Wczoraj wódka, dziś piwo

Już w pierwszych słowach mego felietonu pragnę zaznaczyć, że nie zamierzam walczyć ani z wódka, ani z piwem. Piwosze mogą więc odetchnąć i spokojnie przeczytać to, co naskrobałem.

***
W II RP wódka nie miała władzy. Kto chciał, to ją pił, ale kto jej nadużywał, uchodził za pijaka i alkoholika. Alkoholik i pijak w Niepodległej nie miał szacunku i był osobą powszechnie piętnowaną. Wówczas być alkoholikiem oznaczało to, co dziś być obskurantem – nie tym z pyskówek, lecz z definicji.

Po II wojnie wszystko się zmieniło. Wódka zdobyła władzę w całym systemie sowieckim. Była swoistym nadsekretarzem generalnym. Towarzysze polscy w kontaktach z towarzyszami radzieckimi wódkę uważali na napój bogów; a towarzysze sowieccy w kontaktach z towarzyszami polskimi, ten sam napój, traktowali jako środek poprawiający skuteczność wywiadowczą. Bez wódki hasło: „proletariusze wszystkich krajów łączcie się” nie wykazywało oznak życia – ma się rozumieć na szczeblu międzynarodowym!

Na szczeblu krajowym było podobnie, choć nieco inaczej. Każdy chciał się napić z sekretarzem, dyrektorem, komendantem, redaktorem, nie dla przyjemności czy kurażu, lecz dla interesu. A mechanizmem tego interesu była szeptucha: wiecie, towarzyszu mam syna…; wiecie towarzyszu, może by tak powiązać nasze siły i…; towarzyszu, no, świetnie wyglądacie, a te wasze przemówienia przekonują, bo są takie od serca…; wiecie towarzyszu, może Kowalskiemu by tak przyłożyć, bo on jakiś zbyt mało partyjny… itd.

Sekretarz, komendant, nawet każdy pomniejszy kacyk czuł swoją władzę i swoją bezkarność. I to cementowało system. Znajomość prawa nie była mu nazbyt potrzebna, skoro każdy był petentem, car daleko, a władzę się ma. Petent wódkę musiał kupić, przynieść i dać, a potem spokojnie czekać na załatwienie sprawy. Hierarchia była więc ustalona i mniej więcej każdy wiedział jaki pies jaką mordę liże. Gorzej było, gdy petent dał flaszkę kilka razy (za każdym razem droższą), a sprawa utknęła w miejscu i zdenerwowany zaczął grozić, że pójdzie wyżej i o wszystkim zamelduje. Sytuacja choć stawała się groźna, to zawsze można było wyciągnąć flaszkę i nalać na uspokojenie. Kieliszek przełamywał bariery na każdym poziomie klasowym. Po pierwszym „maluchu” wszystkim natychmiast robiło się lepiej i już nikt nie szukał tego, co dzieli, lecz tylko tego, co łączy. Wódka była, jak Anioł Stróż – pilnowała aby nic nikomu złego się nie stało. Po wypiciu drugiego, stres kacykowi spadał, a petentowi ponownie rosła nadzieja na załatwienie sprawy. I tak można było, aż do skutku.

A co z przedwojenna tradycją? Nic. Nie zniknęła, lecz w hierarchii przesunęła się o wiele niżej. Wódka traciła władzę dopiero wtedy, gdy komuś zachciało się napić z kolegą, grupą rówieśników lub z równorzędnymi sobie w drabinie społecznej. Tu w dobrym tonie było się upić, a nawet nachlać. Wódka bowiem dawała poczucie prawdziwej wolności. W krótkim czasie można było teleportować się w zupełnie inny wymiar, nawymyślać wszystkim przełożonym, odreagować, zresetować, bo i tak nazajutrz nikt nic nie pamiętał. Nic tak nie łączyło, jak wspólny kac i wspólny haft. Kiedyś usłyszałem taką syntezę: - gdyby te solidaruchy tyle nie chlały i wspólnie nie rzygały, to do dziś mielibyśmy spokój. Genialne!

Ale w PRL-u wódka była jak piłka nożna – dla każdego! Nikt nie musiał kupować jakichś tam biletów na mecz lub nawet włączać telewizora. Wódeczka stała na półkach i czekała. Wystarczyło pójść do sklepu i zakupić, a świat natychmiast stawał się lepszy. Alchemikom nie udało się odkryć metody transmutacji ołowiu w złoto (kamienia filozoficznego), ale komunistom wyszedł numer z wódką. I tak weszła ona w ludzkie życie i w ludzkie obyczaje, że zaczęła generować drugą hierarchię. Tu prawdziwą elitę stanowili ci, którzy mieli tzw. mocne głowy. Ale już absolutnym hitem było wypicie duszkiem pół litra wódki i utrzymanie się na nogach. Wyczyn budził powszechny szacunek i niekłamany podziw. Ba, nobilitował każdego, nawet debila. Ale to nie koniec występów, emocje bowiem były tak silne, że bohater miał szansę na pracę nawet w cyrku.

Ale problem zaczynał się z tymi, którzy nie piją. W pewnym okresie był on do tego stopnia poważny, że zaczął tworzyć zagrożenie, a wśród niektórych siał nawet panikę. Skutkiem tego utarło się powiedzenie: kto nie pije, ten kapuje. Niepijący abstynent nie miał więc lekko. W towarzystwie nie mógł brylować, bo koledzy (wówczas mniej koleżanki) go omijali, a on sam skulony, ze swym burżuazyjnym nawykiem, trafiał na margines życia społecznego. Władza? Władza, jak to władza, z alkoholizmem walczyła, ale jeszcze nikt nie słyszał, aby kogoś odznaczyła za abstynencję. A więc „wypijmy, bo za sto lat nie będzie nas…”
 
***
Przyszedł rok 1990 i powoli fin de siècle zaczął odchodzić w sina dal. Odeszły tanki, przyszły banki. Odeszła wódka, przyszło piwo. Teraz państwo może podnosić ceny wódki bo starzy, ze względów zdrowotnych, przeszli na łagodniejsze gatunki, a młodzi mają już skuteczniejsze środki. Mocne głowy na nikim nie robią wrażenia. Zniknął też podział klasowy, a większość nowobogackich, swoje fortuny zaczęła budować na starych, dobrych i wypróbowanych zasadach z okresu zaborów i PRL. Wciąż jednak żyje sowiecka zasada: że po mnie choćby potop. Ale póki co, na gruncie polskim nie została jednak do końca zaadoptowana i tatusiowie swoje resortowe dzieci poubierali w „żołnierskie” mundurki i po dziś dzień strzegą tatusiowizny.

Zapanowała niby zupełnie inna epoka, w której piwosze raczej mogą mieć pewność, że piwo nie będzie na kartki, ale nie mają gwarancji, że nie przejmie nad nimi władzy. Piwo pozwala wprawdzie na bardziej trzeźwą dyskusję, rzecz jednak w tym, że w Polsce ilość obcych browarów rośnie, a nam wydaje się, że mamy o czym dyskutować. Epoka wódki nie przestała żyć i znakomicie, choć niezauważalnie, odnalazła się epoce piwa. I historia zaczyna się powtarzać, jak w telewizyjnym serialu.

Nie ma meczu bez piwa. Tu w dobrym tonie jest nachlać się i wykrzyczeć chrypę. Piwo stało się ponadklasowe (myślę o szkołach), ponadto łączy, jednoczy i nie dzieli. Jest dla wszystkich – dla biznesmenów i proletariuszy. Jest tak demokratyczne, że nie podkreśla hierarchii i wszystkim daje poczucie wolności; jest tak praktyczne, że właściciel firmy może wiele zaoszczędzić wypijając z załogą wspólną skrzynkę i natychmiast zdobędzie przydomek „swój chłop”. Można też „walnąć sobie browara”, a więc zaakcentować jakiś mały sukces lub małe zwycięstwo. Na wielkie czekają szampany, a te, prócz „igristoje”, nie są popularne, bo nie ma takiej tradycji. „Browar” stał się więc symbolem doraźnego sukcesu i działa, tak, jak kiedyś papieros podczas odpoczynku.

***
Mało jest tych, którzy piją wódkę (więcej chętnych ma whisky), większość pije piwo, ale problem pojawia się z tymi, którzy nie pija ani jednego, ani drugiego, lecz delektują sie winem. Nikt się nimi jeszcze nie interesuje, bo sprzedaż rośnie. Ale za kilka lat znajdzie się taki, który powie, że kiedyś lepsze były peerelowskie jabole i pryty, niż obecne snobistyczne zachodnie wina łechtające gardło niewolnika. Jeżeli ktoś zapyta dlaczego? Odpowiedź będzie prosta. Bo, gdy sprzedawaliśmy jabole, wiedzieliśmy jak podpalać karbid (składnik jabola), teraz bez karbidu jesteśmy bezsilni. Rzecz jednak w tym, że tymi kategoriami myśli każda totalitarna władza, bez względu na głoszone hasła i kierunek geograficzny…

Takie oto refleksje naszły mnie w barze, w chwili samotności, gdy wpatrywałem się w złocisty napój kręcąc okrągłym kuflem wokół jego osi.

Forum jest miejscem wymiany opinii użytkowników, myśli, informacji, komentarzy, nawiązywania kontaktów i rodzenia się inicjatyw. Dlatego eliminowane będą wszelkie wpisy wielokrotne, zawierające wulgarne słowa i wyrażenia, groźby karalne, obrzucanie się obelgami, obrażanie forumowiczów, członków redakcji i innych osób. Bezwzględnie będziemy zwalczali trollowanie, wszczynanie awantur i prowokowanie. Jeśli czyjaś opinia nie została dopuszczona, to znaczy, że zaliczona została do jednej z wymienionych kategorii. Jednocześnie podkreślamy, iż rozumiemy, że nasze środowisko chce mieć miejsce odreagowywania wielu lat poniżania i ciągłej nagonki na nas przez obóz "miłości", ale nie upoważnia to do stosowania wulgarnego języka. Dopuszczalna jest natomiast nawet najostrzejsza krytyka, ale bez wycieczek osobistych.

Komentarze

Obrazek użytkownika Marek1taki

06-11-2016 [20:30] - Marek1taki | Link:

Słabe cytochromy P450 w społeczeństwie. Dehydrogenaza alkoholowa nie nadąża, wystarcza na piwo.

Obrazek użytkownika Ryszard Surmacz

06-11-2016 [22:14] - Ryszard Surmacz | Link:

Nie będę się wgryzał w sens zapisu, ale zapytam, czy u naszych sąsiadów Rosjan dehydrogeneza nadąża?

Na początku lat 90-ych robiłem reportaż z Legnicy i trafiłem do dowódcy jednostki sowieckiej. Ten na dzień dobry włożył dwa swoje palce w dwie szklanki, jedną postawił koło mnie, drugą koło siebie i nalał w obydwie spirytusu. Z praktycznego punktu widzenia, nic wielkiego, bo dezynfekcja absolutna, ale... Pierwszą duszkiem wypił ze smakiem. Spojrzał na mnie zdziwiony i nalał sobie kolejną, którą również wypił duszkiem i również ze smakiem. Spojrzałem na jego kaburę, była zamknięta. Po chwili zapytał, dlaczego nie piję i czy mi nie smakuje? Odpowiedziałem, że pije wino. W czasie rozmowy wypił jeszcze dwie - ze smakiem. I nie zauważyłem w nim oznak działania alkoholu. W jego oczach przegrałem na starcie, ba, nawet nie próbowałem dotrzymać mu towarzystwa. Ale wina nie miał.

Nie wiem, ale był to chyba idealny genotyp faceta, który musiał mieć silne cytochromy P450 i wątrobę, jak koala?
Pozdrawiam

Obrazek użytkownika Marek1taki

07-11-2016 [07:35] - Marek1taki | Link:

Do tego piłem. Zdolność do metabolizmu alkoholu spada od Uralu do Atlantyku, ale w rasie kaukaskiej jest zawsze wysoka. W rasie żółtej jest niższa i dlatego Japończycy rozsądnie piją sake.
Musi jednak dochodzić element wrażliwości tkanki mózgowej na alkohol, czyli zdolności do funkcjonowania przy wysokich stężeniach, przy których inni będą już zwiotczeni.

Pozdrawiam.

Obrazek użytkownika angela

07-11-2016 [09:20] - angela | Link:

Do krajów, Europy srodkowo wschodniej,jako zarządzających, Sowieci wysylali najgorszy element, zdeprawowany,patologiczny i bezwzględny.

http://m.cda.pl/video/2564047d

Obrazek użytkownika wsiowynieuk

10-11-2016 [01:24] - wsiowynieuk | Link:

Janusz Meissner (1901) jeden z pionierów polskiego lotnictwa, po wojnie pisarz, dziennikarz, we wspomnieniach ze swoich p.porucznikowskich doświadczeń, opisał pewną alkoholową przygodę. Został mianowicie przeniesiony do krakowskiej jednostki lotniczej. Przybył tam późnym wieczorem, w sobotę. Wyprasował więc spodnie pod materacem i tak wyelegantowany rano, w niedzielę, zameldował się w gabinecie dowódcy. Na biurku stała już litrowa butelka wódki, dwie szklanki i talerzyk a na nim dwa dzwonka śledzia. P.porucznik zameldował się w pozycji "baczność" dowódca kazał usiąść, zaczęła się rozmowa, w czasie której dowódca napełnił szklanki po brzeg, wypili. P.porucznik sięgnął po dzwonko śledzia i w tym momencie dowódca ostro go skarcił: "coś ty tu na obiad przyszedł! to musi wystarczyć do drugiego litra!" W II RP też bywali "kozacy".