Pobożne życzenia albo zaklinanie rzeczywistości

   Po werdykcie wieńczącym zasadniczą część ostatnich wyborów lokalnych, których właściwe dopełnienie oczekuje jeszcze gdzieniegdzie finalnych rozstrzygnięć, mieliśmy okazję dowiedzieć się z mediów, że mimo oczywistych danych procentowych niemała część Polaków - z totalniackimi liderami na czele - nadal tkwi w „mylnym błędzie” co do tego, któż mianowicie z owych elekcyjnych zmagań miałby wyjść ostatecznie zwycięsko. Kto żyw ogłasza wiktorię, jeśli już nie w skali kraju, to przynajmniej na swoim mizernym „tutejszym” poletku, chełpiąc się przy tym na ten przykład tym, że przy ostatniej okazji bęcki odebrał nieco mniejsze niźli przy okazjach poprzednich i plotąc niestworzone historie o „odwracaniu trendu”. Jakby na potwierdzenie tych buńczuczno-tryumfalnych pień, niosących się z różnych „łopozycyjno-antypisoskich” kół pod niebiosa, obóz rządzący wykonywać zdaje się właśnie kolejny krok w tył w temacie – za sprawą w pierwszym rzędzie niesławnej pamięci posunięć podjętych w zeszłym roku przez (odczuwającego najwyraźniej nieprzemożną chęć zaznaczenia tym samym swojej obecności na krajowej scenie politycznej) miłosiernie nam panującego prezydenta, ciągnącej się z kolei niemiłosiernie niczym flaki z olejem – reformy systemu sądownictwa, przy tejże okazji zdaje się, że również rozgrywając własne porachunki frakcyjne, co przeróżnym „czującym krew” łobywatelskim oszołomom może dodać co nieco wiatru w obwisłe żagle, a jednocześnie w zagonach pancernych własnego elektoratu zasiać musi niechybnie u tego czy innego nazbyt wyrywnego harcownika poczucie zawodu i rozczarowania względem niewcześnie koncyliacyjnie i zachowawczo usposobionego - żeby nie powiedzieć nieudolnego - dowództwa, a nawet jest pewnie w stanie niejednego skłonić ku ferowaniu oskarżeń o samoograniczanie się (która to teoria mogłaby zostać poparta przytoczeniem całej serii zaniechań) czy wręcz prosto z mostu o zdradę. Owa dość pesymistyczna hipoteza, w myśl której obóz obecnie sprawujący władzę stanowić miałby tak naprawdę fałszywą alternatywę, pracowicie tworzoną całymi latami aby - zgodnie z wyznawaną przez jej rzeczywistych pomysłodawców zasadą „divide et impera” - móc tylko przekierować-skanalizować emocje pewnej naturalnie występującej grupy wyborców, tak by ów elektorat zaabsorbować-przejąć, krąży ciągle gdzieś w tle za hufcami „Dobrej Zmiany” znajdując poklask wśród coraz to nowych grup jej nowopozyskanych zwolenników, wychodzących z założenia, że tutaj nic co nie ma błogosławieństwa starszych i mądrzejszych nijak wyrosnąć ponad poziomy nie może, a wszechwładny Kaczor to przecież jednak nie cudotwórca.
   Wszystko to i być może, jak zwykł pisywać nieoceniony Stanisław Michalkiewicz, ale weźmy również pod uwagę inną wersję wydarzeń. Bo i przecież nie można wykluczyć, że po prostu ktoś decyzyjny doszedł po czasie do wniosku, że w obecnej sytuacji geopolitycznej nie mamy co się kopać z koniem i samodzielnie porywać z motyką na którąś z okolicznych gwiazd, a jedyną możliwą do realizacji alternatywą na obecnym etapie - póki nasz dopiero co odzyskany zalążek samodzielnej państwowości jeszcze nie zdążył okrzepnąć - jest zwyczajnie dobór jak najpotężniejszego mecenasa, nie ulokowanego dodatkowo zbyt blisko naszych granic i tym samym próba przesunięcia się nieco wyżej w rankingu państw bardziej i mniej poważnych, licząc na to, że po drodze może się jeszcze wiele wydarzyć (niekoniecznie korzystnego dla nas, ale tego rodzaju opcje - w sytuacji gdy zamierza się uprawiać poważną politykę - również należałoby brać pod uwagę i w miarę rozwoju sytuacji na bieżąco - stosownie do zastanych bądź też przewidywanych okoliczności - reagować), zaś obrany kurs, jakimś szczęśliwym zrządzeniem losu, nie ulegnie w wyniku różnorakich zawirowań znaczącemu przesunięciu za sprawą mniej świadomych rzeczy lub po prostu mniej asertywnych kontynuatorów, a dopiero w dalszej kolejności przystąpienie do realizacji w pełni niezależnej polityki pozbawionej brzemienia w postaci wiążących ręce uwarunkowań zewnętrznych. Czyli jednym słowem: przeczekać kanonadę, wzmocnić się w wybranych obszarach, a dopiero następnie brać się za wstawanie z kolan, przy jednoczesnej racjonalizacji kosztów, zysków i strat, idąc pod hasłem „musimy grać chytrzej”. Zdając sobie sprawę, że jest to wariant może aż nazbyt optymistyczny, wychodzę jednak z założenia, że mimo wszystko w końcu w kogoś i w coś wierzyć trzeba:) W tejże śmiałej wizji ów złowrogi Kaczafi w kontekście działalności jego zaplecza zarówno sprzed wyborów 1992, jak i 2005 roku, jawi się jako swego rodzaju Wallenrod, pozostaje zaś do ustalenia na czyją korzyść ów spersonifikowany koń trojański miałby realnie działać. Za to w nie sprowokowany ukrytymi działaniami macherów z zaplecza, spontaniczny zryw ni stąd ni zowąd nagle oddolnie uświadomionego ludu, który przecież całymi latami był na wszelkie możliwe sposoby urabiany na podobieństwo masy plastycznej, jakoś szczególnie nie zwykłem pokładać nadziei - za stary już jestem by uwierzyć w utopię, a narzędzia do tego aby móc takimi rebeliami z powodzeniem pokierować mają wyłącznie ci, którzy są w posiadaniu wystarczających środków finansowych (patrz tzw. majdan), tymczasem zaś żaden milioner-filantrop-ideowiec śladem niesławnej pamięci Ben Ladena nie pójdzie, choć przyznaję - czasami tego rodzaju teatrzyki mogą się w pewnych obszarach także wymknąć ich twórcom spod pełnej kontroli.
   Za to w chwili obecnej, skoro póki co pozostajemy skazani na pełnienie roli swego rodzaju protektoratu, przyklejonego do takiego czy innego ośrodka realnie sprawczego, w ostateczności wypadałoby przynajmniej zachować prawo do wyboru wzmiankowanych protektorów, tak aby jeśli już naprawdę nie ma po co kopać się z koniem, zająć jak najwyżej wywindowane miejsce w tejże hierarchii dziobania. Bo co do tego, że jankesi również zwyczajnie dbają u nas o swoje (i niestety nie tylko swoje) interesy, nikt w miarę rozumny chyba nie ma wątpliwości. Od dobroczynności to są co najwyżej Caritasy, a - jak pokazują nam chociażby ostatnio ujawnione księżowsko-owsiakowe historie - i to nie wszystkie. Jeśli ktoś ma jeszcze złudzenia co do naszych – takich bądź innych – „przyjaciół", to powinien się ich czym prędzej pozbyć. Tym co może na danym etapie łączyć (jeśli mowa o tzw. wspólnotach państwowotwórczych i reprezentujących je czy też stojących na ich czele „elitach”) pozostaje od wieków niezmiennie jedno, a mianowicie wspólnota interesów. Grunt aby na czele państwa stali ludzie właściwie ów sens pojęcia NASZEGO interesu rozumieli. Nie „nasz” w sensie „mój i paru kolegów", jak to było przez całe lata, ale „nasz" jako narodowej zbiorowości. Pasożytnicze pasikoniki i judaszowi zaprzedańcy w każdej większej zbiorowości się znajdą, na to nie ma siły - grunt aby swą nadreprezentacją nie przyćmiewali i nie obezwładniali całej reszty.
 
   Swoją drogą to ciekawe - czyżby Antoni i Jarosław mieli nas już jednak nie wpychać z całą bezwzględnością w krzepkie ramiona dziadka Putina? Trudno doprawdy za meandrami totalniackiej narracji nadążyć bo i - jak pokazują nam ostatnim czasem jak na dłoni przeróżne „okolicznościowe” fotografie - całkiem jawnie pertraktować sobie z kremlowskim czekistą czy innym „satrapą”, układać plany przeróżnych Nord i South Stream’ów, a tym samym de facto osłabiać UE jako taką, mogą tylko nadludzie, a wam maluczcy nie lzia, wara, ruki pa szwam i nie rozbijać mi tu chunijnej jedności. Mało takich głosów nawet wśród piszących tu i ówdzie na takich czy innych portalach, którzy tym samym – co nadal pozostaje dla mnie zadziwiające – z takim zamiłowaniem, a zarazem przysłowiową wręcz karnością, ustawiają się w zwartym szeregu europejczyków gorszego sortu? Pytanie brzmi: jeśli tego rodzaju tezy formułują ludzie chcący aby uważać ich za Polaków, to określić ich działania należałoby jako zwykłą głupotę czy jednak świadome szkodnictwo, żeby nie wyrazić się mocniej? Choć w sumie skoro za poprzednich rządów, za sprawą ekipy nominalnie je sprawujących, godziliśmy się dodatkowo na bycie czymś na kształt obrotowej wycieraczki, na skinienie germańskiego pana pucującej trzewiki każdemu kogo ów pan raczył wskazać, nie zyskując rzecz jasna na tym absolutnie niczego poza kurtuazyjnym poklepaniem po donkowych pleckach, nic już chyba nie powinno nas tutaj zdziwić.

 



Forum jest miejscem wymiany opinii użytkowników, myśli, informacji, komentarzy, nawiązywania kontaktów i rodzenia się inicjatyw. Dlatego eliminowane będą wszelkie wpisy wielokrotne, zawierające wulgarne słowa i wyrażenia, groźby karalne, obrzucanie się obelgami, obrażanie forumowiczów, członków redakcji i innych osób. Bezwzględnie będziemy zwalczali trollowanie, wszczynanie awantur i prowokowanie. Jeśli czyjaś opinia nie została dopuszczona, to znaczy, że zaliczona została do jednej z wymienionych kategorii. Jednocześnie podkreślamy, iż rozumiemy, że nasze środowisko chce mieć miejsce odreagowywania wielu lat poniżania i ciągłej nagonki na nas przez obóz "miłości", ale nie upoważnia to do stosowania wulgarnego języka. Dopuszczalna jest natomiast nawet najostrzejsza krytyka, ale bez wycieczek osobistych.

Komentarze

Obrazek użytkownika Jaworowski

05-11-2018 [14:27] - Jaworowski | Link:

Brawo Panie Teutonick. Świetnie się to czyta. Doskonała analiza rzeczywistości powyborczej. Pan jako  jedyny nie uderza w te defetystyczne lamentacje "starców" z kółka wzajemnej adoracji i jedynie "słusznych racji"
>>Czyli jednym słowem: przeczekać kanonadę, wzmocnić się w wybranych obszarach, a dopiero następnie brać się za wstawanie z kolan, przy jednoczesnej racjonalizacji kosztów, zysków i strat, idąc pod hasłem „musimy grać chytrzej”. <<<
Bardzo mądre słowa tylko , co to znaczy chytrzej grać, czyli jak? Rozumiem że tego nie można ujawniać, gdyż postawimy się na  z góry straconej pozycji.
Pozdrawiam serdecznie.