Żyjemy w warunkach faktycznego niewolnictwa ogromnej większości Polaków zarabiających grosze, uzależnionych od banków, płacących horrendalne haracze służące głównie aparatowi represji pozbawiającemu podatników wszelkich praw. Od największych instytucji państwowych począwszy,na operatorach sieci komórkowych skończywszy – wszędzie obywatele traktowani są albo jak potencjalni przestępcy, albo jak potencjalni idioci, którzy bez szemrania zapłacą za każdy szajs i każdy przekręt. Państwo rządzone przez PO oczekuje od Polaków tylko jednego – szeroko pojętej rentowności. Nierentownych eliminuje bezwzględnie i zadziwiająco sprawnie. Wystarczy popatrzeć na ostatnie wyczyny urzędu ironicznie zwanego „Ministerstwem Zdrowia”.
Czy w takiej sytuacji PiS zechce wygrać wybory? Czas na to najwyższy!
Oczywiście, że łatwiej byłoby tego dokonać w demokratycznym państwie, gdzie nie ma dyktatu postkomunistycznych służb, nie produkuje się masowo głosów nieważnych, nie importuje z Kremla „niesprawnych systemów”, nie zamienia PKW w stowarzyszenie leśnych dziadków sylabizujących źle przetłumaczone z rosyjskiego gotowce, nie nazywa się szaleńcami ludzi dopominających się od komisji wyborczych elementarnej uczciwości.
To, co z woli PO i jej zlecenidawców mamy, trzeba pokonać - czyli pobudzić taką aktywność społeczną, która ten sowiecki model „demokracji” po prostu zmiecie.
I tu pojawia się pierwsze niewygodne pytanie: kto ma to zrobić? Prawie cały ciężar prowadzenia kampanii wyborczych tzw." teren" zrzucił na barki premiera Kaczyńskiego.
Jak zmusić lokalnych posłów, żeby po trzech latach tkwienia na promocjach książek, odczytach historycznych, uroczystościach kościelnych wyszli wreszcie do ludzi z jakimś konkretnym przekazem, z jakimś programem, z własną opinią na temat tego, co się dzieje tu i teraz? Żeby skupili się nie na jałowym przekonywaniu przekonanych, nie na żebraninie o głosy paru lemingów, lecz na zdobywaniu 15 milionów wyborców negujących system Trzeciej RP. Jak ich wyposażyć w instynkt samozachowawczy pozwalający przeczuć współzależność między bezwładnością struktur, frekwencją wyborczą i miejscem do siedzenia w nowym Sejmie?
Przestrzegałabym przed myśleniem, że oficjalna kampania wyborcza dokona cudu. Nie dokona, jeśli będzie prowadzona w sposób tradycyjny. Buźki na billboardach, buźki przed kamerami, ogólniki – to wszystko może tylko zniechęcić człowieka oczekującego konkretów i takiej ich prezentacji, która świadczy o szacunku dla potencjalnego wyborcy.
Absolutnie nie wolno wpuszczać na wizję ludzi nieprzygotowanych, zdolnych zaprezentować jedynie jakieś żenujące próby deklamacji. Nie ma niczego złego w zasięganiu opinii fachowców, w tym aktorów. Niestety, podczas realizacji materiału wykorzystanego w medialnej kampanii samorządowej o tym nie pomyślano. Nie pomyślano jeszcze o paru innych rzeczach. Na przykład – czym powinno być hasło wyborcze. Moim zdaniem – programem partii ujętym w trzy słowa.
Takie słowa istnieją i czekają. Żadnych opisów, żadnych pobożnych życzeń. Konkret. To, czego chcą wyborcy.
„Służyć Polsce, słuchać Polaków” nie jest hasłem wyborczym. Polacy nie oczekują od pretendentów do rządzenia jakichś szczególnych zdolności słuchania czy służenia. Oczekują rządzenia. Oczekują dobrej strategii, konkretnego programu, planu działania. A gdzie tu program? Gdzie plan? Gdzie choć iskierka nadziei na ich realizację?
„Czas na zmiany” też nie jest hasłem wyborczym. Jest klasycznym strzałem samobójczym.
Dlaczego? Z racji niewolnictwa. Kto dziś nie ma kredytów? Kto dziś nie drży o pracę? Tylko 30 procent Polaków nie czuje lęku, że wystarczy mały impuls, mała ZMIANA, żeby ich życie się zawaliło. Reszta się boi i bać się będzie, i będzie kojarzyć słówko „zmiana” nie z szansą dla siebie, lecz z katastrofą! Z ruiną.
Desperacka walka o leminga, tyle irracjonalnego wysiłku – i „czas na zmiany”, który dla leminga brzmi jak pogróżka!
A dla nie- leminga jak zwyczajna wyborcza ściema, bo konkretów nie zawiera żadnych.
A skoro już jesteśmy przy sloganach… „Zamieciono pod dywan” wszystkie afery PO. Zrobiono to bardzo szybko i sprawnie - i temu się nie dziwię. Dziwię się, że politycy PiS delegowani do mediów uwierzyli w siłę kretyńskiego sloganu. Historie o „zamiataniu pod dywan” może opowiadać niechlujna konserwatorka powierzchni płaskich.
Poważna partia polityczna powinna maksymalnie długo i SZCZEGÓŁOWO wytykać skutki każdej tych afer dla finansów państwa, dla jego wizerunku, dla bezpieczeństwa każdego z obywateli. Było z góry wiadomo, że wnioski o komisje śledcze nie przejdą Można było dopaść przekręciarzy tylko w mediach, nawet w tych rządowych mediach - zanim aferałowie pozbierali się na tyle, żeby rozesłać przekazy dnia - ale ktoś wymyślił, że największa partia opozycyjna skupi się na dywanie i na szczotce - zmiotce…
No i jak tu takich nie kochać, @#$$%?
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 7387
Pozdrawiam
Innej drogi prezentowania tzw. niewygodnych faktów w Polsce dziś nie ma!
Pozdrawiam i serdecznie dziękuję za ten wpis
Pozdrawiam serdecznie
I tej szansy nie wykorzystuje, odsyłając do PDF-ów z programem, zamiast znaleźć takie hasło wyborcze, które:
1. zawiera esencję programu
2. pozwala w oparciu o tę "esencję", rozwinąć wielką, wszechstronnną, ostrą i konkretną kampanię wyborczą
Tak to widzę i nawet to naszkicowałam - do szuflady, dla sprawdzenia, czy miałam rację.
Serdecznie pozdrawiam!
Jeśli chodzi o problem z rzadowymi mediami - potrzebna jest pokazowa akcja wszystkich polityków PiS. Wychodzenie ze studia każdego mainstreamowego chama chcącego się podlizać władzy - na wizji, z uzasadnieniem, dlaczego, z zapowiedzią calkowitego bojkotu takich "mediów". To powinien być proces pokazujący społeczeństwu istotę problemu, nie jednorazowa konferencja prasowa. "Sałatka" profesor Pawłowicz na szczęście straciła już siłę rażenia, można działać dalej.
Pozdrawiam serdecznie.