Śmierć – po długiej chorobie – Jana Kułakowskiego poruszyła mnie. Warto poświęcić mu kilka zdań. Nasze rodziny znały się jeszcze z czasów przed I wojną światową. Jego ojciec i mój dziadek ze strony mamy, Ryszard Bieliński chodzili wówczas razem w Tatry. Nic dziwnego, że znał mnie od niemowlaka: pierwszy raz zobaczył mnie, według relacji mojej śp. Mamy, gdy miałem… dwa miesiące.
Ten nastolatek – powstaniec warszawski – opuścił Polskę, gdy zainstalowali się tu - z nadania Moskwy - komuniści. Pomógł mu w tym fakt, że jego mama była Belgijką. Pochodził z pokolenia II RP, w którym nie wypadało pytać, co mi ojczyzna może dać – odwrotnie, zadawano sobie pytanie: co ja mogę dać Ojczyźnie? Jan był wychowany w duchu służenia państwu polskiemu, a nie partiom. Niemal przez całe dorosłe życie mieszkał za granicą, ale serce pozostawił w Polsce. Jako przewodniczący Światowej Konfederacji Pracy, czyli jednej z dwóch globalnych central związków zawodowych (tej orientacji chrześcijańskiej) był w swoim czasie jednym z najbardziej wpływowych Polaków na świecie. Szczególnie mocno wspierał „Solidarność”, przed i po stanie wojennym.
Wszyscy mówią i piszą już o ostatnich fazach jego pracowitego życia, gdy był pierwszym ambasadorem RP, przy Wspólnotach Europejskich i europosłem. Gdy zostałem ministrem, Jan pracował w Urzędzie Komitetu Integracji Europejskiej w maluteńkim pokoiku, a z jego wiedzy i doświadczenia jakoś niespecjalnie chciano, czy potrafiono skorzystać – z mojej nominacji został członkiem KIE (Komitetu Integracji Europejskiej), a po kilku miesiącach premier Buzek uczynił go głównym negocjatorem w naszych rokowaniach z UE.
Zamiast laurki na jego cześć – teraz czytam ich wiele – powiem tylko, że Jan Kułakowski potrafił swoje, nieraz długoletnie, międzynarodowe kontakty przyjacielskie, koleżeńskie, zawodowe wykorzystywać dla dobra kraju. Grzeczny, dobrze wychowany, potrafił jednak na szczęście mieć swoje zdanie. Kiedyś, w latach 80-ch – zapamiętam to do końca życia – wytłumaczył mi raz na zawsze, że dla niektórych polityków główną sprawą jest… własny interes. Powiedział wtedy o byłym premierze Belgii i wielokrotnym ministrze, do dziś z resztą żyjącym, że „Marek Eyskens zajmuje się przede wszystkim … Markiem Eyskensem”. Miał uroczą żonę, lekarkę i trzy córki. Kiedyś opowiadał mi, jak te dziewczyny, urodzone przecież poza krajem, przeżywały swoją polskość – skąd inąd w wielkiej mierze dzięki polskiemu papieżowi i polskiej „Solidarności”.
Był jednym z najmniej „upartyjnionych” ludzi, jakich znałem – a przecież pełnił funkcje stricte polityczne.
Szacunek dla Ciebie, Janku.
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 2666
Pewnie świetny facet, zresztą "de mortuis nil nisi bene", ale czy naprawdę nie mógł wynegocjować lepszych warunków akcesji ???
Przytaczasz formułę łacińską ale jednocześnie przytyk w stronę zmarłego uskuteczniasz. Jesteś typowym gnoikiem polskim.
A kim ty jesteś ??? burakiem euro-pejskim ??? Żadnych argumentów tylko od razu wyzwiska, tak po POwsku ??? Weszliśmy do Unii, na tak kiepskich warunkach, że to moje pytanie z poprzedniego postu pozostaje aktualne bez względu na to, kim był ś.p. Kułakowski. Nie znałem Go osobiście, więc i pytanie jest nieco retoryczne, a na pewno nostalgiczne. Bo gdyby negocjacje były twardsze, być może teraz nie byłoby tak źle ... No, chyba że tobie jest dobrze, to gratuluję POmyślunku ... i żegnam ozięble.
Niech Ci Pan Bóg wynagrodzi za dobre słówko. Ale mimo to fakt pozostaje faktem, że obraziłeś zmarłego.
Więcej nie chce mi się pisac dodam jedynie, że z twojego tekstu nie pasującego do tematu wynika, że jesteś typowym wykształciuchem. Jak przypomniał Pan Dorn z głupcem nie wchodzi się w spór.
Słusznie prawisz, tak więc nie wchodzę w spór z Tobą Panie Jojo, jeno Ci tłumaczę, że można było walczyć o lepsze warunki akcesji do Unii Jewro-pejskiej. A czy ś.p. Kułakowski zrobił wszystko by je uzyskać - nie wiem, nie był wszak jedynym negocjatorem. Obrażać nikogo nie zamierzałem i nie zamierzam, najczęściej obrażeni bywają ci, którzy wszędzie widzą tych co ponoć ich obrażają, a nie widzą, że sami przynoszą sobie wstyd i obrazę ... Z faktu, iż rzeczywiście posiadam niejakie wykształcenie / podobnie jak moi antenaci /, wysnułeś błędny wniosek, iżbym był wykształciuchem. POczytaj Przyjacielu, kogo Pan Dorn ochrzcił tym mianem, to zrozumiesz swój błąd. A jak trochę się jeszcze zmusisz do czytania ze zrozumieniem, To zauważysz, że tekst jak najbardziej był "na temat". A jeśli tego nie widzisz, to może to Ty jesteś wykształciuchem ??? Tak łatwo innym przypisać własne cechy ... widać to wyraźnie w retoryce mainstreamowych mediów ...