Ostatni numer „Przekroju”! To ci dopiero numer. I nie wyciął nam tego numeru „Przekrój”, tylko jego szefostwo, i to nie tylko to ostatnie. 25 lat temu „Przekrój” był po prostu strasznie ciekawym pismem, oczywiście psuł się od 45 lat nieustannie, ale mimo to ciągle był na topie. Oczywiście, podlegał cenzurze, oczywiście jego twórca Marian Eile pomagał budować państwo miłujące pokój ramię w ramię ze Związkiem Radzieckim, takie były czasy, a jego dziennikarze zdobywali Himalaje sztuki autocenzury.
Tak czy inaczej, po 1989 roku „Przekrój” miał wszelkie szanse, by stać się znakomitym tygodnikiem, skoncentrowanym na dobrym reportażu polskim i zagranicznym, mógł rozszerzyć formułę pisma kulturalnego, porzucając serwituty dla ćwierciaków (ćwierciak, to w odróżnieniu od półinteligenta, zaledwie ćwierćinteligent) i wypłynąć na szerokie wody.
Mógł, mógł, mógł. Ale nie chciał, albo ktoś nie chciał, albo jacyś nie chcieli.
Chcieli epatować „postmodernizmem”. Chcieli sprzedawać się za pośrednictwem „męskich” przygód, krwi, zbrodni, byle tylko niekomunistycznej, wierzyli w idiotyczne porady, najwyraźniej im udzielane przez Kółko Nienawidzących Polski i Osobistych Wrogów Pana Boga.
Szkoda, szkoda pisma sprzed lat i w szczególności szkoda jego późniejszych szans, bo tego ostatnio wydawanego półtabloidu, pół-nie-wiadomo-czego nie szkoda mi wcale. Najbardziej moim zdaniem pismo położył Piotr Najsztub. Kompletne niezrozumienie potrzeb czytelników, czasem nawet ich, zgódźmy się, ograniczeń, ale ograniczeń wynikających z systemu wartości, do którego byli przywiązani. Ciekawe, że istnieje w Polsce grupa ludzi, którzy nieustannie i z oddaniem chcą naprawiać umysły i czyścić serca, którzy wbrew wszelkim oczywistościom nie szczędzą czasu ani wysiłku, a często i – cudzych najczęściej – pieniędzy, by realizować chociaż na poletku medialnym swoje wielkie wizje naprawy i przebudowy świata, a chociażby małomiasteczkowej publiczności. Którzy jak nikt inny wierzą, że napisane to to samo, co przeczytane, przyjęte, przeżyte i zastosowane. I w związku ze swą naiwną wiarą nie wahają się użycia najgrubszych i najgorszych manipulacji.
Ktoś, kto rozumie serce polskiego czytelnika, wie, co dla niego ciekawe, i wie, jak wyczuwa on wszelkie fałszywe nuty. Wie, że są rzeczy jawne i do opisywania, i są sprawy ukryte, wstydliwe, których jednak nikt nie ma ochoty wyciągać na światło dzienne, o których czytanie wstydzi, a potem nudzi.
Masa upadłościowa narodu zasiada przed telewizorem, bawiąc się w bigbrothery i zaśmiewając na komendę z sitcomów, albo po cichu zabawia się ze sobą przed komputerem. Ta masa upada i wcale jej to nie przeszkadza, wystarczy, że widzą innych upadających, i w poczuciu złej wspólnoty dalej razem rechoczą. Ale ci, co umieją jeszcze czytać, pragną być coraz lepsi. Wierzą, że słowo drukowane uszlachetnia, a książka nobilituje. To może być wielką okazją dla „wychowawców” masy tubylczej. Jeżeli jednak ci wychowawcy nie pojmą, że ci co czytają, pragną rosnąć, wierzą, iż czytanie wynosi ich ku kulturze – to muszą upaść, zbankrutować i zniknąć. I tak się właśnie stało z „Przekrojem”. Opuścił swoich czytelników, bo ich nie rozumiał.
Co było do okazania.
--------------------
Tekst ukazał się na portalu SDP
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 2179
Agonia tygodnika Przekrój zaczęła się od momentu przeniesienia do "stolycy" i zwolnieniu
wszystkich jego pracowników przez nowego właściciela--EDIPRESSE.
http://www.przeglad-tygo…
pozdrawiam
bulsara
W linku jest data maj 2002. Nie pamiętam dokładnych dat, jednakże upadek zaczął się co najmniej 10 lat wcześniej.
Ostatnie kilkanaście lat przekroju, od czasów najszuba kłamcy, to czas antyPOlskich stalinowsko-gebelsowskich prowokacji. I chwała Bogu, że ten upadły do kloaki szechterowych, antyPOlskich kłamców, zgnił ostatecznie. A teraz najwyższy już czas na wybiórcze g.wno.