Jordańskie kobiety i ekonomiczne racje PiS

            ***

 

Jordania, dzień trzeci. Ta scena więcej mówi o miejscowych stosunkach niż kilka artykułów prasowych. Międzynarodowe lotnisko w Ammanie, kolejki do "migration", czyli odprawy paszportowej. Okienko dla "dyplomatów" jest puste, grzecznie czekamy w pozostałych. Nagle nasza kolejka nieruchomieje: miejscowy "wopista" wychodzi ze swojego kantorku bez słowa, po to, by czule wyściskać się i wycałować z kuzynem (?), przyjacielem (?), także zresztą pracownikiem lotniska. Kolejka czeka cierpliwie, aż Jordańczyk pożegna się i wróci. Stojący przede mną Luksemburczyk zaczyna śmiać się w głos - jordańscy strażnicy patrzą na niego zdziwieni: "O co chodzi temu Europejczykowi?"

 

Kobiety w Jordanii, czyli "soft-islam". Nie widziałem zbyt dużo kobiet czy dziewcząt w tradycyjnych dla wyznawczyń Allacha chustach zakrywających twarz i włosy. Widziałem natomiast wiele starannie umalowanych, z farbowanymi włosami, uważnie, z zaciekawieniem lustrujących mężczyzn- cudzoziemców. Pod tym względem Jordania jest bardzo "zeuropeizowana" czy też "postępowa". Tym różni się także od innych krajów arabskich, choćby sąsiedniej Palestyny.

 

 A właśnie: Palestyna, Palestyńczycy. Jordania to - obok Libanu - ich główny kierunek migracji. W ciągu ostatnich 60 lat z terenu Palestyny wyemigrowało co najmniej 800 tysięcy Palestyńczyków - w dwóch falach po 400 000 każda (1949-1967). Część z nich wciąż nie ma obywatelstwa jordańskiego, ale i tak są... demograficzną większością w tym kraju, stanowiąc 60 % mieszkańców! Znajomy dyplomata palestyński mówi mi, ściszając głos i śmiejąc się jednocześnie: "Nie należy tego IM mówić, a zwłaszcza królowi, ale to my tu jesteśmy większością..."

 

Zresztą z tymi Palestyńczykami to długa historia. Zostawmy starożytność, gdy organizmy państwowe położone na terytorium dzisiejszej Jordanii były - przez większość czasu - częścią Palestyny właśnie lub kalifatu arabskiego z siedziba w Damaszku. W czasach całkiem współczesnych. Już 4 lata po uzyskaniu swojej niepodległości (a stało się to 22 marca 1946 roku) i rok po zmianie nazwy na Haszymidzkie Królestwo Jordanii to nowe państwo zaanektowało arabską część Palestyny na tzw. Zachodnim Brzegu wraz ze starą Jerozolimą. Była to tzw.(wówczas) Cisjordania. Wywołało to wściekłość samych Palestyńczyków oraz oburzenie świata arabskiego. Ale panowanie jordańskie nad tymi ziemiami nie było długie: już po 17 latach, po tzw. wojnie 6-dniowej, zwanej też trzecią wojną izraelsko-arabską terytorium to przeszło pod władzę zwycięskiego Tel-Avivu. A potem ówczesny król Husajn (obecnie rządzi jego syn Abd Allah ibn Husajn) zachował się jak imć Zagłoba, sportretowany przez Henryka Sienkiewicza w "Trylogii": był rok 1987, po wybuchu tzw. intifady (palestyńskiego powstania przeciwko Izraelowi) władca Jordanii... zrzekł się tego terytorium na rzecz nieistniejącego państwa palestyńskiego, choć wciąż okupowane było przez jak najbardziej istniejące państwo Izrael! Czyż nie był to fortel Onufrego Zagłoby oferującego Szwedom Niderlandy, które jednak nie pozostawały w żadnym związku z Rzeczpospolitą? Był! Oczywiście, jeśli w przyszłości Tel-Aviv ustąpi z tego terenu to Cisjordania, Zachodni Brzeg przypadnie już nie Królestwu Jordanii, lecz Autonomii Palestyńskiej...

 

Na lotnisku spostrzegam "pokój do modlitw". Nazwa jest tylko pozornie ekumeniczna: po chwili dostrzegam, jak ów "pokój modlitewny" opuszcza elegancko ubrany mężczyzna w drogim garniturze... trzymając w ręku buty i wkładając je dopiero na progu "pokoju". To miejsce to po prostu w praktyce mały meczet.

 

Kultura Jordanii to nie tylko archeologiczne odkrycia imponującej spuścizny starożytnej. To także kultura muzyczna i ciekawy, żywy folklor. Słuchałem "na żywo" świetnego koncertu skrzypcowego w wykonaniu kilkuletniego szkraba, ale też oglądałem świetne pokazy folklorystyczne: tańce, śpiewy, ciekawa choreografia, dziewczęta (obowiązkowo mocno umalowane!) tańczą boso, mężczyźni w butach - chyba coś jest na rzeczy w tej wyższości płci "silnej" nad "słabą" w kulturze arabskiej...

 

Drogi w Jordanii są przejezdne: wiem to z własnego doświadczenia - kilka godzin spędziłem w aucie. Stolice Amman z Morzem Martwym łączy szeroka 2-pasmówka, która w istocie jest 3-pasmówką. Samochodów - w porównaniu z Europą - nie jest za wiele. Gorzej z oznakowaniami: szereg jest wyłącznie po arabsku i zmotoryzowany ze Starego Kontynentu, niemający arabskiego kierowcy, może sobie wówczas powiedzieć tylko 'bądź tu mądry i pisz wiersze" albo czuć się, jak na drogowym, tureckim kazaniu...

 

Jest dokładnie tak, jak piszą przewodniki turystyczne i wieszczą plotki: Jordańczycy są gościnni, uprzejmi, mili, serdeczni i sympatyczni. Nie wiem, jacy są dla siebie nawzajem. Wiem natomiast - bo sam tego doświadczyłem - jacy są wobec cudzoziemców. Właśnie takimi ich zapamiętałem: dobrych ludzi z Jordanii.

 

                                                                                    ***

 

Amman - stolica Jordanii. Kojarzyć mi się będzie z… egipskimi ciemnościami. Z powodu przepełnionego programu wizyty byłem tu tylko późnym wieczorem lub w nocy. Ląduję - ciemno. Wylatuję - ciemno. Szkoda, bo to ciekawe miasto o starożytnej historii (wymieniane już jest w Starym Testamencie jako Rabbat Ammon). W III wieku p. Chr. zmieniono jego nazwę… na Filadelfię! Wzięło się to stąd, że ówczesna stolica Królestwa Ammonitów została podbita przez władcę Egiptu Ptolemeusza II Filadelfosa. Dlatego Filadelfia… Pod taką nazwą miasto funkcjonowało, zarówno gdy było zależne od Rzymu, jak i od Bizancjum. Współczesną nazwę Amman - przypuszczalnie w V-VI wieku po Chr. - nadali chrześcijańscy Arabowie Ghassainidzi. Od pierwszej połowy VII wieku było w rękach Arabów, potem przez ok. 400 lat (XVI - XX wiek) należało do Turków. Ma ponad 2 miliony mieszkańców, w tym sporo przybyszów z Palestyny. Ciekawostką jest, że wśród jego miast partnerskich jedynym z obecnej Unii Europejskiej jest… Bukareszt. To pamiątka z czasów, gdy Rumunia i Jordania były w bloku państw tzw. niezaangażowanych, czyli próbujących balansować między komunizmem a kapitalizmem.

 

Dotknąłem legendarnego Morza Martwego. Najpierw oglądałem je ze specjalnego tarasu widokowego, górującego nad klifami, utworzonego wraz z muzeum i zapleczem restauracyjnym za pieniądze rządu Japonii (600 tys. euro), a potem w Jordanie, poniżej hotelu "Mövenpick Resort Dead Sea". Zanurzyłem dłoń w wodzie i przytknąłem palce do języka. Mimo woli syknąłem: sól była tak skoncentrowana, że aż piekła… To fenomenalne miejsce leży na pograniczu Jordanii i Izraela. Po hebrajsku nazywa się Jam haMelah, a po arabskiu Al-Bahr al-Majit. Niegdyś nazywano je Morzem Cuchnącym, Morzem Diabelskim lub Jeziorem Asfaltowym. W Starym Testamencie występowało jako Morze Słone. Ponoć na jego dnie znajdują się ruiny Sodomy i Gomory: stąd też czasem używana nazwa - Morze Sodomy albo i Morze Lota - tego, który widział upadek Sodomy i Gomory.

 

Morze Martwe robi niesamowite wrażenie. Świadomość, że stojąc nad jego brzegiem, znajduję się w najniższym punkcie Ziemi, w największej depresji, liczącej  -418 m. p o d (!) poziomem morza - jest niebywała. Co roku lustro wody obniża się mniej więcej o blisko 1 metr. Jest tak nisko położone, że woda z niego nie odpływa. Jest potwornie zasolone: stąd nie pływając, można unosić się spokojnie na jego powierzchni. Nie ma tu żadnych ryb, ani jakiegokolwiek życia biologicznego. Co prawda radzieccy naukowcy udowodnić mieli kiedyś, że żyje tam ok. 10 bakterii odpornych na tak niebywale zasolenie. Ponoć latem w upały odparowuje aż 7 milionów ton wody. Morze Martwe ma, dzięki owej soli, właściwości lecznicze: zwłaszcza, gdy chodzi o choroby stawów i skóry. Z czasów, gdy mieszkałem w Londynie, pamiętam dziennikarza, który jeździł tam co roku zwalczać przykrą łuszczycę.

 

Morze Martwe jest kapitalną atrakcją turystyczną - ja przynajmniej zapamiętam mój piekący język… Właśnie owo "Morze Cuchnące" (to nieprawda!) z całego pobytu zapamiętam najbardziej. Zapewne obok prawosławnego kościoła św. Jerzego w mieście Mataba, gdzie mozaika podłogowa liczy 2 miliony kamyczków (!) i katolickiej parafii pod wezwaniem św. Jana Chrzciciela w tymże mieście, gdzie kilkuletnie szkraby biegały po całym kościele (nie było akurat mszy), traktując go jako naturalne przedszkole…

 

Jordania - islamski kraj z praktykowaną tolerancją wobec chrześcijan. Jak długo jeszcze nie będzie łupem muzułmańskich radykałów?

Dobre 10 dni PiS domagał się korekty założeń budżetowych na rok 2009. Rząd i PO odpowiadały: nie, bo nie. Dziś resort finansów oświadczył, że: "Weryfikacja założeń makroekonomicznych w projekcie budżetu na 2009 rok nie jest wykluczona w miarę rozwoju sytuacji w gospodarce światowej." Wychodzi na to, że PiS miał znowu rację. To już doprawdy jest nudne…