FotorzepaDzisiaj mamy kolejne potwierdzenie, że w kwestii ministra infrastruktury uczucia premiera nadal są silnie zmieszane i stan ten raczej się pogłębia, niż ulega poprawie. Dostaliśmy bowiem od szefa rządu dwa sygnały całkowicie sprzeczne, a nawet wzajemnie się wykluczające. Oto w Sejmie premier skonstatował, że chociaż Cezary Grabarczyk nie jest ideałem, to w porównaniu ze swoimi poprzednikami i tak jest poza konkurencją. I równolegle z tym humanitarnym i pozytywnym przesłaniem przyszedł inny sygnał: minister Grabarczyk otrzymał zakaz pojawiania się w mediach. Uzasadnienie ponoć jest takie, iż jego widok może powodować obniżkę notowań Platformy i powszechny dyzgust wśród wyborców. Oczywiste i nieulegające wątpliwości jest, iż taki zakaz mógł wydać wyłącznie premier.
Zatem kto wie, czy nie mamy u niego do czynienia z czymś w rodzaju lekkiej schizofrenii objawowej o dość łagodnym przebiegu na tle jednego z podwładnych urzędników. Oczywiście wypad Grabarczyka z ekranów jest ze strony Tuska posunięciem ze wszech miar słusznym, ponieważ może znacznie złagodzić mu dolegliwości emocjonalne.
Jednak to wszystko zdało się na nic, bo kiedy już odrobinę zracjonalizowaliśmy sobie postępowanie Tuska i wydawało się nam, że premier z lekka przyszedł do siebie, to pojawił się trzeci sygnał, w przesłaniu całkiem odmienny od poprzedniego. Oto rzecznik resortu infrastruktury poinformował, że Grabarczyk we własnej osobie wybiera się na naradę ministrów Unii Europejskiej. A ponieważ my Polacy złote ptacy teraz rządzimy Unią, to wiadomo, że nasz minister będzie tam grał pierwsze skrzypce, jako mistrz europejskiej infrastruktury. I tu też nie ma wątpliwości, że bez permisji Tuska Grabarczyk nie mógłby udać się nawet do macierzystej Łodzi, a cóż dopiero Brukseli?!
Zatem mamy do czynienia z sytuacją niezwykle ambiwalentną, bo z jednej strony w mocy jest zakaz pojawiania się Grabarczyka na uroczystościach otwarcia nowych dróg oraz inwestycji, gdyż samym widokiem kompromituje partię. Z drugiej zaś strony ten sam Grabarczyk jest przez tę samą partię promowany na mędrca w europejskich gremiach, gdzie przecież będzie kamerowany od stóp po falistą fryzurę. Na pierwszy rzut oka wydawać by się mogło, że przypadłość premiera weszła już w fazę quasi medyczną, którą powinno się uczenie zakwalifikować lub chociaż nazwać. Syndrom Grabarczyka, Grabarczyk Disease albo jakoś tak.
Jednak na drugi rzut oka, gdy przyjrzymy się temu analitycznym spojrzeniem, to być może jest w tym jakiś racjonalny projekt Tuska, gdyż mieliśmy już precedens z europejskim mędrcem. Fakt niezaprzeczalny, że osiągnięcia takiego Grabarczyka na niwie intelektualnej są niczym w porównaniu z Lechem Wałęsą, który doktoraty musi już w tapczanie upychać.
Jednakowoż nie święci garnki lepią, jak mówi starożytne polskie przysłowie i to się stosuje nawet do ministra w rządzie Tuska. Grabarczyk także zaczął zdradzać oznaki niepospolitego kalibru, nieśmiałe, rzecz jasna; ciągle daleko mu do Wałęsy, nawet do Grasia mu jeszcze niesporo, ale na przykład w gładkości to takiego Nowaka już dawno prześcignął. I kto wie, może premier właśnie taki ma zamysł, żeby Grabarczyka wypchnąć z kraju między europejskich mędrców i niech już oni już tam dalej myślą, co z tym fantem zrobić.
Na dowód, że nie jestem gołosłowny w swoich przewidywaniach, przytoczę frazę ministra, która zdradza przebłysk geniuszu. To było chyba w kwietniu tego roku, kiedy to minister demaskował nikczemność pasażerów odpowiedzialnych za tłok na dworcach i w pociągach.
Pasażerowie muszą się liczyć z tym, że jeśli podejmują tę decyzję w ostatniej chwili, w składach może brakować miejsc, które objęte są rezerwacją. A w składach, w których nie ma tej rezerwacji, też może miejsc brakować – wywodził minister z imponującą logiką.
Owszem, to jeszcze nie jest geniusz na miarę „plusów dodatnich i plusów ujemnych”, ale proszę wziąć pod uwagę, że Grabarczyk w odróżnieniu od swojego wielkiego poprzednika jest rozwojowy, szczególnie na kierunku europejskim. Wszak mędrcy europejscy nie mają pojęcia o naszych kolejach i autostradach. Ani tych przejezdnych, ani nieprzejezdnych.
http://www.rp.pl/artykul…