się z wielkim powodzeniem. Na podłodze leżało kilka ciał.
- Jestem - krzyknął.
Ktoś zwrócił się przeciw niemu. Upadł niemal natychmiast. Drugi wyrwał mu z ręki stalowy pręt. Po chwili wokół niego uczyniła się pustka.
- Dobre! - powiedział Trzeci, metodycznie rozwalając głowy leżącym - Wiejmy, zanim przyjdą następni. Dranie!
Pobiegli przed siebie. Nikt ich nie ścigał.
- Cholerny świat! - zaklął Pierwszy - jeszcze kilka takich imprez i nas zeżrą.
- Milcz! - położył palce na ustach Trzeci.
Cały dzień błąkali się po ruinach nie napotykając nikogo. Przechodząc jedną z opustoszałych uliczek Trzeci zatrzymał się nagle.
- Tego domu, tu, aja, nie było.
- No to co go przyniosło? - odpowiedział Pierwszy.
- Raz studnia pisana. Wchodzimy.
Drugi zaczął schodzić do piwnicy. Napotkawszy zamknięte drzwi wyciągnął przed siebie rękę stulając palce. Zakurzona klamka przed nim poruszyła się, opadając w dól. Potem, jakby niechętnie, zaczęła wracać do położenia równowagi. Drugi skulił się. Drzwi otwierały się powoli, coraz wolniej, tak jakby coś, co stało za nimi nagle straciło chęć do spotkania, albo czając się, szykowało atak, coś groźnego, potwornego. Odepchnął te myśli. Drzwi zaczęły znowu przyspieszać, otwierały się z lekkim, nie do pomyślenia w tej chwili skrzypieniem, rozwarły się na oścież. Nie stał za nimi nikt. Klamka sucho stuknęła o ścianę. Przed nim widniały słabo oświetlone schodki, mógł się domyślić, że zakręcały kilka razy prowadząc gdzieś niżej. Odczekał chwilę i wycofał się tyłem.
- Źle! - powiedział Trzeciemu - drzwi same się otwierają.
Wyszli gęsiego.
- Co robimy? - zapytał Pierwszy.
- Była tu taka babka z trzema córkami. Nikt o nich źle nie mówił.
- A kto tam był u nich?
- Nie widziałem ich ostatnio. Tego domu też nie było.
- Ale one chyba są.
- Klasa! - potwierdził Trzeci.
Drugi i tym razem nie odzywał się. Spoglądał z powątpiewaniem na brudną, piętrową kamienicę, z której właśnie wyszli.
- Szukajcie żółtego budynku z czerwonym, mansardowym dachem. Powinien być po lewej stronie.
- Jest! - ryknął Pierwszy.
Dwuskrzydłowe, rzeźbione drzwi były zamknięte na głucho. Trzeci odsunął się kilka kroków i uderzył w nie całym ciałem. Ustąpiły. Weszli do wysokiego, ciemnego korytarza.
- Jest tu kto? - wrzasnął Drugi.
Odpowiedziała mu cisza. Kilka pokojów na parterze okazało się pustymi, inne były zamknięte. Drugi zabrał się do wyważania drzwi.
- Zostaw! - krzyknął Pierwszy, blednąc - nie wiadomo, co tam jest!
Na piętrze sytuacja przedstawiała się podobnie. Zatrzymali się w pokoju, w którym brakowało drzwi, a nad otworem wejściowym znajdowało się zakurzone okno.
- No i gdzie te babki? - ironicznie zapytał Pierwszy.
- Masz dziury w ścianie - odparował Trzeci, ale wnet umilkł.
Jego twarz pokryła się kroplami potu. Wszyscy trzej starali ukryć się rozpaczliwie, rozpłaszczyć się na murach za filarami podpierającymi strop. Ktoś wchodził po schodach, skrzypiące kroki odzywały się z każdą chwilą głośniej budząc echa w korytarzu. Chybotliwy płomyk, którym oświecał sobie drogę, rzucał już blask na okna i ściany pomieszczenia, w którym się znajdowali.
- Może minie nas i pójdzie wyżej - pomyślał Drugi.
Pomylił się. Stara kobieta ubrana w coś, co przypominało brązowy worek, skręciła w ich kierunku. Wydało mu się, że jej nieruchomy wzrok przenika ścianę, za którą stali. W przypływie determinacji, drżąc z przerażenia postąpił krok do przodu. Kobieta zobaczyła go. Wyjętym z kieszeni nożem objechał dookoła przegub. Ręka drgnęła mu, nóż zjechał po ciele, z ranki stoczyło się parę kropel krwi. Sekundę później krew przestała cieknąć - ranka zagoiła się. Oczy kobiety zabłysły jasno.
- Szukacie mnie - powiedziała zachrypniętym głosem.
Trzeci oderwał się od ściany.
- Myśleliśmy, że ...
- Doskonale was rozumiem. Chodźcie. Moje córki gotowe są was przyjąć.
Zeszli w dół do jednego z zamkniętych dotychczas pokojów. Pod oknem, przedzielone parawanami stały tam trzy łóżka. Pod lekko uchylonymi drzwiami do następnego pomieszczenia stały trzy dziewczyny. Urody jednej z nich nie dało się nie zauważyć. Dwie pozostałe podobne były do niej, ale w twarzach miały coś niepokojącego.
- Chodź! - powiedział do niej Trzeci.
Drugi chciał zaprotestować, ale nie on był tu szefem. Co było dalej, nie zapamiętał. Nie widział, jak zgasły świece i pomieszczenie pogrążyło się w ciemności, w pewnej chwili wydało mu się tylko, że ciepłe ciało wyzwoliło się z jego objęć i znikło. Jednocześnie pamięć podsunęła mu obraz, jak idzie, ubrany w ciężki skafander nurkowy zalanym pod strop słabo oświetlonym, podziemnym korytarzem. Obudził się sam w wygniecionej pościeli. Zdawało mu się, że tamta patrzy na niego swoimi wielkimi, czarnymi oczyma - rozejrzał się dookoła. Parawany. Żadnego ruchu. Jasno. Wstał. Skurczył się i oburącz uchwycił poręczy łóżka.
Na prawo i lewo leżały dwa szkielety burej barwy. Były mocno zgniecione. Pierwszy - Trzeci. Miednica Pierwszego składała się z szeregu wyrostków splątanych w zbitą masę. Tego, co pozostało po Trzecim, nie był nawet w stanie objąć wyobraźnią. Potwory. Oddychał ciężko.
Raczej poczuł, niż posłyszał, że ktoś stanął w drzwiach. Spojrzał ostrożnie. Dziewczyna. Wyglądała jeszcze piękniej niż wtedy.
- Jesteś człowiekiem? - zdziwiona obejrzała go od stóp do głów.
- Nie wiem, kim jestem.
- Gdybyś był potworem, już byś nie żył.
- Gdybym był człowiekiem, zabiliby mnie wczoraj.
- Dlaczego nie chciałeś mnie wczoraj? Uciekaj stąd, zanim wróci moja matka. Ale - kim jesteś, że nie udało się jej ciebie zabić?
- Chyba po prostu nie da się mnie zabić. Odejdę, ale z tobą.
- Zginę.
- Ze mną nic ci nie grozi.
- Pierwszy raz cię widzę. Dlaczego miałabym odejść z tobą?
- Sama tego chcesz.
- Długo czekałam.
- A twoje siostry?
- Ich nie ma i nigdy nie było.
- Pamiętaj tylko: ochronić cię mogę tylko wtedy, gdy cię widzę.
- Idźmy. Chcę odejść z tego czarnego miejsca.
Wyszła na korytarz. Pospieszył za nią. Wchodząc na próg dostrzegł, że korytarz jest pusty. Dziewczyna zniknęła. Skoczył do okien. Były zamknięte. Uważnie przeszukał całą kamienicę, nie znajdując żadnych śladów. Wyszedł na zewnątrz.
Puszczam go wolno.
Komentarze
04-04-2024 [15:36] - NASZ_HENRY | Link: 393
393 odsłony na 24h - obstawiam 😉
04-04-2024 [19:48] - SilentiumUniversi | Link: Profesjonalne rzeczoznawstwo
Profesjonalne rzeczoznawstwo wydawnicze?
06-04-2024 [17:54] - NASZ_HENRY | Link: %%
%%
Spadek ze strony głównej po 48 godzinach:
wynik końcowy - 731 odsłon
wynik prognozowany - 786 odsłon (2*393)
Dokładność prognozy 93% błąd 7%
A % nie wyborcze 😉
04-04-2024 [21:02] - SilentiumUniversi | Link: To zdjęcie z numerkiem
To zdjęcie z numerkiem (proroctwem ?) otrzymałem od IPN
04-04-2024 [20:39] - NASZ_HENRY | Link: Cud-Miód...
[19:46]Cud - [19:47]Miód - [19:48]Ultramaryna😉
04-04-2024 [20:43] - Edeldreda z Ely | Link: @Autor
@Autor
https://zapodaj.net/plik-CdcWv...
04-04-2024 [22:04] - SilentiumUniversi | Link: https://zapodaj.net/plik
https://zapodaj.net/plik-iYBcfKarey
Trochę bardziej do "Labiryntu" niż do "Stratosfery" ale ujdzie w tłoku. To mój debiut z AI
04-04-2024 [22:23] - Edeldreda z Ely | Link: Gratulacje :)
Gratulacje :)
A tu jeszcze apokryfy moje:
https://zapodaj.net/plik-ilryU...
05-04-2024 [07:21] - SilentiumUniversi | Link: Twoje obrazki to chyba ze
Twoje obrazki to chyba ze sceny, gdy Drugi ratuje kobietę przed sobą samym (i kolegami rozbójnikami), ja spróbowałem podrzucić AI scenę początkową z fantomem kobiety, gdy Drugi nawet nie załapał zagrożenia. Zresztą na ogół nic nie łapie, moim zdaniem to rodzaj niemowlaka z częściowo wypełnioną pamięcią. A końcowa scena ma też dwa fantomy i jedną prawdziwą (córkę czarownicy?), która za zdradę zostaje unicestwiona
05-04-2024 [08:17] - Edeldreda z Ely | Link: @SilentiumUniversi
@SilentiumUniversi
Pierwotnie obrazek miał zawierać odwzorowanie wrażenia, które towarzyszy mi, gdy czytam Twoje opowiadania, lecz temat ją przerósł... Czasami jestem zmęczona tymi ciągłymi kompromisami z AI...
05-04-2024 [08:22] - NASZ_HENRY | Link: SI_lentium
SI_lentium
Cicha woda brzegi rwie, tfu podrywa :)
Użycie grafiki SI zwiększa liczbę odsłon o 100% - zwracam kwiatek🌹
05-04-2024 [08:46] - SilentiumUniversi | Link: Telefonem nie potrafię
Telefonem nie potrafię wrzucić grafiki do tekstu, poczekam, aż będę coś robić na komputerze
05-04-2024 [08:51] - SilentiumUniversi | Link: Telefonem nie potrafię
Wrzuciłem ten sam komentarz dwa razy 😂😭. Nadpisuję go.
Skorzystam z okazji i napiszę, co sądzę o źródle tekstu: "Wehikuł czasu" Wellsa. Tyle, że tam bohater zaczął od Elojów, a u mnie Drugi trafił do Morlocków. No i na końcu wyszło, że nie pasuje ani do jednych ani do drugich. Chyba głosowałby na Trzecią Drogę 😁
05-04-2024 [09:56] - Edeldreda z Ely | Link: @SilentiumUniversi
@SilentiumUniversi
Bardzo zgrabne, debiutanckie nadpisanie treści ;-)
05-04-2024 [11:12] - Jan1797 | Link: @SilentiumUniversi,
@SilentiumUniversi,
Nie wiedzieć, dlaczego przypomina mi historię lekarki -mamy i jej córki -studentki. Obie na szkoleniu WOT-u.
Wybacz.
----------------
Październik 1978+45-
- MyMoon zza rogu skierował się w boczną alejkę. Samotnie, bez blasku fleszy i zainteresowania innych. Przy wyjściu nawet pogardę rzucano mu jakby od niechcenia.
Przechodząc w oknach pierwszego piętra szukał choćby cienia Mice- Osobistej jak ją w przypływie nonszalancji wtedy nazywał.
-Szkoda, że dziś nikt mi nie pichci-przebiegło mu luźno.
Ruszył w kierunku śluzy kapsuły. Tym razem nie zauważył patroli, słyszał jedynie silniki krokowe kamer. Miał świadomość kontrolowanego obłoku atmosfery nad nim z minimalnym do funkcjonowania poziomem tlenu.
Dziewczyna w szaroniebieskim płaszczu przemknęła opodal
- Trzeba będzie w kamasze bez rotacji. Tym razem sam? - skrzywił się.
- Nic innego nie umiesz.
Obok huczał protest dostawców - krzyczeli o oślim wpływie. Nikt się tym nie interesował, podobnie jak monetami z dumną grecką symboliką rozsypanymi od kilku dni.
-Gomułka wrócił - rzucił pod nosem.
-Uczciwsze to niż pajacowanie!- usłyszał z boku.
-Nie bądź bezczelna - odparł.
"Ruszyli przed siebie. Bezludnym zaułkiem, zaglądając do okien.
Mieszkania opuszczone jakby niedawno.
W błyszczących oknach majaczyły obrazy zaprzęgów? Dwukółek, cóż za uciążliwa mara -pomyślał.
-Odprowadzę cię do bramy jednostki -rzuciła mimochodem.
Nie odpowiedział.
05-04-2024 [12:34] - SilentiumUniversi | Link: O kurcze, nie znam.
O kurcze, nie znam. Konwergencja? Archetyp Jungowski?
05-04-2024 [15:41] - Jan1797 | Link: Nie mam takich roszczeń:),
Nie mam takich roszczeń:), raczej wstyd, że dokleiłem:(
Wskazałem, tak myślę przykład człowieka z wyboru, bardziej typa niż archeotypa? Bez dostępu, ale czy bez wypełnienia? Przypadek rozpoznawalny dla bardzo wielu? Przyuczony nie przez przypadek na czas wyjątkowy mimo Boga, mimo Jego ostrzeżeń
Ponadto nie drażni mnie i nie przeszkadza kazus lejcy z „kodu czasu”:))
Pamięta Pan? Pozdrawiam serdecznie