SLD: tonący brzydko się chwyta

Oto pytania KAI i moje odpowiedzi:

 

„1. Co Pana zdaniem było przyczyną odrzucenia Traktatu Lizbońskiego przez Irlandczyków?

 

Przyczyn było kilka. Irlandczycy obawiali się np. proponowanej przez czeskiego komisarza Vladimira Špidlę, a wcześniej przez ministrów finansów Niemiec i Francji Hansa Eichela i... Nicolasa Sarkozy'ego tzw. harmonizacji podatków w Unii. Pod tym niewinnym hasłem kryje się próba ujednolicania podatków, między innymi płaconych przez firmy. A te w Irlandii były bardzo niskie. Ich ewentualne podwyższenie, w ramach unijnej "urawniłowki" oznaczałoby bankructwo wielu irlandzkich firm, zwłaszcza rodzinnych, znaczące ograniczenie napływu zagranicznych inwestycji do Irlandii oraz wyraźne zwiększenie bezrobocia. Drugim powodem była obawa przed rezultatem kończących się negocjacji między UE a Światową Organizacją Handlu (WTO). Ich efektem będzie, co już wiadomo, napływ do Europy tanich produktów rolno-spożywczych z innych kontynentów - co oczywiście jest niekorzystne dla farmerów z "Zielonej Wyspy". Trzecim wreszcie powodem był strach przed utratą przez Irlandię jej tradycyjnej neutralności. To było zresztą przyczyną odrzucenia w referendum Traktatu Nicejskiego (czerwiec 2001). Wreszcie, w katolickiej Irlandii spora część obywateli obawiała się, że większa integracja UE może z czasem prowadzić do nacisków ze strony Brukseli w celu zmiany ustawodawstwa "pro life" w kierunku proaborcyjnym.

 

A ponadto Irlandczycy, podobnie jak Polacy, są narodem dość przekornym...

 

Na wynik referendum wpłynęła też wysoka frekwencja, która była sojusznikiem głosujących na "NIE". W 1972 roku w referendum decydującym o przyjęciu Irlandii do EWG na "NIE" głosowało 501 tys. obywateli, w referendum nad Traktatem z Maastricht w 1991 roku - 514 tysięcy, a w referendum dotyczącym Traktatu Nicejskiego - 526 tysięcy. Tymczasem w tegorocznym aż 811 tysięcy uprawnionych do głosowania było przeciwnych.

 

2. Jakie będą skutki dla Europy i dla Polski odrzucenia Traktatu?

 

Trzęsienia ziemi nie będzie. Dziury w niebie - też nie. Nie ma co dziś wylewać krokodylich łez, bo tak naprawdę UE może funkcjonować spokojnie bez Traktatu Lizbońskiego. Wspólna polityka energetyczna i polityka wschodnia będą realizowane po naszej myśli, nie dlatego, że znalazło się dla nich miejsce w traktacie, ale dlatego, że będzie (lub nie) wola polityczna, ażeby w tych kierunkach działać. Nie ma co płakać z powodu, że nie będziemy mieli prezydenta UE (oficjalnie nazywanego przewodniczącym Rady UE) czy szefa unijnej dyplomacji - to tylko mniejsze wydatki! Nie wzrośnie też rola Parlamentu Europejskiego - co przewidywał Traktat - ale z tego powodu eurodeputowani nie popełnią raczej zbiorowego samobójstwa. Zresztą spora część zapisów Traktatu Lizbońskiego znajdzie się zapewne w nowym traktacie, który najdalej za rok-półtora będzie przedstawiony do ratyfikacji. Reasumując: trawestując hasło polskich kibiców piłkarskich po straconym golu lub porażce - "Polacy, nic się nie stało!" można powiedzieć: "Europo, nic się nie stało!"

 

3. Czy mimo wszystko Polska powinna ratyfikować Traktat?

 

Co nagle, to po diable - to stare polskie powiedzenie może być mottem debaty toczącej się w Polsce nt. szybkiej ratyfikacji Traktatu. Ci, którzy żądali od prezydenta RP pospiechu w tym względzie w ogóle nie znają europejskiego kontekstu. Szereg państw wciąż jeszcze nie dokonało tejże ratyfikacji: poczynając od samych Niemiec - które jednak popędzają do tego innych! - przez Włochy, Szwecję, Hiszpanię, Belgię, Cypr czy Czechy. 

 

Polska powinna się kierować amerykańską zasadą "wait and see" - nie spieszyć się, poczekać, co zrobią inni. Przypomnę, że po przegranych referendach nad eurokonstytucją we Francji i Holandii proces ratyfikacji został zatrzymany. Być może tak powinno i może być teraz. Stąd też nie powinniśmy spieszyć się z ratyfikacją. Tym bardziej, że właściwie, w nowej sytuacji, Traktat Lizboński jest w praktyce martwy. Po co więc reanimować trupa?

 

4. Jakie są możliwe scenariusze dla Europy po odrzuceniu Traktatu?

 

Scenariusze są trzy: 1) wymuszanie na Irlandii ponownego referendum, np. w przyszłym roku - byłoby to amoralne i nieskuteczne, Dublin bowiem nie chce być traktowany gorzej niż Paryż i Haga, których nie zmuszano do "powtórki z rozrywki", 2) nowy okres refleksji zakończony przygotowaniem nowego traktatu, w dużym stopniu konsumującego treść Traktatu Lizbońskiego - to najbardziej prawdopodobny scenariusz, choć czasochłonny: nowy traktat nie wszedłby w życie przed 2011 rokiem, 3) wersja najbardziej nieprawdopodobna, możliwa pod względem formalno-prawnym, lecz politycznie niemożliwa do realizacji, bo będąca prawdziwym "pójściem po bandzie": wpisanie Traktatu Lizbońskiego t w całości "in corpore" do traktatów akcesyjnych zawieranych przez 27 krajów członkowskich UE z Chorwacją, która za 2 lata ma wejść do Unii. Takie przepchnięcie kolanem Traktatu Lizbońskiego za wszelką cenę, nie licząc się z niczym, może byłoby marzeniem eurokratów, ale jest "political fiction".

 

5. Jak skomentuje Pan SLD-owski powrót do PRL-owskiej retoryki antykościelnej?

 

"Tonący brzytwy się chwyta" - to kolejne stare polskie przysłowie jest najlepszą ilustracją nowej taktyki lewicy. Można też powiedzieć - "tonący brzydko się chwyta…" SLD nie chce wypaść z gry, nie chce spaść poniżej 5 %, stąd miota się rozpaczliwie, usiłując zagospodarować elektorat skrajny. To jest pomysł na wejście do parlamentu za 3 lata, ale nie na zbudowanie poważnej centrolewicowej alternatywy. Taka retoryka rodem z wczesnego PRL jest moralnie obrzydliwa, na dłuższą metę nieskuteczna i w sumie mało poważna. Jednak przestrzegam przed lekceważeniem lewicowych oszołomów i aintelektualnych "nieprzyjaciół Pana Boga". Jeżeli dostaną - a mogą - wsparcie choćby części opiniotwórczych mediów, to wówczas możemy mieć do czynienia z systemową, strategiczną negacją wartości tradycyjnych, w tym chrześcijańskich. Bardziej inteligentni i zdecydowanie bardziej wpływowi wrogowie Kościoła mogą wykorzystać "ultrasów" z SLD do wsadzenia "nogi w drzwi" i rozpoczęcia forsownej "laicyzacji" pod pozorem "tolerancji" i sprzeciwu wobec rzekomego "państwa wyznaniowego".

 

Dzisiaj SLD Napieralskiego w swoim antychrześcijańskim jazgocie może śmieszyć, jutro, jako fragment większej całości, może budzić obawy.”

 

 

 

Zostałem przepytany przez korespondenta KAI (Katolickiej Agencji Informacyjnej) w Strasburgu na okoliczność sytuacji Europie i Polsce po irlandzkim „nie”, ale też w kontekście zaciekle antyreligijnego kursu SLD.