Peerelowska dieta (3)

Dla wielu pamiętających komunizm historię PRL-u streścić można w trzech słowach: „mięsa nie ma”.
 
      Po wojnie władze komunistyczne deklarowały, że w  nowym ustroju mięso stanie się  dostępne dla zwykłych ludzi pracy. I  w pewnym sensie dotrzymały obietnic, z tym że robotnicy najczęściej jadali je pod postacią pasztetowej, kaszanki albo salcesonu.
 
      Przez cały okres PRL-u mięso było synonimem zamożności i dostatku, a  wraz ze wzrostem częstości spożywania posiłków mięsnych poprawiała się samoocena warunków materialnych mieszkańców Polski Ludowej. Nic dziwnego, że komunistyczna władza utożsamiała wzrost spożycia mięsa ze wzrostem ogólnokrajowego dobrobytu.
 
    Jednocześnie próbowano tak modelować nawyki żywieniowe Polaków, aby spożycie to rosło jak najwolniej. Działania te miały często charakter administracyjny. Polegały one głównie na reglamentacji oraz wprowadzaniu „dni bezmięsnych”. W latach 1946–1949 obowiązywał zakaz sprzedaży mięsa oraz serwowania dań mięsnych w restauracjach i stołówkach w środy, czwartki i w piątki. W  pozostałe dni ograniczono jego ilość do zaledwie 100 gramów, a  w jadłospisie mogły znajdować się co najwyżej cztery potrawy z  mięsa i  jego przetworów. Za złamanie tego prawa groził areszt do 6 miesięcy i grzywna do 500 tysięcy złotych; karze podlegał zarówno sprzedawca, jak i klient.
 
     W  „dni bezmięsne” można było za to jeść ryby oraz… drób, króliki i  dziczyznę.
 
     Zniesione w 1949 roku ograniczenia powróciły 10 lat później, gdy Ministerstwo Handlu Wewnętrznego z powodu przejściowych trudności „dniem bezmięsnym” ogłosiło poniedziałek. W  dniu tym w  restauracjach oraz na stołówkach podawano wyłącznie dania jarskie lub ryby, w  sklepach mięsnych zaś sprzedawano jedynie podroby, salcesony, kaszanki, słoninę i  smalec. „Katolicy poszczą w  piątek, a  marksiści powinni pościć w  pierwszym dniu tygodnia” – skomentował tę decyzję Mieczysław Rakowski.
 
    Władze komunistyczne nie ingerowała w  publiczne manifestowanie religijności poprzez wstrzymanie się od jedzenia mięsa w piątki, gdyż przynosiło ono dodatkowe oszczędności wiecznie brakującego mięsa.
 
     W obliczu permanentnych braków mięsa próbowano też ograniczyć jego popyt, zachęcając społeczeństwo do wyboru innych, bardziej dostępnych artykułów spożywczych. Edukację zaczynano od dzieci, którym w Kalendarzu uczniowskim na rok 1946/47 tłumaczono: „Czy wiesz, że gdybyśmy co dzień chcieli jeść mięso – to w niespełna rok musielibyśmy wyniszczyć wszystkie krowy, świnie i… konie, których oszczędziła wojna?”.
 
     Z kolei autorki książki „Żywienie rodziny” zapewniały, że produkty mleczne mogą doskonale zastąpić mięso, ale mięso nie może wejść na ich miejsce, bo nie ma ani tylu witamin co mleko, ani nie jest tak bogate w  ważne składniki mineralne. To samo można powiedzieć o  jajach, które zawierają równie wartościowe białko jak mięso, ale są znacznie od niego bogatsze w  składniki mineralne i witaminy.
 
    W kolejnej swojej książce „Gotuj smacznie i zdrowo”  te same autorki twierdziły, że z  produktów mięsnych bogate w  witaminy są tylko podroby, a dzienna porcja mięsa nie powinna przekraczać 10 dkg.
 
     Do końca istnienia PRL-u, szczególnie zaś w  epoce kryzysu lat 80., książki kucharskie i  prasa propagowały potrawy półmięsne lub dania o  odwróconych proporcjach, w których mięso stanowi jedynie dodatek.
 
     Władza propagowała też alternatywne sposoby odżywiania. Jedną z  metod wzbogacania zasobów mięsa w  PRL-u miała być hodowla popularnych już za okupacji królików. Fachowe artykuły zachęcające do hodowli królików pojawiały się w wielu czasopismach. W  lipcu 1980 roku Biuro Polityczne nakazało „stymulować rozwój drobnego inwentarza, a  szczególnie królików, hodowla ta może być źródłem samozaopatrzenia w  mięso małych miast”. W ślad za tym czasopisma zaczęły zamieszczać przepisy na dania z królika.
 
    Próbowano także propagować robienie kiełbasy z mięsa nutrii, jednak budziła ona wstręt u wielu „smakoszy” ze względu na swój specyficzny, ostry zapach.
 
    Alternatywą były też zakupy w  „tanich jatkach”, czyli sklepach, w  których sprzedawano mięso „poza jakościowe” – „uzyskane z  uboju zwierzęcia, które złamało kończynę lub okaleczyło się podczas transportu”.
 
    „Tanie jatki” oferowały także baraninę i koninę. Baranina traktowana była w  Polsce Ludowej jako produkt uboczny hodowli owiec, a  na rynek trafiały stare, wysłużone sztuki. Nawet w branżowych publikacjach pisano z pewną odrazą: „Mięso baranie bywa więcej lub mniej poprzerastane tłuszczem, posiada specyficzny, ostry zapach”.
 
    W przypadku koniny PRL złamał zakorzenione w  polskiej kulturze tabu żywieniowe związane z  końskim mięsem. Koń jako zwierzę wróżebne na Słowiańszczyźnie, pociągowe zwierzę domowe na wsi polskiej oraz towarzysz walki rycerzy i ułanów nie zasługiwał na zjedzenie przez Polaków. W „Kuchni polskiej” z 1957 roku znalazło się sześć stron, przestawiających przepisy na takie specjały, jak: ozór koński w szarym sosie, polędwica po angielsku, zrazy po nelsońsku, gulasz po węgiersku czy sztuka mięsa z  koniny zapiekana w sosie chrzanowym.
 
      Nadzieją dla polskiego rynku mięsnego był prowadzony przez kilka dekad eksperyment naukowy. W  1958 roku w  Zakładzie Badania Ssaków PAN w  Białowieży rozpoczęto program hodowli hybrydy żubra i krowy. Początki eksperymentu były bardzo obiecujące: ich mięso było smaczne i  zdrowe, a zwierzęta mogły  przez cały rok paść się na nieużytkach lub w  lesie. Niestety, hybrydy dziedziczyły po żubrze dziką naturę, stając się zagrożeniem zarówno dla swoich hodowców, jak i  sąsiadów (chętnie przeskakiwały płoty).
 
     W 1969 roku „Przekrój” ogłosił nawet  konkurs na nazwę dla dobrze rokującej hybrydy. Wybór padł na wymyślone przez czytelników słowo „żubroń”.
 
      Żubronie mimo wielu zalet nie uratowały rynku mięsnego w  Polsce. Ich mięsa z  hodowli prowadzonej przez Edwarda Sumińskiego w  jednym z  wielkopolskich PGR-ów skosztować mogli nieliczni bywalcy warszawskiej restauracji „Bazyliszek”.
 
CDN.
 
 

Forum jest miejscem wymiany opinii użytkowników, myśli, informacji, komentarzy, nawiązywania kontaktów i rodzenia się inicjatyw. Dlatego eliminowane będą wszelkie wpisy wielokrotne, zawierające wulgarne słowa i wyrażenia, groźby karalne, obrzucanie się obelgami, obrażanie forumowiczów, członków redakcji i innych osób. Bezwzględnie będziemy zwalczali trollowanie, wszczynanie awantur i prowokowanie. Jeśli czyjaś opinia nie została dopuszczona, to znaczy, że zaliczona została do jednej z wymienionych kategorii. Jednocześnie podkreślamy, iż rozumiemy, że nasze środowisko chce mieć miejsce odreagowywania wielu lat poniżania i ciągłej nagonki na nas przez obóz "miłości", ale nie upoważnia to do stosowania wulgarnego języka. Dopuszczalna jest natomiast nawet najostrzejsza krytyka, ale bez wycieczek osobistych.

Komentarze

Obrazek użytkownika NASZ_HENRY

18-03-2024 [10:03] - NASZ_HENRY | Link:

 

Przed wojną nad sklepem był szyld  Rzeźnik a w sklepie było mięso. W PRL był szyld Mięsny a w środku sklepu był rzeźnik😉
 
 

 

Obrazek użytkownika Alina@Warszawa

18-03-2024 [11:50] - Alina@Warszawa | Link:

Pamiętam jak to było .... Mięso w sklepach było "na kartki" w ograniczonej ilości, chyba 2,5 kg na miesiąc. 
Ale Polacy znaleźli na to sposób: kto miał kawałek domku z ogródkiem, czy kawałeczek pola hodował sobie sam białko zwierzęce. To wówczas były przy domach jednorodzinnych hodowle nutrii (lata 70-80) i królików, kury i drób wszelaki, że o pojedynczych świnkach na własne potrzeby nie wspomnę.
Wielkie warszawskie nieużytki - np. te koło Dworca Zachodniego, przy ul. Kopińskiej zostały przejęte przez ludzi z pobliskich bloków i zamienione na działki - z jarzynami, zieleniną, kwiatkami. Po 1990 roku "miasto' postanowiło uporządkować tę "wieś" i zlikwidowało wszystkie uprawy. 
Wówczas jeszcze na wsiach prawie każdy rolnik miał krowę i do Warszawy dojeżdżało mięso cielęce - sama kupowałam od sprawdzonej "baby" kiedy pracowałam w centrum, w budynku, w którym teraz jest sąd. "Baba" woziła mięso w torbie podróżnej, kawałki odważone i wycenione owinięte były w szary papier ... Teraz na wsi trudno zobaczyć krowę, są wsie, że nie ma ani jednej.

Zastanawiam się czasami co będzie, kiedy ponownie znajdziemy się w takiej sytuacji, że ze sklepów zniknie mięso, mleko, prąd będzie dobrem rzadkim, a młode pokolenie z wielkich miast zostanie odcięte od smartfonów i będzie głodne? Przecież oni nie wiedzą skąd się bierze mięso, ile trwa "produkcja" ani jak się wziąć za hodowanie czegokolwiek. Przecież TVN-24 nikogo przez telewizor nie nakarmi, nawet jak przez chwilę będzie prąd! 

Obrazek użytkownika Alina@Warszawa

18-03-2024 [11:56] - Alina@Warszawa | Link:

Co do kiełbas z nutrii (nutriowo-wieprzowych konkretnie) mam zupełnie inne doświadczenie - były dużo lepsze niż sklepowe wołowo- wieprzowe, niczym nie śmierdziały, a samo mięso z nutrii (które zjadłam nieświadomie) bardzo podobne do wołowego, w sosie było nie do rozróżnienia. 

Obrazek użytkownika SilentiumUniversi

18-03-2024 [12:03] - SilentiumUniversi | Link:

Potwierdzam, dodatek mięsa nutrii bardzo poprawiał smak wykonywanej przez moją  babcię kiełbasy z tradycyjnej świni. Ciekawe, że dla znajomych rolników z dziada-pradziada to mięso było niesmaczne

Obrazek użytkownika u2

18-03-2024 [17:27] - u2 | Link:

W PRL-u nigdy nie mieliśmy problemu z mięsem wieprzowym. Zamawialiśmy połówkę u rolnika na spółkę z innym sąsiadem. Wiozłem mięso do zbadania do weterynarza. Po zbadaniu przystępowaliśmy do wędzenia swojskich wędlin. Wędzarnia jest do dzisiaj. Sąsiedzi nadal wędzą. My już nie. Kupujemy w okolicznych sklepach, których jest do wyboru i koloru.

Jak studiowałem w Warszawie to widziałem kosmiczne kolejki za mięsem. Czekałem aż kolejka się rozejdzie i kupowałem pęto kiełbasy. Kiełbasy nigdy nie brakowało na Marszałkowskiej w jatce przy akademiku Riviera na skrzyżowaniu z aleją Armii Ludowej, której nie udało sie przemianować na aleję Lecha Kaczyńskiego, bo rada miejska Warszawy to stary ubecki beton :-)

Obrazek użytkownika r102

18-03-2024 [19:49] - r102 | Link:

Teraz miałby U2 problem - bo by go Sanepid zeżarł razem z domkiem.

A tak w ogóle - dla przeciętnego człowieka /nawet ciężko pracującego fizycznie/ - o ile nie chce zostać 120 kg kulturystą ala Szwarceneger - 10 dekagramów mięsa dziennie to dawka nawet za duża  do regeneracji ciała czy wzrostu /bo przecie białko to jest i w zbożu, i w mleku, trochę ziemniakach a nawet śladowe ilości w owocach :-)

Obrazek użytkownika u2

18-03-2024 [19:52] - u2 | Link:

"ciężko pracującego fizycznie"

Niedawno zmarł mój przyjaciel pracujący jako ocieplacz. On pił wódkę, ja piłem pifko. To nie zmienia postaci rzeczy. Kto się zastanawia nad sensem życia ten ...

Obrazek użytkownika r102

18-03-2024 [20:28] - r102 | Link:

No ale ten sens życia pochodzi z naszej niedalekiej przeszłości -  życia łowców-zbieraczy.
Oni raczej chodzili cały czas głodni - bo na korzonkach i owocach z lasu to się nie upasie - tak że jak już dopadli jakiegoś grubszego zwierza  to go pożerali od razu pieczonego na ognisku  w dawkach  po kilka kilogramów dziennie.
I dla nas to jest największa przyjemność - pożreć duuużo przypalonego mięsa z grila...

Obrazek użytkownika u2

18-03-2024 [20:54] - u2 | Link:

Baju, baju.

Obrazek użytkownika Czesław2

18-03-2024 [20:36] - Czesław2 | Link:

Dowcipnie już było
https://dorzeczy.pl/unia-europ...
Realizacja zobowiązań Morawieckiego zaczyna się. Głosujmy na kwadratowy stół.

Obrazek użytkownika Czesław2

19-03-2024 [02:08] - Czesław2 | Link:

Sądząc po reakcji szanownych komentujących, wszyscy za. Czemu mnie to nie dziwi?

Obrazek użytkownika zbychbor

19-03-2024 [13:35] - zbychbor | Link:

@Czesław2
jestem przeciw, ale co znaczy pojedyncza jednostka przeciw hunwejbinom.
PMM napodpisywał i nikt nie kombinuje jak się wycofać, tylko iść dalej w niebyt.

Obrazek użytkownika Czesław2

20-03-2024 [11:35] - Czesław2 | Link:

Dwóch to już siła.