Szczęście Gruzji to fakt, że 85 procent jej mieszkańców chce, aby ich ojczyzna była częścią Zachodu, a nie Wschodu. Nieszczęściem, że podziały polityczne są niesłychanie głębokie, dzielą kraj na w zasadzie dwie równe połowy, trochę jak w Polsce czy USA. No i że oponenci władzy, obojętnie kto rządzi i kto jest w opozycji – niestety, trafiają do więzienia.
Trzeba wspierać Gruzję
My, w Polsce i my, w Unii Europejskiej nie jesteśmy i nie powinniśmy być ani niechcianymi nauczycielami, ani tym bardziej prokuratorami czy sędziami. Jeżeli zdecydowanie – i słusznie – protestujemy przeciwko ingerencji UE czy jej najważniejszych krajów w nasze wewnętrzne sprawy – to i my nie powinniśmy tego robić. Na pewno natomiast musimy wspierać NATO-wskie i europejskie (UE) aspiracje Tbilisi. To po prostu im się należy – i leży w naszym interesie.
Oto wnioski po mojej ostatniej wizycie w tym najbliższym Zachodowi państwie Południowego Kaukazu (uparcie zwanego przez Rosjan „Zakaukaziem”). Kilka dni spędzonych w kraju, w którym polski prezydent profesor Lech Kaczyński ma kilka ulic i pomników i w którym urodził się inny prezydent RP(!) Władysław Raczkiewicz, pozwoliło mi jeszcze bardziej zrozumieć kraj nie tak bliski geograficznie, ale tak bardzo bliski politycznie i po ludzku.
Przyleciałem do Tbilisi nocnym samolotem z Warszawy – podróż trwa trzy godziny – i chwała LOT-owi, że utrzymał to ważne nie tylko komunikacyjnie, ale geopolitycznie połączenie. Różnica czasu między Polską a Gruzją, gdy tam przyleciałem ze środy na czwartek, wynosiła dwie godziny (na Kaukazie do przodu oczywiście), ale gdy wylatywałem stamtąd w niedzielę rano – już aż trzy. Po prostu mądrzy Gruzini czasu nie zmieniają, a my, póki co, jeszcze tak.
Z francuskiej dyplomacji na prezydenta Gruzji
O czym mówi się w kuluarach dyplomatycznych, wśród dyplomatów z Zachodu, w Tbilisi? Na przykład o tym, że liderzy dwóch głównych formacji różnią się – poza polityką – także „geografią wykształcenia”. Opozycja ze Zjednoczonego Ruchu Narodowego (UNM), założonego przez Micheila Saakaszwilego, zdobywała szlify na uczelniach amerykańskich i brytyjskich – choć akurat sam „Misza”, jak go wciąż nazywają zwolennicy, studiował w Strasburgu, gdzie zresztą poznał swoją pierwsza żonę Holenderkę, Sandrę Roelofs. Natomiast obóz rządzący czyli GD – „Georgian Dream” – „Gruzińskie Marzenie” to absolwenci prestiżowych uczelni francuskich. Najlepszym tego przykładem jest prezydent kraju, Salome Zurabiszwili. Urodzona w rodzinie gruzińskich emigrantów we Francji, którzy nigdy nie zaakceptowali sowieckiej okupacji swojej ojczyzny – do Gruzji przyjechała po raz pierwszy w wieku dopiero 34 lat, gdy ZSRS chylił się ku upadkowi – był wówczas rok 1986. Skończyła elitarną paryską Szkołę Nauk Politycznych – Science Po i pracowała we francuskim MSZ.
Reprezentowała Paryż we Włoszech, USA i Afryce (Czad), aż w końcu została ambasadorem w ... Tbilisi. Jeszcze w pierwszych latach XXI wieku służyła we francuskiej dyplomacji, by płynnie w 2004 roku przejść na stanowisko szefa MSZ Gruzji w pierwszym rządzie Saakaszwilego. Ustąpiła po 1,5 roku, gdy atakowano ją, że wciąż pobiera pensję z ministerstwa spraw zagranicznych w Paryżu. Nieskutecznie kandydowała na mera Tbilisi, aby po latach zostać prezydentem całego państwa (2018 rok – i prawie 60 % w II turze).
„Opcja anglosaska” i „opcja francuska”
Podobnie premier Irakli Garibaszwili – który jest premierem już po raz drugi, a wcześniej był szefem kluczowego resortu czyli MSW. Jest absolwentem Uniwersytetu Paryskiego – z gośćmi z zagranicy rozmawia i po angielsku (jak ze mną) i po francusku. Skądinąd minister sprawiedliwości w rządzie „Gruzińskiego Marzenia” w latach 2012-2020, a od zeszłego roku minister kultury Tea Celukiani to też polityk wyedukowany we Francji (po Uniwersytecie w Lyon).
Oczywiście są też i tacy, którzy kończyli studia w Moskwie, a nawet dopiero niedawno zrzekli się rosyjskiego obywatelstwa, jak Giorgi Gacharia, były premier (do lutego tego roku), wicepremier oraz szef MSW, który dopiero w roku gdy objął stanowisko ministra (2016-gospodarki) pozbył się paszportu Rosji. Teraz jego formacja jest „trzecia droga” miedzy skazanymi na fundamentalna rywalizację Gruzińskim Marzeniem a UNM – i jednocześnie trzecia siła w ostatnich wyborach lokalnych (startował jako komitet „Gacharia dla Gruzji”). Uważany jest też za jedynego poważnego polityka wprost prorosyjskiego...
Anteny satelitarne i pranie za oknem…
Dość polityki. Z Tbilisi jadę na północny Zachód. Po prawej Bebnisi i Ruisi. Mijam Kwerę i Agorę. Jestem na równinie z majaczącymi na horyzoncie po obu stronach górami. Kręta droga w kierunku okupowanej przez Rosję Abchazji. Ale co z tego, że kręta, jeśli nasz kierowca chyba chce być pierwszym Gruzinem w Formule 1. Niespecjalnie przejmuje się kolejnymi ograniczeniami: 70 kilometrów na godzinę, 50, 30... Sporo autostopowiczów. Wszyscy to mężczyźni od dwudziestu do czterdziestu paru lat. To nie turyści. Jadą do pracy.
Ubisa w lewo, Goresza w prawo. Gruzja w budowie. Powstają nowe mosty i wiadukty, przebudowywane i poszerzane są drogi. Co chwila tablice po gruzińsku i angielsku z przeprosinami za utrudnienia na drodze. Mijam rzekę Dzirule. Za mostem po lewej krowa – a jest tu ich bez liku – a po prawej stoisko z wyrobami rzemieślniczymi. Miasto Szrosza. Ograniczenie do 30 km/ h, ale kierowca koncentruje się nie na znakach, ale na treningu do F-1. Jadę busem, który z powodzeniem ściga się z samochodami osobowymi. Po przeciwległej stronie dwa samochody na zakręcie wyprzedają ciąg ciężarówek... Widocznie kandydatów do Formuły -1 jest w tym kraju znacznie więcej. Trzęsie strasznie . Ostatni raz pamiętam taka jazdę z Angoli, z dekadę temu, ale wtedy to było safari w „terenówce”, a nie „normalne” auto na „normalnej” szosie.
Miasto Szoropani. Bloki z wielkiej płyty, jak w Polsce kilkadziesiąt lat temu. Obok licznych anten satelitarnych wszędzie sznury z praniem. Widok dość upiorny. Jakby „Fin de siecle”–koniec wieku w rzeczy samej. A może po prostu „czas przeszły dokonany”? Albo „umarła planeta”?
Przekraczam rzekę Kwirile. Wreszcie widzę rodzimy, gruziński fast-food „Georgia”. To znak, że lokalna gastronomia, w kleszczach bogatych koncernów zagranicznych jeszcze jakoś się broni ... Gruzja. Gruzja wielobarwna. Nęcąca i zadziwiająca. Bliska i daleka. Ale na pewno po jasnej stronie mocy.
*tekst ukazał się w "Gazecie Polskiej Codziennie" (04.11.2021)
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 807
Autor wpisu sprytnie przemilczał bieżący stan polityki w Gruzji. Jak wspierać jej aspiracje do UE i NATO. Jak przeciwdziałać wpływom Rosji. No i najważniejsze, co z byłym prezydentem Saakaszwili przebywającym w areszcie ?
Ten zachód upada i to bardzo szybko ponieważ odchodzi od swoich łacińskich i chrześcijańskich tradycji, kultury, i nawet wiary, jednocześnie wprowadza zielony komunizm tylnymi drzwiami w postaci gender, zboczeń, i czystego lucyferianizmu, na dodatek wszystko to wyolbrzymia pod pozorani troski o klimat. Tworzy globalne problemy aby motłoch przekonać że globalne problemy wymagają globalnego rządu kasty ponad prawem, która niczym mafia uzurpuje sobie decydowanie za innych. Na szczyt w Glasgow zlecieli się prywatnymi samolotami wytwarzając tony CO2. Liczą że upojeni eliksyrem ketchupowym już utracili kognatywne myślenie i wszystko zaakceptują jak prawdę objawioną. Co wielu już czyni stając się także bardzo agresywnymi bo po koktailach zaczynają myśleć korteksem.
Sorry Gregory, ale ty wyglądasz na typowego Semitę jak np. Halicki. Zaś panslawizm to typowa ruska wydmuszka, aby podbijać kolejne kraje. Innymi słowy panslawizm to rosyjski faszyzm, Rosja brała w "opiekę" sąsiednie kraje, takie jak np. Białoruś czy Ukraina robiąc z nich "riespubliki". Zawsze dochodziło do masowych mordów i wynarodawiania, czyli rusyfikowania podbitych krajów.