Przewrót

Jest to political fiction napisane w mrocznych czasach stanu wojennego, kiedy to wielu Polaków uważało, że tylko przewrót w Moskwie może zmienić naszą sytuację (i rzeczywiście tak się stało, choć przewrót był jakiś... aksamitny). Czytelnik może z małą dozą wyobraźni odnaleźć tu aluzję do czasów dzisiejszych (oczywiście z dokładnością do specyfiki tamtych i dzisiejszych czasów).
 
Gdy C.K. wszedł na salę posiedzeń, za stołem siedziały zaledwie trzy osoby. Rozejrzawszy się, ujrzał jeszcze dwie sylwetki w cieniu dużego filodendrona: to oczywiście S.O. i A.S. szeptali między sobą, ukradkiem rozglądając się wokół, jak gdyby szykowali Bóg wie jaki spisek.
Usiadł, zapalił papierosa i spojrzał na zegarek. Do posiedzenia zostało jeszcze siedem minut. Oparł się łokciami o stół i wpatrywał weń ponuro, niczym facet zalewający robaka w knajpie. Na salę wchodzili kolejno następni, lecz C.K. nie zwracał na nich uwagi, pochłonięty własnymi myślami. Upadek N.N. nie podlegał najmniejszej wątpliwości. To posiedzenie będzie z pewnością decydujące. W głowie kołatała się jedna myśl: kto? On, C.K., ma w Biurze, a chyba także w Komitecie najsilniejszą pozycję. Być może, mógłby liczyć nawet na poparcie całej Partii, lecz jako szef Urzędu Bezpieczeństwa nie miał zbyt dobrej prasy w społeczeństwie. A członkowie Politbiura nie są aż tak wielkimi głupcami, żeby tego nie docenić. Gdyby tak jeszcze Partia miała zaufanie narodu, mogliby go poprzeć, ale teraz… Nie, nie będą samobójcami, choć się go boją.
Zatem – kto? Z.M. wspominał coś o K.W. Hmm. K.W. C.K. nie lubił go, choć nie miał pojęcia czemu. Ot, tak odruchowo. Niby facet był w porządku; sam gościł kilkakrotnie na orgietkach, które tamten organizował – nieźle było. A sposób, w jaki rozprawił się z tymi ubiegłorocznymi niepokojami wśród hutników też mógł budzić zaufanie. Na dobrą sprawę C.K. nie mógł mu niczego zarzucić. Także jako szef Bezpieki. Owszem, miał tam na niego kilka haczyków, jak na każdego w Biurze zresztą – nie, nie był na tyle naiwny, by zostawić kogoś czystego jak woda w górskim potoku…
Woda w górskim potoku… Przypomniał sobie, jak byli z K.W. na pstrągach w jego daczy. Co to on tam wtedy powiedział, zaraz… Aha. „Wiem, C., że każdemu możesz coś przypiąć. Mnie pewno też. A ja ci powiem, że cokolwiek byś miał, to jeszcze nic”.
Obydwaj byli już dobrze pod gazem, lecz słowa K.W. utkwiły w nim głęboko. O czym tamten myślał? Nie zapomniał oczywiście otoczyć K.W. wzmożoną opieką od tego czasu. Nic. Przeszłość jasna, pochodzenie wzorcowe… nie musiał sobie dorabiać życiorysu jak inni. Nic. Chyba, że ten profesorek – jak mu tam było? A.K. C.K. nie cierpiał żydów, a ten budził w nim szczególną odrazę. Spotkał go pewnego razu u K.W. na prywatnym przyjęciu (znalazł się tam zresztą zupełnie przypadkowo). K.W. coś tam bełkotał, dobrze już nadziany, że to osobisty psychoanalityk żony – rzecz dość naturalna, nie on jeden ma żonę snobkę. „Trzeba by ukrócić te kontakty z Zachodem” – pomyślał gniewnie.
Mimo wszystko ten profesorek… Co prawda, C.K. miał już wtedy także dobrze w czubie, lecz nie mógł zapomnieć przenikliwego wzroku profesora, gdy tamten był mu przedstawiany. Taak, ten profesorek. Ale jeśli nie K.W., to kto? Szukał w myślach i nie znajdował nikogo. Do tego jeszcze ta sugestia Z.M. Wygląda na to, że K.W. będzie miał poparcie większości Politbiura. Jeśli go nie poprę w tym momencie, a on wygra – stracę swoją pozycję. W końcu co ryzykuję? W razie czego mam na niego te kilka haczyków. Ale profesorkiem warto by się dokładniej zainteresować. Tylko jak tam znaleźć dojście, u diabła?
Wszedł N.N., blady i skupiony. Doskonale wiedział, co go czeka. Posiedzenie rozpoczęło się.
 
***
 
– Zrozum C., że to jest konieczne. – K.W. nalał jeszcze po kielichu. C.K. wypił w milczeniu. Uporczywie wpatrywał się w czubek buta. Propozycja była zaskakująca, nieprzyjemnie zaskakująca: K.W. Sekretarzem Generalnym i szefem rządu. Najwyższe, zagwarantowane konstytucyjnie uprawnienia. Władza praktycznie absolutna. Nie, to nie do przyjęcia. Nawet jeśli chodzi o K.W. Przypomniał sobie swoje rozterki przed owym historycznym posiedzeniem Biura, na którym tamten został wybrany Pierwszym. I te owacje wielotysięcznej rzeszy, gdy przemawiał na wiecu. Spokój w całym kraju w ciągu zaledwie dwóch tygodni. Spokój bez jednego wystrzału. Tak, K.W. umiał to robić. I umiał się odwzajemnić za poparcie. Kto jak kto, ale C.K. odczuł to wyraźnie. Miał pewność, że K.W. ufa mu niemal bezgranicznie. Jego pierwszego pytał zawsze o zdanie. Przed nim odkrywał najtajniejsze sekrety. Z nim konsultował wszystkie, nawet te błahe decyzje. Właściwie nie ma wielkiego ryzyka. W końcu mam go w garści…
– Nie wiem, w jaki sposób mógłbym dać ci jakieś gwarancje –odezwał się znowu K.W., jakby czuł, że C.K. zaczyna mięknąć. – Ale ta odrobina zaufania jest przecież konieczna.
C.K. wzdrygnął się. Zaufanie. Nie lubił tego słowa. Czuł przed nim instynktowny lęk. Jakby było z innego świata. Nie wiedzieć, czemu, przypomniał sobie chwile bezsenności, kiedy przewracał się w łóżku i wydawało mu się, że widzi, czuje raczej przenikliwe, wszechobecne spojrzenie. Nieufność wezbrała w nim z nową siłą. Sięgnął po butelkę i cofnął rękę. Nie. Zbyt ważne rzeczy się dzieją. K.W. zdawał się nie zauważyć tego ruchu. Siedział zamyślony, powoli sącząc swój trunek. C.K. obserwował go dyskretnie. Pierwszy był spokojny. „Jakby był pewny, że się zgodzę” – pomyślał. I wtedy, gdzieś z głębi wylazł lęk. Lęk, jakiego nie pamiętał od lat. Sprawy poszły za daleko. A ten jeszcze o zaufaniu. Tfu! Do tego ten profesorek. Niby nic nie udało się stwierdzić. A.K. prowadził typowy dla tego światka dziwaków tryb życia. Bywało, że całymi dniami zamykał się w swej pracowni. Istotnie, prowadził seanse psychoanalityczne w świecie establishmentu. Za granicę ostatnio nie wyjeżdżał, bodaj w ogóle tam nie był. Więc żadnych powodów do niepokoju nie było. Prócz intuicyjnej niechęci szefa Bezpieki. A przecież intuicja jeszcze nigdy go nie zawiodła.
Poczuł się znużony. „Starzeję się” – pomyślał.
– Nie sądzę, że to jest niezbędne – odezwał się wreszcie drewnianym głosem. Odchrząknął. – Jest spokój. Cały naród ufa ci. Po co chcesz to zmieniać?
– Właśnie dlatego, C., właśnie dlatego! – Pierwszy ożywił się. – Dlatego, że mi ufają. To jedyna okazja – zdobyć teraz uprawnienia na wypadek, gdyby… gdyby zaczęło być gorzej – a będzie, dobrze o tym wiesz, że to tylko kwestia czasu. Dziś chodzi o formalność. W praktyce będzie jak dawniej. Znasz mnie przecież. Czy kiedykolwiek ukrywałem coś przed tobą? To byłoby szaleństwo. Nie zamierzam wykorzystywać tych konstytucyjnych uprawnień do walki z tobą. Chcę wykorzystać swoją teraz popularność – kto jak kto, ale ty wiesz, że jako jedyny z Politbiura uchodzę za człowieka z czystymi rękami – zaśmiał się cyniczne – chcę porwać za sobą naród, a to oprócz innych korzyści pozwoli przede wszystkim umocnić pozycję Partii i jedynie to mnie interesuje, wierz mi!
C.K. milczał. Zaufaj mi, wierz mi… Puste słowa, bez pokrycia. Niebezpieczne. Szczególnie w ustach K.W. Tyle, że argumentacja jest przekonywująca. A gdyby tak Pierwszy poważył się przedstawić sprawę w Biurze bez jego poparcia… Gdyby tak go oskarżył o sprzeciwianie się działaniom mającym na celu umocnienie pozycji Partii… Brr.
Przez chwilę jeszcze myślał, jakie gwarancje może wymusić na K.W. Żadnych. Jeśli to ma być dobrze przeprowadzone, to żadnych.
Westchnął. Wtedy K.W. był już pewny, że wygrał.
 
***
 
– Prędko, towarzyszu, pozwólcie tutaj, prędko!
G.P., osobisty goryl C.K. stał w drzwiach wyraźnie podenerwowany.
– Co u diabła – mruknął szef Bezpieki.
W drugim pokoju stał włączony telewizor. Jeden rzut oka pozwolił mu stwierdzić, że dzieje się coś niedobrego. Przemawiał K.W. Bez uzgodnienia z nim?
W rogu ekranu widniało godło państwa. Jęknął. To godło… zmiany były niewielkie, ale nie wróżyły niczego dobrego. Podobnie głos Generalnego: spokojny, uroczysty. Niby taki sam, jak przy wszystkich podniosłych okazjach, ale czaiły się w nim jakieś złowróżbne ciepło, jakaś nieuchwytna dobroć, jakaś obrzydliwa ufność. Oczy K.W. również nie były te same. C.K. czuł to nawet przez ekran telewizora. Patrzyły prosto i uczciwie. Wręcz krzyczały prawdą.
– Żyliśmy wszyscy w okowach ideologii, którą – dobrze to wiem – zdążyliście znienawidzić. Dziś przyznaję – była to zła droga. Był to czas kłamstwa i hipokryzji. Czas ucisku i wyrzeczeń, które zmarnotrawiono. Czas nienawiści i podjudzania jednych przeciw drugim. Czas obumierania moralności w narodzie, którym władali ludzie bez czci i wiary, niewolnicy mechanizmów, jakie stworzył bezlitosny system. Wiem, co powiecie. Że jestem jednym z nich. Macie do tego wszelkie prawo.
Dziś jednak pragnę wam pokazać, że tak nie jest. Ja jestem jednym z was. Przeistoczyłem się w jednego z „nich” bo nie było innego wyjścia. Cóż bowiem mogliśmy – wszyscy razem, bądź każdy z osobna – zdziałać, by powstać przeciw panoszącemu się złu? Doświadczenia dziejów świata, zaś naszego narodu w szczególności pokazały, że masowe, krwawe rewolucje są zawsze zgubne dla narodów, pośród których się rozgrywają. Dlatego wybrałem inną drogę. Stałem się jednym z nich. Zamknąłem swoje prawdziwe ja w czeluściach podświadomości na długie lata. Drzemało tam, niczym zarodnik oczekujący chwili, w której znajdzie korzystne warunki dla dalszego rozwoju i rozmnażania. Nie pytajcie, jak to zrobiłem. To mało istotny w tej chwili szczegół techniczny. Obecnie ważne jest tylko zwalczenie zła, które pogrążyło nasz naród w tak długiej i beznadziejnej nocy. Aby go jednak zwalczyć, trzeba zniszczyć jego korzenie. Wszyscy wiemy, że korzenie owego zła tkwią w ideologii. Ideologia, którą naród żywił przez lata własnym potem i krwią jest nie tylko zmurszała, lecz nawet w najlepszych swoich dziesięcioleciach myliła się we wszystkich przewidywaniach…
C.K. nie słuchał dłużej. Szarpnął słuchawkę telefonu. Aparat milczał. Nacisnął przycisk. W drzwiach ukazali się członkowie osobistej ochrony. Komplet. Stali nieruchomo i tylko pobladłe twarze świadczyły o tym, że wiedzą.
– Dom obstawiła armia – zameldował jeden z nich, ubiegając pytanie przełożonego.
– Tajne wyjście?
– Też zablokowane.
– Chodźcie. Mam coś, o czym nikt nie wiedział. Nawet ty, G.
Istotnie, wyjście było sprytne. Doskonale zamaskowane, prowadziło do podziemnego bunkra. Stał tam transporter opancerzony. Wsiedli. C.K. nacisnął jakiś guzik i rozwarła się klapa podjazdu. Wyjechali pędem.
– Gdzie uciekamy? – spytał G.P.
– Nie uciekamy durniu – mruknął C.K. Wiesz, którędy do profesorka, co? – spytał kierowcę. Tamten skinął głową.
Willa profesora, o dziwo, nie była obstawiona. To nieco zbiło C.K. z tropu.
– Obstawić dom – rozkazał. A ty, G., chodź ze mną.
Profesor był w pracowni. Siedział za biurkiem i przeglądał jakieś papiery. C.K. stanął w progu zdyszany. Tamten zdjął okulary i jął przecierać szkła chusteczką.
– Czekałem na pana – powiedział spokojnie. – Proszę usiąść.
– Ty… ty kanalio! Co z nim zrobiłeś?! – ryknął C.K., zbliżając się z zaciśniętymi pięściami do biurka.
– Siadaj pan – powtórzył profesor. Jego spokój doprowadzał C.K. do pasji.
– Ja ci zaraz… G.! – wrzasnął. W drzwiach ukazał się goryl z rewolwerem w dłoni.
– Teraz będziesz mówił? – C.K. powoli opanowywał wzburzenie.
– Skończcie lepiej z tymi kowbojskimi sztuczkami. – Profesor spojrzał przelotnie na goryla. Twarz tamtego zmieniła się w okamgnieniu. Z nieśmiałym, przepraszającym uśmiechem podszedł do biurka, położył pistolet i na oczach osłupiałego szefa Urzędu Bezpieczeństwa podszedł do profesora i z szacunkiem cmoknął go w rękę! Po chwili wyszedł, zamykając za sobą starannie drzwi.
Zaskoczony C.K. opuścił bezradnie ręce. Usiadł. Profesor schował pistolet do szuflady biurka.
– Co pan zrobił z K.W.? Jestem pewien, że to jakaś pańska sztuczka!
– Nie wydaje się panu prawdopodobne, co? – Głos profesora był ironiczny. – Nie wydaje się panu prawdopodobne, że w człowieku, który obcował z wami przez z górą dwadzieścia lat, może się przechować choćby iskierka człowieka?
C.K. milczał. Myślał intensywnie. Profesor przetarł jeszcze raz szkła. Spoważniał.
– Najgorsze jest to, że ma pan rację – rzekł ze smutkiem. – To jest absolutnie niemożliwe. Nieprawdopodobne.
– Więc co? – C.K. ożywił się znowu. Miał zamiar przedłużyć rozmowę, być może G.P. otrząśnie się z hipnotycznego transu, będąc poza zasięgiem wzroku profesora.
– Sam pan widział. Przed chwilą.
– Hipnoza?
Profesor milczał.
– To niemożliwe. Przez taki okres? Nigdy w to nie uwierzę. Nasi specjaliści…
– Wasi specjaliści mają dwudziestoletnie opóźnienie. Znają się na tym akurat tyle, co pan.
Wyciągnął cygaro i zaczął obwąchiwać je z uwagą.
– K.W. był porządnym człowiekiem, jakich wielu w naszym kraju. Podobnie jak wszyscy – za wyjątkiem was, oczywiście – bolał nad tym, co wyprawiacie z tym nieszczęsnym narodem. Gdy go poznałem, był już opętany myślą, że opanuje was od wewnątrz. Trudno mu to było wybić z głowy. Pan wie najlepiej, czym kończyły się podobne próby. Nie ma takiego miejsca w świadomości, do którego nie umieliby dotrzeć ci pańscy „specjaliści”. Zwłaszcza, jeśli chodzi o swojego… Ale to nie znaczy, że nie ma takiego miejsca w człowieku w ogóle… Krótko mówiąc, postanowiłem go uwarunkować. Za jego zgodą, oczywiście; jest to eksperyment niezwykle ryzykowny.
– Nie rozumiem – wtrącił C.K.
– Jest to rodzaj hipnotycznego transu. K.W. okazał się dobrym medium. Udało mi się zepchnąć jego osobowość w obszar podświadomości, wprowadzając w zamian kopię jednego z was. Domyśla się pan zapewne, kogo? Wierna kopia, nieprawdaż?
Zapadło milczenie. Profesor starannie obracał w palcach cygaro. C.K. tracił nadzieję na to, że G.P. odzyska formę. Spokój profesora tylko to potwierdzał.
– Co ze mną zrobicie? – spytał w końcu.
– Ze mną? Nie pomyślał pan o swoich kumplach? – profesor pokiwał głową ze współczuciem. Cóż… Czeka was kara najstraszliwsza. Zostaniecie uwarunkowani. Podobnie jak K.W. tylko… jak by to powiedzieć… w drugą stronę. Będziecie dobrzy, uczciwi, miłosierni… Czy to nie potworne? – Uśmiechnął się z łagodną ironią. – I jeszcze jedna drobna różnica. Uwarunkowanie będzie nieodwracalne.
Profesor skierował swe dobrotliwe spojrzenie na kurczącego się trwożliwie w fotelu byłego szefa byłej Służby Bezpieczeństwa.
 
 

Forum jest miejscem wymiany opinii użytkowników, myśli, informacji, komentarzy, nawiązywania kontaktów i rodzenia się inicjatyw. Dlatego eliminowane będą wszelkie wpisy wielokrotne, zawierające wulgarne słowa i wyrażenia, groźby karalne, obrzucanie się obelgami, obrażanie forumowiczów, członków redakcji i innych osób. Bezwzględnie będziemy zwalczali trollowanie, wszczynanie awantur i prowokowanie. Jeśli czyjaś opinia nie została dopuszczona, to znaczy, że zaliczona została do jednej z wymienionych kategorii. Jednocześnie podkreślamy, iż rozumiemy, że nasze środowisko chce mieć miejsce odreagowywania wielu lat poniżania i ciągłej nagonki na nas przez obóz "miłości", ale nie upoważnia to do stosowania wulgarnego języka. Dopuszczalna jest natomiast nawet najostrzejsza krytyka, ale bez wycieczek osobistych.

Komentarze

Obrazek użytkownika Ijontichy

04-03-2022 [12:32] - Ijontichy | Link:

Pychota! :-)))
Wszelkie podobieństwa do osób,lub zdarzeń...są niezamierzone przez Autora...

Obrazek użytkownika tsole

04-03-2022 [13:16] - tsole | Link:

:-))
Pozdrawiam!

Obrazek użytkownika sake3

04-03-2022 [15:14] - sake3 | Link:

Dobrotliwe spojrzenie,a to dobre.......Połaczenie wodnistych oczu ze spojrzeniem anakondy,które gorsze? Nie dziwię się,że były szef byłej Służby Bezpieczeństwa wbił się w fotel.

Obrazek użytkownika tsole

04-03-2022 [16:39] - tsole | Link:

Wyobrażasz sobie minę Putina, gdy hipnotyzer mówi mu: będziesz dobry do końca swego żywota.
:-))

Obrazek użytkownika sake3

04-03-2022 [17:48] - sake3 | Link:

No to będzie problem, bo Putin nie będzie wiedział w czym MA być dobry. Przecież wierzy że jest najlepszy.I to we wszystkim.Kto jest najlepszym dżudoką w Rosji? Putin. Kto półgoły najlepiej prezentuje na koniu (wprawdzie nieco zwiotczałe) mięsnie? Putin. Kto ma szaleńczą odwagę głaskać tygryska (no nieco otumanionego? Putin. Kto potrafi nurkując za pierwszym podejściem wydobyć starożytną grecką wazę? Putin. Czego jednak nie potrafi? Być człowiekiem.. .

Obrazek użytkownika tsole

04-03-2022 [18:03] - tsole | Link:

No właśnie, o to chodzi! Będzie musiał być człowiekiem - i to dobrym, łagodnym jak baranek, czy chce czy nie. Dla takich typów to śmiertelna udręka... A jak to się stanie, że mimo najlepszych starań bycia złym przestanie mu to wychodzić, na przekór jego chęciom, zamiast zła wyjdzie mu dobro? Po prostu Pan uruchomi mu syndrom Midasa: czego się nie dotknie, wyjdzie coś dobrego... :-)