Do widzenia! Panie Profesorze!


Tematem mojego doktoratu, który poddał mi profesor Kotlarczyk były ripplemarki, po polsku zmarszczki na piasku.

Motto: "Nawróćcie się do Mnie całym sercem, przez post i płacz, i lament.
Rozdzierajcie jednak serca wasze, a nie szaty!"
- mówi Bóg przez proroka Joela.

Właśnie powiadomiono mnie, że Pan Bóg odwołał ze służby promotora mojego doktoratu Pana Profesora Janusza Kotlarczyka.

Janusz Kotlarczyk (ur. 20 czerwca 1931 w Wadowicach) – polski geolog, profesor AGH, członek rzeczywisty Polskiej Akademii Nauk i Polskiej Akademii Umiejętności. Bratanek założyciela Teatru Rapsodycznego Mieczysława Kotlarczyka, autor wielu prac o społeczności wadowiczan, ich życiu teatralnym okresu międzywojennego, losie artystycznym swojej rodziny, a także jej związków z Przyjacielem domu Karolem Wojtyłą.
Bez reszty oddany geologii Karpat prawdziwy naukowiec. Ojciec Zakładu Geologii Ogólnej Wydziału Geologiczno Poszukiwawczego Akademii Górniczo-Hutniczej, który przejął po profesorze Henryku Świdzińskim, by go później przekazać w ręce obecnego Rektora AGH profesora Tadeusza Słomki, - Zakładu, w którym zostawiłem blisko 40 lat życia.

Naukowiec natchniony, technik i humanista zarazem, wielki polski patriota szczerze zatroskany o los naszej Ojczyzny, orędownik prawicowej władzy dobrej zmiany, zagorzały czytelnik mojego blogu, a także porządny człowiek, który kiedy się znalazłem na życiowym zakręcie bez wahania podał mi rękę, co opisałem w mojej powieści autobiograficznej pt. „Magia namiętności” – vide: https://www.salon24.pl/u/salonowcy/670679,magia-namietnosci-odcinek-14,3

Długo się zastanawiałem, co napisać o Panu Profesorze aż uznałem, że nie będę Mu wystawiał laurki, co zapewne przy Jego mogile uczynią specjaliści od takich przemówień i zamiast tego przypomnę historię naszego Zakładu, którą opowiedziałem odchodząc na uczelnianą emeryturę moim zakładowym Koleżankom i Kolegom w obecności dziś już śp. Ojca naszego Zakładu profesora Janusza Kotlarczyka, oraz obecnego Rektora AGH profesora Tadeusza Słomki, cytuję:

"Kochani!
Wigilia za pasem, więc w tym świątecznym czasie, na odchodnym, chciałbym się z Wami podzielić paroma refleksjami, z mojej blisko pięćdziesięcioletniej przygody, z naszym Zakładem, Wydziałem, i Uczelnią.
Wszystko się zaczęło w roku 1962-gim, kiedy na egzaminie wstępnym z Bożą pomocą przeszedłem przez matmę i zostałem przyjęty na pierwszy rok, moich przeuroczych studiów.
Jako pierwsze, zapadły mi w pamięć, bezsprzecznie najważniejsze ćwiczenia z geologii ogólnej, z kochaną i nie odżałowaną śp. Hanką Ostrowicką, pięknie mówiącą po polsku szlachcianką, która swoim nieodpartym wdziękiem, a także zaraźliwym umiłowaniem skał i minerałów zdołała mnie przekonać, żebym jednak został na tych studiach. Tutaj muszę wspomnieć, już wtenczas Europejczyka, śp. profesora Henryka Świdzińskiego, jak napisałem w jednej z moich książek: „ostatniego przedwojennego pana profesora na mojej uczelni, który oprócz geologii, uczył mnie także jak nosić tweedowe marynarki i jak do nich dobierać koszulę i krawat”.
Z pierwszego roku studiów wspomnę również, co was pewno zdziwi, pewnego niefarbowanego komunistę, ówczesnego sekretarza partii na naszym wydziale, herbowego barona Miśka Rokossowskiego, który jako opiekun naszej grupy otoczył mnie troskliwą opieką, gdy mi na praktyce robotniczej kopalniany kombajn zmasakrował stopę. Należy też wspomnieć, że choć bardzo zabiegał, żebym wstąpił do partii, potrafił uszanować moje stanowisko, kiedy dostał ode mnie stanowczą rekuzę.
Z tego okresu zapadł mi także w pamięci profesor Reubenbauer, który na wykładach z geometrii wykreślnej nauczył mnie widzieć przestrzeń, bez czego moja wyobraźnia nie nabrałaby nigdy głębszego wymiaru.
Traumatycznym przeżyciem była dla mnie niezapomniana postać pułkownika Winka, który mnie usiłował nauczyć, jak mam przy pomocy armaty obronić ojczyznę przed piątą kolumną Stanów Zjednoczonych.
Potem przyszła praktyka w Krościenku, cudowna, romantyczna przygoda, mimo piętrowych łóżek, porannego mycia w lodowatym potoku i kilometrowych przejść pomiędzy punktami, bo o autokarach, jeszcze się wtedy nawet nikomu nie śniło. Tam się zawiązywały nasze studenckie przyjaźnie, a niektórych właśnie tam, na całe życie, połączyła miłość.
Nie mogę oczywiście nie wspomnieć, owianej legendą magister Eleonory Woźniak, u której z powodu, jak to określała: „haniebnej opalenizny nie godnej studenta”, zaliczyłem ostatecznie matmę za szesnastym razem. Do historii też przeszło, jak ta udręczona belferka rwała włosy z głowy, gdyż regularnie, tuż przed zajęciami, blokował się zamek sali ćwiczeniowej. Nie muszę chyba wyjaśniać, za czyją przyczyną.
Następnym kamieniem milowym była praktyka kartograficzna w Woli Jasienickiej. Oj twarda to była szkoła! Tam, bowiem przyszło mi się nadziać na dwóch świeżo upieczonych doktorów, pełnokrwistych terenowców, a także, niebezpiecznie nawiedzonych geologów. Pierwszy nazywał się Jucha, a drugi Kotlarczyk. Tych dwu dżentelmenów nie dość, że sprawdzało w środku nocy czystość na kwaterach, to jeszcze do tego, przeczołgało mnie na czworaka po wszystkich okolicznych ściekach i potokach, od ujścia do źródeł. A jednak, czego do dzisiaj nie umiem zrozumieć, ci dwaj zapaleńcy skutecznie mnie zarazili pasją naukową.
Wybrałem sekcję hydrogeologii, gdzie swoją arcybogatą wiedzę przekazywały mi takie sławy, jak profesorowie Wilk, Krajewski i Kleczkowski, a ich wychowanek, ówczesny doktor Nieć, geolog natchniony naukową pasją, jako promotor mojej pracy magisterskiej dał mi niebywały wycisk, ale wyszedł z tego całkiem niezły dyplom.
No i zacząłem pracę na uczelni.
Pierwsze lata kojarzą mi się nieodparcie z praktykami w Krościenku, w kultowym, uczelnianym domu pracy twórczej „Granit”, gdzie czerstwe góralki podawały w wazach boskie zupy, zatrzepane prawdziwą śmietaną, że aż łyżka stała. A na deser, panie kucharki wyczarowywały rozpływające się w ustach szarlotki, rożki z francuskiego ciasta, i coś, czego do śmierci nie zapomnę, wyborne gruszki w waniliowym kremie skropione wiśniowym sokiem. W jadalni pachniało cynamonem i rodzinnym domem.
Pienin uczyłem się od ówczesnego docenta Aleksandrowicza, doktor Ostrowickiej, a także magistrów: Chrząstowskiego, Węcławika i Bogacza. Ależ to byli dydaktycy! Ile mieli pasji! Ile im się chciało! Tam, niezatarte wrażenie wywarła na mnie osobowość wspomnianego profesora Aleksandrowicza, naukowca prawdziwego, bezsprzecznego guru wąskiej czołówki geologicznych salonów, nie mającego sobie równych oratora, koryfeusza kąśliwego dowcipu, bawiącego się życiem i ludźmi, nieprzeciętnie inteligentnego prześmiewcy. Nigdy nie zapomnę, jak przychodził do nas do pokoju, gdzie razem z Wieśkiem Bilanem, Jackiem Rajchlem, Andrzejem Krawczykiem, młodziutkim Tadkiem Słomką, i Edem Głuchowskim, graliśmy wieczorami w kości. Pamiętam, jak dzisiaj, nasze ówczesne Polaków rozmowy, zażarte spory naukowe, czasem nawet kłótnie, na tematy zawodowe, lecz również problemy hierarchii wartości i reguł życiowych. Ileż w tym było żaru, arcyciekawych dysput, polemik, debat, wymiany stanowisk. Mówiło się o polityce, o modnych wtenczas pisarzach, o teatrze, o światowym kinie, o muzyce... długo by można wymieniać. A wszystko przy winie patykiem pisanym, a od święta przy flaszeczce czystej i koreczkach z żółtego sera, posypanych mieloną papryką. Przy okazjach specjalnych, Jacek Rajchel jeździł na motorze do Łącka skąd przywoził w kanistrze płynne słońce galicyjskich sadów, albo, jak kto woli, palącą się od zapałki, pachnącą Karpatami śliwowicę. Że też nasze wątroby to wytrzymywały. A do tego jeszcze tony papierosów.
Boże! Jakież silne, bliskie i serdeczne były wtenczas więzi między nami. Czuliśmy się jak w rodzinie. I wszyscy byli szczęśliwi, choć nie było tlenu. Ot, przewrotny paradoks okresu komuny. Myślę, że wraz z zakończeniem krościenkowskich praktyk zamknął się na zawsze najpiękniejszy i najbardziej twórczy rozdział historii Zakładu. A szkoda, bo Granit łączył ludzi, a brak ludzkiej więzi i wymiany myśli spowalnia autentyczny postęp.
Nigdy też nie zapomnę mojej pierwszej publikacji, z czym się wiąże nazwisko profesora Birkenmajera, który mi wspaniałomyślnie udzielił wielu nieocenionych wskazówek.
Potem nadeszła pora doktoratu. Tu muszę powiedzieć kilka słów nagiej prawdy o pewnym geologu kultowym, moim promotorze i wieloletnim szefie, panu profesorze Januszu Kotlarczyku. Kiedy się znalazłem na tak zwanym życiowym zakręcie, ów przebiegły strateg z premedytacją wykorzystał moment, kiedy złamane serce odebrało mi resztki zdrowego rozsądku i wpuścił mnie w temat, którego mógł się podjąć jedynie desperat. Ten szczwany lis, który dla nauki gotów zrobić wszystko zaraził mnie wtedy podstępnie karkołomną ideą zaprojektowania od podstaw, zbudowania i uruchomienia starego Laboratorium Sedymentologicznego. I udało mu się. Laboratorium powstało, mimo, że uniwersyteccy mędrcy z Oleandrów stukali się w czoło.
Zaczął się okres mojej katorżniczej pracy w zagrzybionym lochu bez światła i tlenu, w warunkach grożących w każdej chwili katastrofą, gdyż kable elektryczne szły po wiecznie mokrych murach, a do ogrzewania służyła szamotowa cegła, owinięta podłączonym do kontaktu gołym drutem.
Temat doktoratu wymagał nie tylko zbudowania od podstaw prototypowego koryta rzecznego, co w tamtych warunkach graniczyło z cudem, to jeszcze do tego, musiałem przeprowadzić dziesiątki mozolnych doświadczeń. W potwornym zaduchu, przy bezustannym warkocie silnika i brzęku wibrującej pompy, siedziałem w tej piwnicznej izbie dniami i nocami przez całe tygodnie, bo owych heroicznych badań dokonywałem w warunkach ciągłego przepływu, co znaczyło tyle, że rozpoczętych doświadczeń nie można było przerwać przez wiele dób z rzędu. Całymi miesiącami, żeby pobrać próby i zrobić pomiary przychodziłem na uczelnię po kilka razy w ciągu jednej nocy, a portier nie ukrywał, że mnie ma za mocno stukniętego palanta, co to pracuje za darmo po nocach.
Byłbym nieuczciwy, gdybym tu nie wspomniał nieocenionej roli Jasia Kępińskiego. Ta „złota rączka” umiała dociąć szybkę, przepiłować rurkę, założyć uszczelkę... można by długo wymieniać. No i jeszcze jedna ciekawostka. Obliczyliśmy z Jasiem, żeśmy w czasie badań przesiali, a potem własnoręcznie przenieśli we wiadrach kilkadziesiąt ton piasku.
Tak to wtedy było! Aż się nie chce wierzyć! I do dzisiaj myślę z rozbawieniem, co by powiedzieli Amerykanie, którzy opublikowali u siebie wyniki tej pionierskiej pracy, gdyby mogli zobaczyć, w jakich warunkach to wszystko powstało. Chciałbym także wspomnieć, że w finalnej fazie obróbki wyników bardzo mi pomógł Andrzej Krawczyk, za co mu raz jeszcze serdecznie dziękuję. Och byłbym zapomniał. W wykonywaniu badań bardzo też pomagał mój indywidualny student, pan Andrzej Krzemiński, któremu też pragnę podziękować.
Zbliżała się Solidarność. Zaczęły się strajki i uliczne demonstracje. Nie mogę nie wspomnieć, jak ze śp. Wieśkiem Bilanem, ramię w ramię, biliśmy się z ZOMO pod Arką w Nowej Hucie, a potem trwaliśmy na naszym uczelnianym strajku po wybuchu stanu wojennego we dwoje z wydziału, bo reszcie raptem się dzieci pochorowały i dopadł ich atak woreczka żółciowego. Niestety, życie pokazało, co się stało z etosem, o który walczyliśmy z kolegą. Bo wtenczas, gdy jedni się bili o wolność narażając życie, cwani dekownicy tworzyli na sępa obłudne pryncypia Trzeciej Rzeczypospolitej.
No i przyszło nowe, a wraz z nim, paradoksalnie, atmosfera rodzinna katedry prysła, jak bańka mydlana. Bowiem sprytni się zabrali, a rzetelni i uczciwi pozostali na peronie. Zaś nowy system spowodował, że zaczęła się zabójcza dla nauki i dydaktyki pogoń za pieniędzmi i dzieląca ludzi walka o ogień. Na to wszytko nałożyło się dodatkowo stare myślenie. Pięćdziesiąt lat komuny uczyniło swoje. Bo technologię można usprawnić stosunkowo szybko. Niestety procesy mentalne mają ogromną bezwładność.
Próbując się wyrwać z dawnych przyzwyczajeń otworzyłem się na młodych ludzi nie wstydząc się, że od nich też się można uczyć. I tu chciałbym wspomnieć młodziutkiego wówczas Tomka Bartusia, który mnie nauczył jak się nie bać komputera, a potem, jak się posługiwać tym sprytnym narzędziem.
W miarę upływu lat, coraz mniej myślałem o własnym dorobku, a więcej o studentach, bo to dla nich przecież, o czym wielu zapomina, jest nasza uczelnia.
Zbliżała się Unia wielkimi krokami. Założyłem firmę i jeżdżąc, jako konsultant korporacji Philip Morris po całej Europie zorientowałem się, że równie ważną, jeśli nie ważniejszą, niż dyplom ukończenia konkretnej uczelni, jest znajomość angielskiego na użytek wyuczonego zawodu.
Wtedy w mojej głowie narodził się pomysł „Geological English”. Na początku napotkałem na irracjonalny opór i mentalną ścianę władz wydziałowych. I tu znowu muszę sprawiedliwie wspomnieć, że gdyby wtedy Tadek Słomka nie został dziekanem, nigdy bym mojego zamysłu nie wprowadził w życie. Na szczęście się udało. A potem dziekan Matyszkiewicz włożył wiele serca w wydanie drugiego nakładu.
A kiedy panie z naszych Wydawnictw Naukowych poprosiły mnie do siebie, żeby mi powiedzieć, iż od wielu lat, żaden skrypt uczelniany nie cieszył się takim powodzeniem uświadomiłem sobie, że w końcu zrobiłem - coś pożytecznego.
I już na koniec, chciałbym się podzielić swoim skromnym doświadczeniem z naszą młodą kadrą. Kochani, przez te wszystkie lata, jakie spędziłem na naszej uczelni, zrozumiałem, że w nauce, podobnie jak w sztuce, prócz pracowitości, trzeba mieć jeszcze talent, intuicję, wyobraźnię i odwagę. Pamiętajcie! Dobry naukowiec musi być artystą! Bo znam nie mało przykładów, jak gros ludzi zajmujących się nauką, wykonywało gigantycznie mrówczą pracę kompletnie na darmo, gdyż zbrakło im wyobraźni by spostrzec, że poszli w złą stronę, a co jeszcze gorsze, nie mieli odwagi, by w stosownym momencie porzucić błędnie obrany kierunek. Widziałem, jak się męczą, grzęznąc w coraz to mniej istotnych szczegółach uznając, jakże błędnie, to, co robią, za zgłębianie wiedzy. Bo chyba nie ma nic bardziej szkodliwego, niż pozorowanie działań naukowych. To już chyba lepiej nic nie robić.
No i refleksja ogólnej natury. W moich czasach, misją szkoły wyższej była instytucja profesora, który wychowywał grono swoich uczniów. Teraz, kiedy przyszło nowe, wszystkim zaczynają rządzić wyłącznie wskaźniki, algorytmy i sondaże. Jak się to przełoży na poziom kształcenia Polaków, nie mnie już oceniać, lecz przestrzegam!!! - bezwzględnym weryfikatorem okaże się życie. Nie zapominajcie również, że poza uczelnią też może być pięknie. Dlatego nigdy się nie zasklepiajcie wyłącznie do jednej sfery aktywności, bo to wyjaławia duszę i kaleczy intelekt! Zresztą, bieżcie przykład ze Starszyzny, profesor Kotlarczyk zabrał się na starość za pisanie książek.
Czas się tedy pożegnać.
Ale nie ma się, co smucić. Powiem nawet, wręcz przeciwnie.
Odchodzę od Was, co wcale nie znaczy, że moje działania się kończą. Bowiem, czas pokazał, że się urodziłem także humanistą, a moja przygoda z techniczną uczelnią była tylko jednym z epizodów mojego niespokojnego życia. Odchodzę do świata literatów i tłumaczy, gdzie mam niczym nieskrępowaną możliwość dalszego rozwoju. Będę też nadal konsultantem językowym korporacji Philip Morris.
I tylko trochę żal, że zostawiam moją kochaną uczelnię w momencie, gdy nareszcie tak wspaniale wypiękniała. Lecz nic to, będę sobie chadzał do Parku Jordana naszym świeżo odnowionym uczelnianym korso.
Odchodzę, jak sądzę w stosownym momencie, bo zawsze sobie powtarzałem: „ustąp miejsca młodszym, nim studenci zaczną na twój temat stroić sobie żarty”.
Kochani!
Chcę wam wszystkim tedy najserdeczniej podziękować za te wszystkie lata!
I zachowajcie w pamięci, że życzę wam wszystkim, bez wyjątku, tego, co w tym przedświątecznym czasie człowiek człowiekowi powinien winszować!
Panie Rektorze!
Melduję wykonanie zadania!...
", koniec cytatu.

Drogi Profesorze! Jak wygłaszałem tę mowę pożegnalną z naszą Almae Matris Akademią Górniczo-Hutniczą  widziałem, jak Pan łzy ukradkiem ocierał. Wszakże nie ma się, co smucić, bo przecież tylko „do widzenia” Panu mówię.

Krzysztof Pasierbiewicz

A tu zapis filmowy mojego pożegnania z Uczelnią – vide: http://youtu.be/9WntjK-aUBE
 

Forum jest miejscem wymiany opinii użytkowników, myśli, informacji, komentarzy, nawiązywania kontaktów i rodzenia się inicjatyw. Dlatego eliminowane będą wszelkie wpisy wielokrotne, zawierające wulgarne słowa i wyrażenia, groźby karalne, obrzucanie się obelgami, obrażanie forumowiczów, członków redakcji i innych osób. Bezwzględnie będziemy zwalczali trollowanie, wszczynanie awantur i prowokowanie. Jeśli czyjaś opinia nie została dopuszczona, to znaczy, że zaliczona została do jednej z wymienionych kategorii. Jednocześnie podkreślamy, iż rozumiemy, że nasze środowisko chce mieć miejsce odreagowywania wielu lat poniżania i ciągłej nagonki na nas przez obóz "miłości", ale nie upoważnia to do stosowania wulgarnego języka. Dopuszczalna jest natomiast nawet najostrzejsza krytyka, ale bez wycieczek osobistych.

Komentarze

Obrazek użytkownika Florentyna

05-10-2017 [20:38] - Florentyna | Link:

Kochaneńki panie Krzysztofku! Nie chcę, wręcz się obawiam, że zbytnio wzruszyłabym się zagłębianiem się w ten jakżeż osobiście intymny wspominkowy tekst, nie mówiąc już o oglądnięciu  filmików z Pańskiego dramatyczno-wiekopomnego pożegnania przesławnej Almae Matris Agiehacis. Więc tylko tyle powiem:znany już wszystkim tutaj prof.Wolański byłby z pana Krzysztofka dumny i zapewne także ukradkiem łzy rękawem ocierał.. Tak jest, powtarzam: dumny. I jeszcze to Pańskie  jakże znamienne i pamiętne dla Polaków zakończenie: "Melduję wykonanie zadania!" - majstersztyk pierwszej wody. Pozostaje mi tylko tylko Panu Krzysztofkowi zrobić "Szapoba!" Co  przyjemnością czynię.

Obrazek użytkownika Imć Waszeć

06-10-2017 [20:40] - Imć Waszeć | Link:

Tylko proszę bez śmichów chichów, bo tu się mówi o poważnych sprawach nauki. Doktoraty są pisane z naprawdę różnych tematów blisko związanych z codziennymi problemami ludzi oraz zwierząt.

1. Frapująca fizyka kapiącego kranu: https://core.ac.uk/download/pd...
2. O przesiąkliwości szmat i tkanin z różnymi rodzajami splotu: https://smartech.gatech.edu/bi...
3. O rzucaniu kostkami do gry: http://www-nonlinear.physik.un...
Były nawet prowadzone badania, w których co najmniej dwóch doktorów zamierzało non stop rzucać kostkami oraz monetami kilka lat, żeby odkryć istnienie fal prawdopodobieństwa we Wszechświecie.
4. O zwalczaniu zielonego śmierdzącego żuka w uprawach w Arkansas: http://scholarworks.uark.edu/c...
5. O inwazji ropuch w Australii: https://www.duo.uio.no/bitstre...
6. O gazach wydzielanych przez krowią kupę: https://dspace.library.colosta...

Obrazek użytkownika Krzysztof Pasierbiewicz

06-10-2017 [21:36] - Krzysztof Pasie... | Link:

@Imć Waszeć

Podobnie jak Pan, wiele osób się dziwiło, że napisałem doktorat o jakichś zmarszczkach na piasku. Tymczasem analiza ripplemarków kopalnych pozwala określać kierunki i siłę oceanicznych paleoprądów, które przenoszą miliardy ton materiału, a analiza ripplemarków odegrała istotną rolę przy lokalizacji złóż ropy naftowej i tak dalej. Temat mojej pracy doktorskiej brzmiał: "Experimental study of cross-strata development on an undulatory surface and implications relative to the origin of flaser and wavy bedding - vide: http://jsedres.geoscienceworld...

Więc na drugi raz proszę chwilę pomyśleć, zanim Pan zasiądzie do klawiatury, by napisać komentarz, a także zastanowić się, komu Pan odpisuje.

Obrazek użytkownika Imć Waszeć

06-10-2017 [21:54] - Imć Waszeć | Link:

Ja nie krytykuję tej pracy, bowiem takie techniki przydają się także przy badaniu Marsa oraz satelitów innych planet, gdzie zachowują się w skałach lub w rzeźbie terenu znaki, wskazujące na burzliwą przeszłość lub obecność wody. Zresztą nie pisałem do Pana. Ciekaw jestem odpowiedzi.

By the way (@All):
https://en.wikipedia.org/wiki/...
https://en.wikipedia.org/wiki/...
http://www.dailymail.co.uk/sci...

Obrazek użytkownika Krzysztof Pasierbiewicz

06-10-2017 [22:07] - Krzysztof Pasie... | Link:

@Imć Waszeć

"Zresztą nie pisałem do Pana. Ciekaw jestem odpowiedzi..."
-------------------
A to przepraszam i również ciekaw jestem odpowiedzi.

Obrazek użytkownika Imć Waszeć

07-10-2017 [15:00] - Imć Waszeć | Link:

Tak też myślałem, że ten Pański osobisty poltergeist nie odpowie na tę małą prowokację. Słaby wniosek z tego, że to raczej nie jest żaden profesor. Nie zna się na doktoratach :/

Obrazek użytkownika ExWroclawianin

06-10-2017 [00:20] - ExWroclawianin | Link:

R.I.P.

Obrazek użytkownika ruisdael

06-10-2017 [10:35] - ruisdael | Link:

Widząc przepychanki krakusów, co wyżej sr... niż d.....mają ogarnia mnie obrzydzenie.

Obrazek użytkownika Krzysztof Pasierbiewicz

06-10-2017 [17:42] - Krzysztof Pasie... | Link:

@ruisdael

"Widząc przepychanki krakusów, co wyżej sr... niż d.....mają ogarnia mnie obrzydzenie..."
--------------------------
Odpowiem Panu fragmentem opisu rodzinnych korzeni pana profesora Janusza Kotlarczyka, cytuję:

"JK: Mieszkanie dziadków miało dwa pokoje. Większy był sypialnią, jego okna wychodziły na ulicę Mickiewicza i na skwerek. Tytułem dygresji dodam: na planie, który kiedyś opublikowałem, uznałem, że jedno z okien w tym pokoju było zasklepione, i że tak jest do dzisiaj, ale po napisaniu tego artykułu znalazłem zdjęcie z owych czasów, na którym widać, że okno zabudowane wówczas nie było. To był duży, jasny pokój z czterema oknami. Ów zielony pokój, o który Pani pyta, mieścił się między kuchnią a sypialnią. Był pokojem twórczej pracy. Tu Stefan Kotlarczyk spotykał się ze swoimi współpracownikami i aktorami - omawiał ich role, pracował z nimi indywidualnie. Świadectwa pracy dziadka zawarte są w kronice cioci Janiny, jego córki. Po wojnie dotarła do osób, które go pamiętały. Wszyscy podkreślali jego zapał i pracowitość. Nie tylko natchnął ich miłością do ojczyzny, realizował sztuki patriotyczne, m.in. „Obronę Częstochowy”, „Kościuszkę pod Racławicami”, ale też uczył podstaw zawodu aktora. Dom Kotlarczyków był otwarty – pojawiali się w nim starsi i młodsi wadowiczanie, zafascynowani teatrem. Jestem niemal pewien, że wśród odwiedzających bywali też Wojtyłowie: ojciec Karol oraz synowie Edmund i Lolek. W annałach rodzinnych zachowała się notatka na jednym ze scenariuszy, że rolę oficera powstania styczniowego w sztuce L. Żypowskiego „Ostatni Syn Naczelnika” zagrał Edmund Wojtyła. Sądzę też, że zainteresował on teatrem swojego młodszego brata. Mój dziadek przygotowywał dla dzieci przedstawienia z okazji Świętego Mikołaja, Bożego Narodzenia. Sala pękała wtedy w szwach. W tych spektaklach występowali, będąc dziećmi, synowie dziadka. Moim zdaniem to jest właściwie pewne, że na te imprezy Karol Wojtyła (junior) przychodził ze swoim ojcem i bratem...", koniec cytatu. A tu źródło - vide: http://idmjp2.pl/index.php/pl/...

Więc na drugi raz proszę chwilę pomyśleć, zanim Pan zasiądzie do klawiatury.

 

Obrazek użytkownika Lektor

06-10-2017 [17:31] - Lektor | Link:

To bagno nalwży zreformować zaraz po sądownictwie !
http://niezalezna.pl/205211-sk...

Obrazek użytkownika nonparel

06-10-2017 [20:17] - nonparel | Link:

Drogi Panie Pasierbiewicz.
Dziękuję za trafne spostrzeżenie, którego być może nie potrafiłbym ubrać w tak piękne słowa:
"Bo znam nie mało przykładów, jak gros ludzi zajmujących się nauką, wykonywało gigantycznie mrówczą pracę kompletnie na darmo, gdyż zbrakło im wyobraźni by spostrzec, że poszli w złą stronę, a co jeszcze gorsze, nie mieli odwagi, by w stosownym momencie porzucić błędnie obrany kierunek. Widziałem, jak się męczą, grzęznąc w coraz to mniej istotnych szczegółach uznając, jakże błędnie, to, co robią, za zgłębianie wiedzy. Bo chyba nie ma nic bardziej szkodliwego, niż pozorowanie działań naukowych. To już chyba lepiej nic nie robić".
Takie są również moje wrażenia. Być może za bardzo zagłębiałem się w szczegółach próbując udowodnić lansowane przez mainstream tezy. Być może zabrakło mi odwagi i szerszego spojrzenia, a może po prostu jak każdy pseudonaukowiec zbyt spolegliwie podporządkowałem się wymogom ilości prac, punktacji i tym podobnym bzdurom. Mea maxima culpa. Ale czegoś tam młodych ludzi pożytecznego nauczyłem. I - nie chwaląc się - zajmowałem się zagadnieniami bardziej istotnymi niż zmarszczki na piasku. Ach, gdybym wcześniej odrzucił zgniłe kompromisy - prawdopodobnie wcześniej wyleciałbym z tego uczelnianego bagna - z moim i innych pożytkiem (chociaż i teraz radzę sobie nieźle).
I następne Pana słowa, pod którymi podpisuję się obojgiem rąk i z całego serca:
"W moich czasach, misją szkoły wyższej była instytucja profesora, który wychowywał grono swoich uczniów. Teraz, kiedy przyszło nowe, wszystkim zaczynają rządzić wyłącznie wskaźniki, algorytmy i sondaże. Jak się to przełoży na poziom kształcenia Polaków, nie mnie już oceniać, lecz przestrzegam!!! - bezwzględnym weryfikatorem okaże się życie. Nie zapominajcie również, że poza uczelnią też może być pięknie. Dlatego nigdy się nie zasklepiajcie wyłącznie do jednej sfery aktywności, bo to wyjaławia duszę i kaleczy intelekt!"
A teraz ad rem. Z mojej kariery uczelnianej pamiętam wiele wspaniałych osób, których darzę szacunkiem i wiele im zawdzięczam. Pamiętam również tych, o których najlepiej zapomnieć - bo o zmarłych należy mówić dobrze albo wcale. Są też tacy, których sądzić nie mam zamiaru, bo poniżej mojej godności jest zniżanie się do ich poziomu. Ale to wszystko ma charakter osobisty, rzekłbym intymny. I nie jest - moim zdaniem - właściwe umieszczanie całego tak osobistego tekstu Pana mowy pożegnalnej z AGH w portalu NB. Mnie w każdym razie nie przyszłoby to do głowy. Poza tym moje wypowiedzi były prawie zawsze improwizowane i po latach nie potrafiłbym ich odtworzyć. Pozdrawiam.

nonparel
 

Obrazek użytkownika Imć Waszeć

06-10-2017 [21:16] - Imć Waszeć | Link:

Ja również o wątku pobocznym, ale tak mnie dziś chamstwem i bezczelnością wkurzyli POlitycy PO, że aż mnie nosi. "O zmarłych należy mówić dobrze albo wcale" - To nieprawda. Zmarły musi sobie najpierw na to zasłużyć swoim życiem. Gdy cała wieś na rozstajnych drogach wiesza koniokrada, to nikt nie będzie potem mówił, że tu wisi dobry człowiek. Powie raczej, że tu wisi koniokrad, łajza i oszust, głównie po to, żeby młodym się nie wydawało, że mogą kroczyć drogą występku, żeby za 5 dwunasta się nawrócić i mieć już swoje wszystkie ofiary w d...ie. Nie tędy droga do prawdziwego przebaczenia. Gdyby te zasadę stosować, to należałoby natychmiast przestać mówić o zdegradowaniu Jaruzela, a nawet może dać mu jeszcze pośmiertnie jakiś medal. Ja stawiam veto.

Obrazek użytkownika Krzysztof Pasierbiewicz

06-10-2017 [21:50] - Krzysztof Pasie... | Link:

@nonparel

"Ale to wszystko ma charakter osobisty, rzekłbym intymny. I nie jest - moim zdaniem - właściwe umieszczanie całego tak osobistego tekstu Pana mowy pożegnalnej z AGH w portalu NB. Mnie w każdym razie nie przyszłoby to do głowy. Poza tym moje wypowiedzi były prawie zawsze improwizowane i po latach nie potrafiłbym ich odtworzyć..."
-------------------------
To jest Pańskie zdanie, do którego ma Pan pełne prawo. Ale wielu profesorów, a co ważniejsze młodych uczelnianych pracowników naukowych mówiło mi, że tekst tej mowy pożegnalnej powinien być powielony w tysiącach egzemplarzy, by dotarł do jak największej ilości czytelników. I tej, a nie Pańskiej opinii będę się trzymał w nadziei, że mi Pan to wybaczy. A tak między nami to przecież najlepszym dowodem, że tekst jest wart powielania jest Pański komentarz, w którym zacytował Pan jego obszerne fragmenty. Nie widzi Pan niekonsekwencji?

Niemniej jednak dziękuję Panu za merytoryczny komentarz i również Pana pozdrawiam

Obrazek użytkownika Florentyna

07-10-2017 [01:15] - Florentyna | Link:

Jak się nazywa taki osobnik z nadmiernie rozdętym ego, chwalący się swoją wspaniałością przy każdej okazji, a nawet zakładający w tym celu blog? Bufon, czy jakoś tak...

Obrazek użytkownika katon starszy

23-10-2017 [00:37] - katon starszy | Link:

Drogi Panie Krzysztofie,
spoznilem sie dobre dwa tygodnie na pozegnanie S.P. Profesora Kotlarczyka Panskim wzruszajacym wspomnieniem. Wspomnial Pan sporo osob, ktore mialem zaszczyt poznac, bedac ongi studentem Wydzialu Geologiczno-Poszukiwawczego. Do tego, sprawa "koryta" jest mi znana z autopsji, albowiem jako mlody student bralem udzial w poczatkowych pracach i nawet jezdzilem z Panem oraz p. inz. Kepinskim po galene do Trzebini. No, ale potem sie zakochalem na umor w pewnej slicznej pannie, krakowiance i wnuczce austriackiego barona, i tak pasje sedymentologiczna diabli wzieli. Co prawda tymczasowo, do odkochania. Doktorat zrobilem na weglanowych turbidytach w Alpach Liguryjskich. No, to na marginesie. A wlasciwie to chcialem o S.P. Profesorze i o tym, ze jak gdyby nigdy nic stworzyl na AGH osrodek badan sedymentologicznych, ktoremu  w owych czasach trudno bylo znalezc odpowiednik w Europie. Dopiero z wieloletniej perspektywy mozna docenic, na ile to byla pionierska dzialalnosc, owo Panskie przerzucanie ton piasku w woniejacej plesnia piwnicy. S.P. Profesor byl, jak to Pan dobrze podkreslil, nie tylko dzentelmenem, ale i czlowiekiem poczciwym ("honnete homme") w renesansowym znaczeniu tego slowa. Chwala mu za to i wieczne odpoczywanie.