Książka Grossa - wyprzedaż czy promocja?

Kiedy szedłem do sądu na rozprawę pomiędzy poetą a tym drugim, minąłem witrynę księgarni, która znajduje się na rogu Alei Solidarności. W witrynie tej wystawiono mnóstwo książek Jana Tomasza Grossa. Rozpoczęła się wszak sprzedaż, a jak sprzedaż to wiadomo – promocja. Jedno mnie tylko zastanowiło – na każdym burym egzemplarzu (nie popisał się grafik, oj nie) wyłożona była karteczka, a na niej napisane było – 20%.

Niby nic, a cieszy. Ja oczywiście rozumiem, że to taki plan, że trzeba przyciągnąć czytelników do księgarni i tytułu czymś atrakcyjnym, czymś niespotykanym, stąd właśnie owe – 20%. Mam jednak wrażenie, pewność niemal, że strach wydawcy, który zdecydował się na publikację Grossa w takim a nie innym nakładzie jest jednak spory. Co będzie jak się nie sprzeda? Wiadomo co będzie – przemiał i hańba. No bo co robić z książką, która wzbudza takie emocje, a nie schodzi z półek? Nic. Z czymś takim nie da się nic zrobić. Stąd właśnie owe – 20%.

Zastanówmy się bowiem w jaki inny sposób, jeśli nie obniżeniem ceny już na samym początku może wydawca przyciągnąć czytelnika polskiego do tej książki? Może oczywiście rozlepić na mieście plakaty z wizerunkiem brzydkiego Polaka, który wydziera obcęgami ząb ze szczęki siwobrodego rabina z raną postrzałową w piersi lub wbitymi w tę pierś widłami. Może puścić wywiad z autorem, który powie, że Polacy są odpowiedzialni za holokaust, że kradli złoto oraz, że en block są świniami. To wszystko z pewnością zrobiłby wydawca amerykański promujący tę publikację w jakimś nowojorskim getcie, na pewno by się nie zawahał. Ale jak promować tę książkę w Polsce? Jest to po prostu niemożliwe do rozwiązania jeśli ma się na celu rzeczywiście sprzedaż, a nie coś innego. Każde bowiem sięgnięcie w głąb treści i wykorzystanie fragmentów książki do jej promocji spowoduje efekt odwrotny od zamierzonego. Mówiąc wprost spowoduje wściekłość Polaków i ich niechęć, nie licząc oczywiście uczniów renomowanych liceów i studentów renomowanych kierunków studiów, no i Sierakowskiego z kolegami rzecz oczywista.

No nie da się i już. Pozostaje więc cena. Stąd owe -20%. Ten sposób promocji jest jednak oczywistym szyderstwem z samej idei promocji. Tak można promować i sprzedawać coś co ludzie dobrze znają, na przykład cegłę dziurawkę, pończochy samonośne lub sery kozie. Z książką to nie wyjdzie, bo każda książka niesie w sobie tajemnicę, którą czytelnik winien odkrywać etapami i promocja książek polega na uchyleniu rąbka tej tajemnicy. W przypadku książki Grossa o żadnych tajemnicach nie ma mowy, nie może być więc mowy o wykorzystaniu ich do promocji. Pozostaje więc – powtórzę – manewrowanie ceną. Ceną – przypominam – manewruje się wtedy kiedy towar słabo idzie. Wtedy można napisać – 20% i to jest wyprzedaż, przyznanie się do klęski i głupie uśmiechy do pracowników na zapleczu oraz znudzonych klientów. -20% oznacza, że skandal się nie udał, że jak większość wycelowanych w polski rynek skandali promocyjnych poszedł rykoszetem lub rozprysł się jak śruciny wystrzelone z dubeltówki.

Nie cieszmy się jednak, bo owe -20% oznacza, że wszystkie powyższe plagi spadną na wydawcę, czyli na „Znak”. Grossowi nic się nie stanie, on swoje honorarium wziął i może spać spokojnie. Nie można także wykluczyć, że sprzedaż tej książki po cenach obniżonych o 20 procent oznacza, iż nie pozbycie się nakładu nie jest głównym celem wydawcy i samego Grossa, że cel jest ukryty choć jawny i oczywisty dla każdego – doprawienie nam gęby złodziei i hien cmentarnych oraz wypromowanie tej idei na świecie, a najpierw w USA. Jeśli trzeba tymi samymi co w Polsce metodami czyli -20%.