COMIN HOME

Trotelreiner, mój blogowy Przyjaciel (używam formy przyjaciel prawem kaduka, biorąc wyłącznie pod uwagę jego fenomenalną zdolność do zapładniania mojej umysłowej macicy) ponownie poruszył wrażliwą strunę. Bardzo wrażliwą.

Mówią, że marynarska miłość jest najmocniejsza i najbardziej emocjonalna. To prawda. Pod warunkiem, że faktycznie jest miłość, a nie co panienkom i chłopakom się wydaje, gdy hormony kierują ich życiem.

Zdradzę, wcale nie będąc odkrywczym, bo wielu przede mną to zauważyło, że elementem spajającym na zawsze to wspaniałe wzajemne uczucie, bez którego nie ma co żyć, są ustawiczne rozstania i powroty.

No dobra, powie ktoś, tacy kolejarze, czy kierowcy ciężarówek, też wyjeżdżają i wracają. Ale czy takie rozstanie trwa 17 miesięcy? Podaję taki właśnie okres, bo tyle byłem poza domem i krajem w trakcie jednego, długiego kontraktu.

Po obejrzeniu (parokrotnym, a potem przespaniu się) obliczyłem, że wracałem do domu z rejsów prawie tysiąc razy.
I każdy powrót był wielkim przeżyciem. Nawet, gdy pod koniec mojej morskiej kariery Polaków wreszcie zaczęto traktować, jak równoprawnych pracowników, więc praca na morzu nie była dłuższa niż dwa miesiące i przylatywałem wieczorem, to siedzieliśmy z żoną zazwyczaj do rana, wypełniając wzajemnie utracone momenty rozłąki.

Wyjazdy na kontrakt były straszne. Nienawidziłem ich. Zawsze kombinowałem coś, by uszczknąć dla domu; choćby dzień, lub dwa. Nie było to z mojej strony jakieś świństwo wobec zatrudniającego armatora, bo mieli oni tendencję, by ściągać faceta do portu zamustrowania wcześniej, a potem siedział on, jak głupi w smutnym hotelu gdzieś w Liverpoolu lub Skagen parę dni, gdy statek jeszcze daleko spokojnie sobie płynął. A oni mieli gościa z głowy. Fakt – płacili za te wyczekiwanie, jak za pracę. Ale to nie o pieniądze chodzi. Po wyjeździe cały czas się rozmyśla, co w domu się dzieje. Przynajmniej przez pierwsze parę dni.

Każdy marynarz ma w swojej kabinie duży kalendarz na ścianie. Każdy zawsze jakiś zdobędzie. Kalendarz marynarza wygląda tak, że flamastrem, grubą krechą, zaznaczony jest dzień zamustrowania. Potem kolejne dni są ponumerowane – 1... 2... 3... , a dzień ostatni – wymustrowania i powrotu – zaznaczony jest wyraźnym czerwonym kółkiem. Każdego dnia przed snem, grubą, skośna krechą skreśla się kolejny dzień na burcie.

To, co w czasie pożegnania z domem okropnie ciebie dołuje, w dniu powrotu wspina ciebie na wyżyny rozedrgania i emocji, jakbyś zaraz miał brać ślub w kościele.
Tysiąc razy sprawdzasz, czy wszystko spakowałeś, ostatni prysznic i golenie, odbierasz od kapitana swoje dokumenty (w morzu i portach przechowywane w sejfie) i wreszcie schodzisz po chybotliwym trapie na twardą, nieruchomą ziemię. Tysiąc kroków na kei. Kółka ciągniętej walizki terkoczą po nierównościach. Idziesz, bo taksówka czeka dopiero przy portowej bramie. Tylko gdzieniegdzie taksówkarz ma specjalną przepustkę i może podjechać pod sam trap.
Moją regułą jest, że po wymustrowaniu, jadąc taksówką na lotnisko, czasami nawet ponad 200 kilometrów, już po 10 minutach zasypiam. Staram się z tym walczyć, by cieszyć oko lądem stałym, ale zazwyczaj przegrywam.
Tak już jest... Stara komandoska zasada – śpij, kiedy już możesz. Albo to niezbędne resetowanie przy przejściu z trybu morskiego na tryb lądowy. W trybie morskim, na moim stanowisku, jestem praktycznie 24H na dobę na standby'u. Czyli w gotowości. I dlatego teraz na starość śpię tylko 4 – 5 godzin w nocy.

Lot również staram się przesypiać. Najfajniej było wracać z Morza Północnego. Tylko tu często dochodził lot helikopterem. Na każdym przyzwoitym tankowcu, jak również na statkach badawczych i roboczych jest helipad – lądowisko dla helikoptera z z całym osprzętem – przepisowe oświetlenie, radiobeacon do transmisji danych z kanałem do rozmów i konieczne czujniki. A nawet klasyczny lotniskowy rękaw, by pilot widział skąd i jak silny wiatr wieje.
Ja też, na moim stanowisku, musiałem przejść kurs (Sotra, Norwegia) i zdobyć certyfikat HLO – Helicopter Landing Officer. A już pod koniec morskiej kariery, musiałem jeszcze zdobyć, obowiązkowy na Morzu Północnym certyfikat HUET (Helicopter Underwater Escape Training - Szkolenie podwodne ucieczki ze śmigłowca) (Glasgow, Szkocja).
Powroty z Morza Północnego były takie fajne, bo lot jest krótki, godzinny, tylko z Aberdeen nieco dłuższy. A dawniej powroty miałem z kilkunastogodzinnymi lotami, na przykład z Los Angeles, brazylijskiego Santosu, czy lotniska Narita w Tokio.

Było, nie było – zawsze na końcu jest nasze gdańskie lotnisko Rębiechowo. A jak jest ładna pogoda i nie jest jeszcze ciemno, to ostatnie pół godziny przed lądowaniem, to prawdziwa uczta: - każdorazowe zadziwienie – rany! Ile tych jezior mamy na Kaszubach; dumnie wyrastająca ponad teren Wieżyca, a potem już znaki moich terenów – mrugający komin gdyńskiej elektrociepłowni i maszt radiowy w Chwaszczynie. I lądujemy.
Po odprawie i odbiorze bagażu wychodzimy na zewnątrz. Pierwsze przywitanie, pierwsze uściski i pocałunki. Jeszcze 20 minut samochodem i jestem w domu.

Lecz dzisiaj z większym wzruszeniem wspominam powroty do domu na początku morskiej kariery, pod polską flagą i z polską załogą, gdy nieco na północny – wschód mijaliśmy boję GD1, robiliśmy zakręt w prawo i już prosto pruliśmy do naszego miasta – do Gdyni.
Jak polski statek przybijał po rejsie w Gdyni, władze portu zezwalały rodzinom oczekiwać na samym nabrzeżu, w miejscu cumowania.
Cała załoga nie mająca w tej chwili służby, plus obsada mostka, oficerowie wachtowi i kapitan, odpicowani w kompletne mundury, brygada z kuchni (już nikt dawno nie mówił kambuz) w portkach i białych kurteczkach i reszta w obowiązkowych w tamtych czasach flanelowych, kolorowych w kratę koszulach, wylegała na burtę od strony nabrzeża i w grupie ludzi wyszukiwała swoich.
Są! Żona z córką i synem, mama i tata; już się widzimy, już do siebie machamy ze ściśniętymi gardłami. Stare chłopy wzruszone...

Zwieńczeniem każdego przyjazdu, chwilami najbardziej wyczekiwanymi były te, gdy w końcu zostawaliśmy tylko we dwoje. Kwintesencja powrotu do domu.
Szczęście uwypuklone do granic miesiącami rozłąki i tęsknotą.

Powroty... Spoiwo, które buduje najtrwalszą, wieczną miłość.

Ps. Gdy byłem gdzieś, hen daleko w świecie, żona przysłała mi to nagranie.
Posłuchajcie. Ja z wami nie będę słuchać...

 

YouTube: 
Forum jest miejscem wymiany opinii użytkowników, myśli, informacji, komentarzy, nawiązywania kontaktów i rodzenia się inicjatyw. Dlatego eliminowane będą wszelkie wpisy wielokrotne, zawierające wulgarne słowa i wyrażenia, groźby karalne, obrzucanie się obelgami, obrażanie forumowiczów, członków redakcji i innych osób. Bezwzględnie będziemy zwalczali trollowanie, wszczynanie awantur i prowokowanie. Jeśli czyjaś opinia nie została dopuszczona, to znaczy, że zaliczona została do jednej z wymienionych kategorii. Jednocześnie podkreślamy, iż rozumiemy, że nasze środowisko chce mieć miejsce odreagowywania wielu lat poniżania i ciągłej nagonki na nas przez obóz "miłości", ale nie upoważnia to do stosowania wulgarnego języka. Dopuszczalna jest natomiast nawet najostrzejsza krytyka, ale bez wycieczek osobistych.

Komentarze

Obrazek użytkownika tricolour

14-10-2020 [15:10] - tricolour | Link:

Nie jestem marynarzem, nie znam się. 

Jestem inżynierem, konstruktorem z wychowania, zamiłowania, pasji i profesji. Dobrego inzyniera cechuje intuicja która wspomaga wiedzę. A nawet ją wyprzeda: zanim policzysz, to widzisz, czy dobrze poleci, wejdzie w ślizg albo czy te tysiąc lini kodu to gładka tafla jeziora i spokój projektanta czy też kartoflisko, które zadziała, ale nie wiadomo dlaczego...

Tysiąc powrotów do domu. Nie bądźmy drobiazgowi: piećdziesiąt (załóżmy śmiało) lat na morzu, po trzysta sześćdziesiąt pięć dni, to osiemnaście tysięcy dni. Tysiąc powrotów, to co osiemnaście dni, średnio. A nawet mniej, skoro jeden rejs trwał blisko dwa lata, ale zostańmy przy osiemnastu. W domu też zostaje się chyba na troszkę dłużej, a nie tylko od wieczora do rana więc wychodzi, że te rozłąki - średnio - to na dwa tygodnie byly. Znaczy hyc i z powrotem...

Znaczenie bezwymiarowych liczb w fizyce bywa fundamentalne. Nie wiemy na przykład dlaczego stała struktury subtelnej wynosi 1/137. Nie wywodzimy tej liczby z niczego więc nie wiemy skąd jest. Ale jest. I wiemy jeszcze jedno, a właściwe tylko jedno: gdyby ta stała była o ułamek proceta mniejsza lub większa, to by się Wszechświat już dawno zawalił. Więc podchodzimy do tego z odpowiedznią estymą.

Żeby nie przedobrzyć.

Obrazek użytkownika cyborg59

14-10-2020 [21:11] - cyborg59 (niezweryfikowany) | Link:

Mam w rodzinie marynarza/węglarza. Pływał na s/s "Huta Zygmunt" (eks James Oliver Curwood). Węgiel ze Szczecina pod elektrownie w Danii i Szwecji. Przy szybkim wyładunku pod elektrownią, potrafił być w domu w ciągu tej samej doby. Nie musiał ryzykować przemytu. Wystarczyło by ubrał się w golf, sweterek i kurtkę jeansową i wyszedł spokojnie z portu w szczecinie. To się nazywało : " grzbietówa". Import na własnym grzbiecie. Pół wieku temu.

Obrazek użytkownika wielkopolskizdzichu

15-10-2020 [01:33] - wielkopolskizdzichu | Link:

Nie wiem czy w 2020 chodziły barki pomiędzy Elblągiem a Kaliningradem załadowane cementem, węglem itp towarem, przy pełnej wiedzy ze strony celników i pograniczników. W 2019 chodziły. To jest biznes podobny do cukierkowego. Ukraina tłucze się z Rosją, ale cukierki Poroszenki sprzedawane są w Moskwie.

Obrazek użytkownika Imć Waszeć

14-10-2020 [23:08] - Imć Waszeć | Link:

Dokładniej stała ta wynosi 137,036. Ale to i tak ciekawa liczba.
Liczba 137 (pierwsza) pojawia się jako dzielnik liczby 11111111=11*73*101*137. Jak to się inaczej zapisze, to widać zasadę 11*101*10001. Jest to 11 w systemie pozycyjnym 10-tkowym, [11] w systemie setkowym 10^2, i [11] w systemie dziesięć tysięcy, czyli 100^2=10^4. Tylko ten ostatni rozkład (crack) 10001=73*137 nie jest związany z rozkładem wielomianów cyklotomicznych, czyli inaczej mówiąc w jakiś inny sposób wyraża własności pierwiastków z jedynki. Wystarczy wziąć podobną liczbę złożoną z ośmiu ósemek w systemie z inną bazą np. 16: [11111111]=11*101*10001 (286331153=17*257*65537). Podobnie 2, 4. Co się nie da dla wybranych liczb, to nie da się też dla x^8+x^7+...+x+1=(x^9-1)/(x-1). Tymczasem regularność rozkładu ostatniego czynnika jest zastanawiająca:
J(3;8) = [2*2*2*2*12*1112] (3280=2*2*2*2*5*41)
J(4;8) = [11*101*10001] (21845=5*17*257)
J(5;8) = [2*2*2*3*23*2223] (97656=2*2*2*3*13*313)
J(6;8) = [11*101*10001] (335923=7*37*1297)
J(7;8) = [2*2*2*2*2*5*5*3334] (960800=2*2*2*2*2*5*5*1201)
J(8;8) = [3*3*5*15*21*361] (2396745=3*3*5*13*17*241)
J(9;8) = [2*2*5*18*45*234] (5380840=2*2*5*17*41*193)
J(10;8) = 11*73*101*137
J(11;8) = [2*2*2*2*3*56*5556] (21435888=2*2*2*2*3*61*7321)
J(12;8) = [5*11*25*75*175] (39089245=5*13*29*89*233)
J(13;8) = [2*2*2*5*7*14*6667] (67977560=2*2*2*5*7*17*14281)
Chodzi oczywiście o zapis tego ostatniego czynnika jak 1112(3), 2223(5), 3334(7), 5556(11), 6667(13).... Można sobie zadać takie pytanie: czy liczba, która w systemie o bazie B=n ma zapis J(n;8) musi mieć dzielnik równy [aaab], gdzie a=(n-1)/2, b=(n+1)/2.
Na przykład J(37;8)= (97568873720=2*2*2*5*19*89*137*10529) *bzzzt*... do początku... a nie było 37 i 137 już w dziesiątkowym? Tak, te dwie liczby są tam powszechnie występujące. Na przykład J(18) = 3*3*7*11*13*19*37*52579*333667 nie rozkłada się w ten deseń J(3)*J(6)*Coś, czyli (3*37)*(3*7*11*13*37)*(19*52579*333667*1/37) bo brak jest 37. To oznacza, że ten rozkład zachodzi ale już w ideale ułamkowym. Nie jest to dziwne, bo mieliśmy tu kwadrat 3 w indeksie tylko rozbity na 3*6. "Dziewiątki", czyli największe cyfry w każdym systemie są szczególne. Na przykład dają alternatywną do MTF (Fermat) zapowiedź liczby pierwszej w indeksie:
1) zwykła (MTF): J(6) = 3*[7]*11*13*37, [7] zapowiada 7 w J(7)=239*4649
2) J(12;11) = [B*1B*754B2B41] (67546215517=11*23*266981089) gdzie 11 zapowiada samą siebie, czyli dokładnie ten J(12;11), bo B jest największą cyfrą (ja mówię "dziewiątką"). Ja nazywam to fantomem (dzielniki też)
A w J(101;8) albo J(7321;8)?
Pojawia się parę razy w związku z wyjątkowymi w każdym calu liczbami Wiefericha
Liczby Wieferiecha też widać w rozkładach J(B;p) jako kwadrat (p-1)^2 w rozkładzie poprzedniej J(B;p-1):
J(11;70)=2*2*3*5*43 *71*71 *211*3221*7561*... (w zapisie 10-tkowym)
J(71) = coś, 71 jest pierwsza i Wiefericha dla bazy 11.

Obrazek użytkownika ruisdael

15-10-2020 [09:20] - ruisdael | Link:

Szacunek  dla inżynierów straciłem widząc ich ekwilibrystykę umysłową po katastrofie smoleńskiej. Jak wielu z nich udawadniało, że nic się tam nie stało, a wszystkiemu winni byli ci niedouczeni piloci- z tego powodu rozwiązali pułk lotniczy.

Obrazek użytkownika Jabe

15-10-2020 [10:04] - Jabe | Link:

Kolektyw inżynierski uprawiał ekwilibrystykę.

Obrazek użytkownika jazgdyni

15-10-2020 [15:00] - jazgdyni | Link:

W każdym zawodzie są świnie.
Szacunek trzeba mieć do ludzi, a nie dla zawodów.

Ilu ja inżynierów nie szanowałem ...

Obrazek użytkownika Trotelreiner

14-10-2020 [15:32] - Trotelreiner (niezweryfikowany) | Link:

"Przyjaciel"...a używaj sobie,cała przyjemność po mojej stronie. :-))
Po prawdzie...ja jestem uczulony na "przyjaźnie" zawierane w necie...nawet do znajomości podchodzę jak do wsciekłego jeża...kilka razy sie naciąłem...i już uważam.
Nawet tytuł "kolego" ...jakoś mnie gryzie..
Obie córki wałczyły ze mną,aby w necie nie używac Pan, Pani tylko TY ta maniera "hamerykańska" YOU...ale wszędzie to weszło,to babcia też musi.:-))

Morze...ja panicznie sie boję morza...jako mały brzdąc byłem z Mamą w Gdyni...zwiedzałem Batorego [tego starego] i nadeszły Dni Morza...
Wsiedliśmy na kuter rybacki...załoga była średnio 2 promile,szyper nawet trzy i sruuuu na Bałtyk...wiało,kiwało fale chyba z 4 piętrowe...ludzie rzygają przez burty...ja na jakis zwój
lin na środku kutra...

No i zwrot do portu...leżymy na burcie...fale zmywają pokład z rzygowin...a szyper z fllszką w jednej w jednej ręce i kołem sterowym w drugiej...pijany w cztery dupy.
Jakoś dobiliśmy...chyba to była Ustka...do dzisiaj mam straszne sny....z tego rejsu...miałem 5..lat...albo 6..?

Nie liczę teraz promu na Sycylię...Stretto di Messina)...bo to tylko chwila...ja siedzę w aucie...i muzyka na FULL :-))

Samoloty mi latają...18 godzin do Japonii...tylko wszystko cierpnie...ani spać...ani łazić...ale po Europie to pikuś.

Alę sie rozgadałem...Juliusz Cezar się przewraca w grobie i wyzywa mnie od Katona Starszego....dobra!

Czuję sie zaszczycony,że zaliczyłeś mnie do przyjaciół...nawet tylko netowych...:-)))

Addio

Obrazek użytkownika jazgdyni

14-10-2020 [16:22] - jazgdyni | Link:

@Trot

Wiem, że trochę nadużyłem. Przepraszam. Ale wnerwił mnie tek koleś, co pod Twoim wpisem narzekał, że przez to NB schodzi na psy. I wtedy nagle otworzył się kurek w temacie = powroty =. Autentycznie mocno je przeżywałem. Więc trafiłeś w sedno.

Wyobraź sobie, że ja na morzu odczuwam wyjątkowy spokój. jak by to właśnie był mój dedykowany żywioł. No i nie mam choroby morskiej. A to ważne.

Co do lotów, to czasami dostawałem pierwszą klasę. Lecz to i tak mały pikuś w porównaniu ze standardem Emirates - leciałem raz z Bombaju do Dubaju.

Dzisiaj leje i wieje upiornie. fajne uczucie siedzieć w domu.

Najlepszego

Obrazek użytkownika Imć Waszeć

14-10-2020 [19:22] - Imć Waszeć | Link:

Na psy schodzi, powiadacie? No to ja też przy tej okazji spuszczę sobie z krzyża. O miłości marynarskiej i miłości w ogóle. Wszystko zależy od kontekstu. Można sparafrazować, że na początku jest zawsze słowo. Gdy to słowo stworzy niewłaściwy kontekst, to Święty Boże nie pomoże. Mam podać jakiś przykład? Proszę bardzo. Powiedzmy scenariusz filmu z Jamesem Bondem część 41, czyli daleko w przyszłości, żeby nie było ;)

Bond z Lady Henriettą tuż przed północą wymknęli się po angielsku z rautu u ambasadora Botswany. W taksówce przez całą drogę milczeli. Dopiero gdy wysiedli, Henrietta niepewnie spytała "- To wszystko?". Nie wiedział zrazu co odpowiedzieć. Zresztą o czym miał mówić, skoro pół wieczoru jego percepcję głównie zajmował uwierający go bezpardonowo w pachwinę jakiś fragment ściśle tajnego ekwipunku agenta Jej Królewskiej Mości. Nie było to miłe, lecz nadal racjonalnie potrafił odróżniać rzeczy ważne od mniej istotnych. To był zresztą stały element treningów - nie powinien w żadnym wypadku tracić głowy.

Przed hotelem panował przyjemny chłód i intymna ciemność. Świerszcze w żywopłocie ostro dawały o sobie znać, rąbiąc po pokrywach skrzydeł, aż dymiło, lecz to wcale nie przeszkadzało Jamesowi analizować i... wpatrywać się swoim zwyczajem w piękną kobietę, niczym stary krokodyl łypiący kaprawym okiem z toni na młodą antylopę u wodopoju. Wyczuwając zmysłami szykującego się do skoku drapieżnika, Henrietta podniosła głowę i odpięła błękitną kokardę z włosów. Bawiła się nią przez chwilę w swoich pięknych dłoniach, a potem spojrzała tęsknie w dal. Przez hotelowy podjazd przebiegł tłusty czarny kot.

"- Damn!" - wypalił Bond i w nagłym porywie chwycił ją za ręce. "- Sypiasz sama?" Zdziwiło ją to pytanie, ale nie wyglądała na zaskoczoną "- Już nie..." - odparła z rozbrajającą szczerością. Poddała się pieszczotom dłoni i przylgnęła ufnie do wydatnej klaty agenta 007. Wreszcie napięcie między nimi sięgnęło zenitu i po chwili, wciąż trzymając się za ręce, podniecona para wbiegła na schody, przemknęła cicho przez pusty hall i potruchtała w stronę jej pokoju.

Pokój tonął w półmroku, który rozświetlała tylko blada poświata latarni za oknem. James zrzucił marynarkę, po czym namiętnie zsunął jej sukienkę z ramion i rozpoczął standardowe mocowanie się z krawatem. Nie czekając na finał, opadła łagodnie na wznak na pościel i wyciągnęła ku niemu ręce w geście pragnienia. Poczuł, że już nie da rady dłużej utrzymać spokoju, więc rozpoczął ze złością zszarpywać z siebie eleganckie ubranie. Jednym sprawnym ruchem za kołnierz zerwał koszulę, aż po podłodze poleciały kościane spinki i urwane guziki. Rozpiął pasek i w dwóch wytrenowanych ruchach zzuł szykowne lakierki. Henrietta zaciekawiona uniosła delikatnie głowę.

Pociągnęła kilka razy delikatnie zadartym noskiem. "- James?" - spytała. Odgłos szarpania na moment przycichł."- Już do Ciebie frunę kochanie." - dobiegło do niej z ciemności. Usiadła na łóżku "- James!" - zabrzmiało to już niemal jak wyrzut.

Obrazek użytkownika Imć Waszeć

14-10-2020 [19:35] - Imć Waszeć | Link:

"- Biegnę...!" - męski głos na wprost wydawał się szybko przybliżać. Teraz wyraźnie coś poczuła i wcale nie było to miłe. "- James, czy czujesz tę dziwną woń w powietrzu?" Stanął w miejscu jak wryty i zapadła taka niezręczna cisza. - "Jaką... kochanie?" - postanowił grać na czas. "- Jak jakiś dławiący gaz albo trzewia. Fuj" - jej nosek nie przestawał węszyć, lecz intensywność zapachu kazała jej odruchowo zakryć twarz dłonią. W jednej chwili logiczny mózg agenta, a właściwie ten stary doświadczony krokodyl tkwiący w nim od lat uświadomił sobie, że z paszczy wcale nie musi mu jechać różami. Młoda antylopa musiała to niechybnie wyczuć. To była wpadka. Analityczny umysł Bonda zaczął analizować sytuację krok po kroku i metodą "Pros & Cons". Zauważył, że właściwie to nie jechało krokodylowi z paszczy, tylko trochę niżej.

"Szarlotka gospodyni, ostrygi z kawiorem, ryby w dipie ananasowym popite czerwonym winem?" - pomyślał. Coś tak poczuł, że przy ostatnim daniu zaburczało mu cicho lecz przeciągle w żołądku. "Jeszcze niżej, baranie" - skarcił się w myślach i równocześnie uśmiechnął do siebie krzywo - "To one!" Już wiedział, że wie. Spostrzeżenie to niczym błyskawica spowodowało u niego gonitwę myśli i przypomnienie sobie całego przebiegu wydarzeń z ostatnich dni.

Najpierw cały wtorek śledził zaufanego człowieka demonicznego Profesora Whicha, który ostatecznie wywiódł go na manowce i James utknął samochodem w bagnie na wschód od miasta. Przypadkowo napotkany brodaty marynarz pomógł mu wyciągnąć pojazd, wskazał objazd i nawet wręczył marynarski amulet z tajemniczymi słowami "Strzeż się Ciemnych". Była to jakby wysuszona łapa czarnego królika, którą zaraz za zakrętem wyrzucił przez okno ze wstrętem. Pewnie gość postradał w lesie zmysły. "Zaraz...." - pomyślał - "Jaki kurna marynarz?! Na leśnym bagnie?!" Tak czuł, że coś tu się nie klei, coś tu nie gra, ale po powrocie do miasta znów licho go podkusiło i w ślepej uliczce, w którą wszedł tknięty jakimś przeczuciem, oberwał w głowę i stracił przytomność. Wiedział, że nie powinien tam wchodzić, ale ten czarny kot zachowywał się nader dziwnie. "Co?! Czarny kot?! - teraz załapał wątek. "- Wiedziałem!" - burknął głośno.

"- Co wiedziałeś, James?" - spytała zaciekawiona Lady. "- Nic nic..." - rzekł wymijająco i analizował dalej. Potem ocknął się w jakiejś piwnicy, w której okropni goście torturowali go do kolacji, a potem poszli pić. Udało mu się uwolnić z więzów i uciec przez otwór kloaczny w podłodze. W kanałach śmierdziało starym szambem, iż nie dało się tego znieść, lecz wydolność agentów 007 w sytuacjach ekstremalnych jest poza zasięgiem pojmowania zwykłego człowieka. Przy wyjściu z kanału zauważył jeszcze szyld na budynku "Czajkovsky & Rabey Co.". To była rzeźnia albo masarnia, ale wolał teraz tego nie sprawdzać, gdyż smród snuł się za nim jak dzieci z przedmieścia podczas Halloween w bogatej dzielnicy. Musiał natychmiast zmienić ubranie w hotelu.

Gdy się przebierał zadzwonił telefon.

Obrazek użytkownika Imć Waszeć

14-10-2020 [20:09] - Imć Waszeć | Link:

Odczekał w bezruchu do czwartego sygnału i odebrał rozmowę. To był stary znajomy informator Hasan, który zapraszał go pilnie do siebie. Chyba złapał jakiś ślad. James wskoczył w buty i wybiegł z pokoju. U Hasana gościł godzinę. Podczas rozmowy zwierzaki Hasana - długowłosy bury kot i mały mops z pyskiem po crash teście - wciąż pętały mu się pod nogami i wyraźnie nie mogły dojść do porozumienia. Nie wiedział wtedy jeszcze, że zwierząt nie interesował wcale ten dwytygodniowy kawałek kebaba, którym uraczył go Hasan, a który on po kawałku po kryjomu wyrzucił pod stół, lecz lakierki. Tak jakby poczuł wtedy dziwną wilgoć, ale nic nie skojarzył. Hasan podał mu namiary na jakiegoś oficera, który podobno kręcił z córką Profesora i wręczył mu jakieś lewe zaproszenie. To miało być dziś o 19. Gdy wychodził pies zawył, a kot zjeżył się i machał nerwowo wszystkimi łapami. Nieważne. Nie zwlekając dłużej udał się na przyjęcie do ambasadora, gdzie zapoznał właśnie Lady Henriettę i kółko się zamknęło.

"- To skarpetki!!" - wykrzyknęli chórem jednocześnie James z Henriettą. On doszedł do tego drogą dedukcji oraz naukowej analizy, zaś ona organoleptycznie. Jedynie skarpetek nie udało mu się w tym tygodniu, a może i dwóch, zmienić. Henrietta pochyliła się do samej podłogi i nagle wyprostowała - "- A fuj! James, ja zaraz zemdleję!" "- Nie mdlej kochanie, już idę!" Ze złością zerwał skarpetki ze stóp i rzucił pod przeciwległą ścianę. Przetoczyły się kilkakrotnie i stanęły karnie w dwuszeregu. Nie dziwota, w końcu to brytyjska myśl techniczna.

"- Już nadchodzę, wytrzymaj jeszcze chwileczkę!" - zawołał rezolutnie Bond, który raz pozbywszy się śmierdzącego problemu i - jak naiwnie myślał - kłopotu, nabrał ponownie wigoru, ikry, chęci i właśnie siłował się z ostatnim bastionem, stałym elementem ubioru agenta Jej Królewskiej Mości, czyli jakimś ustrojstwem wmontowanym w slipy. Ni to zasobnik, być może z jakąś ukrytą wyrzutnią, chronił klejnoty i teraz za Chiny nie dawał się otworzyć. Nie był to żaden zamek szyfrowy, żadna kłódka, ot zwyczajna sprzączka, której jakoś nie umiał obecnie rozpiąć. A tu czas naglił, za oknem świtało, odczuwał gigantyczne parcie i czuł, że za chwilę wybuchnie, eksploduje, pie... (*Cenzor 73: proszę już bez szczegółów, dobrze?*). Hmm? Że to coś siłami hydrauliki zostanie nagle rozerwane i odpadnie lub po prostu wybuch oderwie mu dupę. To wszystko było już dla Bonda nieistotne. Uwolnić się za wszelką cenę - znowu w akcji....

Henrietta zerwała się nagle z łóżka i z krzykiem "- James! Ja, ja, ja nie wytrzymam tego dłużej! Zaraz zwymiotuję!!", rozebrana niemal do rosołu wybiegła na hotelowy korytarz. Lecz Bond nie poddawał się. Walczył. Bo 007 nie poddaje się nigdy. Honor mu nie pozwala i procedury. "- To wszystko przez tego czarnego kota! Zawsze są winne wszystkiego!" - podsumował.

Obrazek użytkownika Imć Waszeć

14-10-2020 [19:55] - Imć Waszeć | Link:

W ostatnim akcie desperacji szarpnął się jeszcze jak marlin na wędce z kewlaru, zawył tak jakoś gardłowo i dziko, tak jak jeszcze nigdy nie zdarzyło mu się zawyć na najbardziej wymyślnych torturach podłych ludzi, a po chwili ucichł i już leżał tylko bezwładnie obok łóżka niczym wybebeszony manekin. Sprzączka w robogaciach puściła wreszcie, odsłaniając całe wykwintne wykończenie agenta, naturalne działo agenta kołysało się rytmicznie. Dodajmy, agenta który uzyskał jedyną w swoim rodzaju i unikalną królewską licencję na zabijanie.

W tym samym czasie przed hotelem na przyjazd osobistego szofera oczekiwał doktor Don Kieł, prawa ręka Profesora Whicha i jego zausznik. Przez chwilę stał z twarzą zwróconą w stronę trawnika. Po minucie odwrócił się, arystokratycznym gestem dopiął rozporek i przeciągnął leniwie, otwierając szeroko gębę. Na oko widać było, że to intelektualista w każdym calu. U profesora robił za doradcę i klucznika, gdyż specjalizacja medyczna doktora kazała Profesorowi trzymać ten perk plus build skilli z daleka od siebie. Otóż kieł specjalizował się w metodach eutanazji. Szofer podjechał z wolna, wysiadł i zgięty w pół otworzył doktorowi drzwi z tyłu.

W tym momencie z hotelu dobiegł przerażający gardłowy krzyk. Doktor słyszał już takie krzyki nie raz w życiu, lecz ten przywołał wspomnienia dawne, gdy jeszcze odbywał praktyki studenckie. Był to jakby kwik zarzynanej świni. Doktor podrapał się po brodzie i rzekł sentencjonalnie - "- Jedni się z krzykiem rodzą, a inni odchodzą. Hehe. Cóż, życie...". Szofer na wszelki wypadek ukłonił się jeszcze niżej. "- Naoliwiłeś to jak ci mówiłem? Tylko tym specjalnym olejem do karabinów?" Szofer spostrzegł, że uwaga doktora koncentruje się niebezpiecznie na nim, więc jeszcze raz się ukłonił do ziemi i odrzekł "- Tak, Sir." Doktor błyskawicznie odjął protezę lewego przedramienia, zanurzył się w samochodzie, pogrzebał trochę i wyjął nową lśniącą metalową kosorękę. "- To dobrze, bo jak się nie naoliwi i się GWno gdzieś w trybach zatrze, to będzie dupa."

Tymczasem nieopodal portierni, w sekretnym pokoiku siedział Pan *nieistotne kto*, a pytać jest niebezpiecznie. Pracował dla miejscowego rządu już niemal 20 lat. Był niezastąpiony. Wszystko tu w hotelu widział i o wszystkim pisał. O każdym bez wyjątku. Raporty słał do samego ministerstwa. Skończył właśnie opisywać perwersje brytyjskiego agenta, który wygania nagie kobiety na korytarz i potem sam dokonuje jakichś straszliwych bezeceństw w pokoju; to da się wykorzystać wywiadowczo. Zaczął zapiski o odjeździe doktora Kła. "Iszczę... Iść... nie, wróć. To znaczy nie ja, tylko on szczy. Nno" - zaczął poetyzować. "Brok, przynieś mi mocną kawę!" Z za drzwi rozległ się stukot obcasów "- Tajest!"

*** Czy James Bond przeżył wypadek? Gdzie znikną robogacie Bonda? Dokąd pobiegła Lady Henrietta? Czy dr Kieł przypadkiem pozbawi się klejnotów kosoręką? Czy ktoś karmi czarnego kota? Co w filiżance kawy wyczyta Pan *ktoś*?
Wszystko to już w następnym odcinku.

Obrazek użytkownika Trotelreiner

14-10-2020 [19:45] - Trotelreiner (niezweryfikowany) | Link:

"Czajkowsky&Rabey Co."....w tym roku już za późno,ale ja mam numer telefonu od Komitetu Noblowskiego w Norwegii...już piszę maila.
 Imć Waszeć nie znałem Waści od tej strony...:-)))

Obrazek użytkownika jazgdyni

14-10-2020 [19:49] - jazgdyni | Link:

@Imć Waszeć

Śmiej się śmiej cyniku.
Tak to jest, gdy ktoś, kto miłości nie zna, wszystko, co najwznioślejsze, kojarzy ze zwierzęcymi chuciami.
Ot, miłość kategorii "szybki numerek".

Obrazek użytkownika Imć Waszeć

14-10-2020 [19:56] - Imć Waszeć | Link:

:))))) :D 8]
Nobel? Patrząc na zatrważające postępy degeneracji, to całkiem możliwe.

Obrazek użytkownika cyborg59

14-10-2020 [20:52] - cyborg59 (niezweryfikowany) | Link:

"Jaja bzdyklaczy" czyli strumień świadomości w odcinkach. Dawno, dawno temu w odległej rzeczywistości.....

Obrazek użytkownika jazgdyni

14-10-2020 [21:40] - jazgdyni | Link:

Zmusić matematyka, do odkrycia się... No, no. Brawo Trot. To on zaczął.

Ps, Jaki to ja numer agenta w Jajach miałem?

Obrazek użytkownika Imć Waszeć

14-10-2020 [21:51] - Imć Waszeć | Link:

W pewnym sensie. W końcu wielu ludzi równolegle rozpoznaje naszą zboczoną rzeczywistość. To nie jest jakiś dar od Boga, ale zwykła analiza. Proszę sprawdzić ile gier sprzedawanych na różnych platformach od Xboxa po Steama nosi dziś ślady działania tej komuszej agendy. Nawet w takich mało znanych portach, jak Rebuild3 trzeba się trząść przed opinią tęczowych. Dosłownie. Nie mówię już o takich arcydziełach jak The Sims 4 albo Skyrim, gdzie dwóch panów może swobodnie wziąć ślub. Tak jak powiedziałem wcześniej, jest to celowa i dobrze finansowana z cienia akcja. Finansowana przez tych, co to wiemy. Kiedyś młodzi zaczytywali się w takich "Zwrotnikach Raka" i "Zwrotnikach Koziorożca", jednak nikt nawet w najśmielszych fantazjach nie przypuszczał, że twórczość taka znajdzie po tej samej stronie barykady, co odezwy patriotyczne, czyli po stronie herezji i niepoprawności, zaś na kanon wyrośnie szkolny podręcznik dosłownego pieszczenia się po genitaliach. Zbyt dosłownie? Ależ to nie mój pomysł, tylko tych nowych komuchów. Ciekawy niuans i memento zarazem.

PS: "Jaja bzdyklaczy XXII, czyli zmiana kolorku komuny na tęczowy" --
"Po cholerę poniektórzy zapóźnieni w rozwoju wołają: "Komuno, wróć!". Przecież ta cholera nigdzie nie odeszła, jeno zmieniła kolorek z czerwonego na tęczowy i dalej prosperuje.

Szczególnie zaś wśród literatów dziecięcych wystruganych z ziemniaka przez niesłusznie nieminione gremia decydenckie starych komuchów. Bo wiadomo, że kształtowanie "nowego" człowieka trzeba zacząć jak najwczesniej. Otóż od 11 sierpnia 2020 grono "twórców" książek dla dzieci i młodzieży w ramach solidarności z osobami LGBT+ masowo podpisuje list autorstwa Anity Głowińskiej pseudo "Kici Koci", w którym to liście wyrażają solidarność z gremium, które w liczbie 57 płci, na czele którego stał facet bez przekonania udający babę..."

Obrazek użytkownika jazgdyni

15-10-2020 [04:03] - jazgdyni | Link:

@Imć Waszeć

Cieszę się, że widzisz, jaki głęboki problem mamy. Właśnie TY. Mogłem się spodziewać. Towarzystwo zakręcone dokumentnie. Praktycznie nic nie pojmują. Albo niewiele.
A nadchodzi kompletna rozpirdziacha. Czy można ją jeszcze zatrzymać? I kto to ma zrobić?

Atak na przedszkola... Mocne. I cwane.

https://brulion24.pl/prof-jaczewski-seks-z-dziecmi-od-9-roku-zycia-nie-powinien-byc-karany/?fbclid=IwAR34fimWxJNcWyY_0VrvBrjxgSQ0AyxKHTYzAMzrrdXYgS_1QlVJtQtWlPM

.