Jeśli zauważycie Państwo na ulicy zataczającą się postać o elitarnej aparycji, proszę z góry nie sądzić, że to jakiś pijany aktor scen krakowskich, spieszony poseł cyklista, przebrzmiała szansonistka, niezłomny sędzia czy jakaś inna celebrycka łajza na rauszu do półtora promila albo pod dobrą datą, czyli powyżej tej normy. Być może bowiem to, że użyję ryzykownego idiomu, trzeźwy jak świnia, Progresywny publicysta po szychcie. Właśnie skończył gonić w piętkę, rączo niczym chomik w kołowrotku, lub mozolnie, z gracją konia w kieracie, na temat przedwyborczych sondaży. I usilnie szukał w nich potwierdzenia, że tak czy owak jesienią wygra opozycja.
Tymczasem jej rewolwerowcy walą z biodra seriami defetystycznych sugestii. Jasne, że wygramy w cuglach, jeśli oczywiście w ogóle dojdzie do wyborów. Bo upływają dni, w których moglibyśmy rozkręcać na full naszą empatyczną kampanię, a prezydent Duda zwleka z ogłoszeniem terminu zagłady prawicowego reżymu. Cóż stąd, że na decyzję ma czas do 14 sierpnia. U nas, gdy matula przygotowali wcześniej golonkę w piwie, to do Wigilii siadaliśmy już nawet 13 grudnia świętując przy okazji rocznicę ocalenia Polski.
Zresztą wyznaczenie terminu zda się psu na budę, jeśli spanikowany Kaczyński zarządzi stan wojenny pod pretekstem zagrożenia ze strony zblatowanej z nim garstki wagnerowców. A w razie, gdy bandziory skrewią, wyśle na Białoruś korpus interwencyjny wywołując trzecią wojnę światową, byle zachować panowanie nad udręczonym ludem.
Cała ta mantra sondażowa i idiotyczny jazgot generatorów rzeczywistości urojonej o knowaniach Nowogrodzkiej nie zamierzającej za nic oddać władzy, budzą we mnie jak najgorsze przeczucia. Czyżby opozycja tworzyła właśnie na wszelki wypadek, wróć, czując nieuchronność porażki, scenariusz totalnej rozróby po przegranych wyborach? Bo feta po, odpukać, wygranych, nie wymagałaby specjalnej kreatywności. Tron dla Tuska, Białołęka dla reżymowej kliki i dobrodziejstwa liberyjnego progresu dla populacji. Przy okazji wyjaśnię, że określenie liberyjny wywodzę z symbolicznego fasonu przyodziewku elyt 3 RP.
Nie podejmę się wszak wizualizacji apokaliptycznej wizji zdetonowanej hasłem: Prawo i Sprawiedliwość sfałszowało wybory. Bo gdzie tam mojej imaginacji, choć generuje koszmarne obrazy, do destrukcyjnej kreatywności opozycyjnych inscenizatorów.
Gwoli uciechy przypomnę na przykład, że niegdyś usiłowali zaszokować telewizyjną publiczność trupem na wizji, ale pozorant zmartwychwstał, nim wolnomedialna stacja wyłączyła kamery. Jego żona do dziś nosi ksywkę wdowa…
Rezygnując z ambicji Nostradamusa, Aidy czy Jackowskiego, Krzysztofa naturalnie, a nie jakiegoś politycznego łacha, wracam do moich baranów, czyli do refleksji nad kondycją ludzkiego jestestwa. I żeby uprzedzić pytanie Eustachego dodam, że moje barany to nie inwektywa, lecz cytat z piętnastowiecznej francuskiej farsy.
Tym razem znów, jak od kilku lat, impulsu do takich rozważań dostarczyła mi rocznica wybuchu powstania Warszawskiego. Z tej okazji amerykański telebim Partii Oszustów, wróć, Platformy Obywatelskiej, TVN 24, któryś już rok z rzędu zaatakował powstańczymi żądłami zjednoczoną prawicę. A ponieważ nieliczni już weterani tamtego zrywu stanowią dobro narodowe, to krytykować ich jest niezręcznie. No, ale sam tego chciałeś, Grzegorzu Dyndało, że zacytuję frazę z komedii Moliera w przekładzie Boya.
Zatem ad rem. Nieubłagana biologia sprawia, że do dziś przetrwali sędziwi powstańcy i powstanki, którzy w 1944 roku mieli zaledwie po kilkanaście lat, no i kilkoro stulatków, wówczas już pełnoletnich. Traktowanie ich teraz in gremio jako zwartej grupy o jednakowych przekonaniach, wyznającej tę samą aksjologię, a w indoktrynacyjnym telebimie PO jako awangardy totalnej opozycji, stanowi żałosną manipulację. Bo po wojnie drogi tych ludzi były tak różne, jak i reszty społeczeństwa.
Jedni długo jeszcze pozostawali w konspiracji. Inni w szeregach PZPR budowali ludową ojczyznę na sowiecką modłę. Byłych partyzantów AK nie brakowało w bezpiece. Mojemu skazanemu na śmierć stryjowi, oficerowi AK, zęby wybijał w katowni UB kolega z lasu.
Jedni się kundlili. Taki Jaruzelski pochodził podobno z przyzwoitej rodziny. Cyrankiewicz też ponoć dobrze rokował. Inni doznawali łaski oświecenia. I członek Hitlerjugend Joseph Ratzinger zasiadł na tronie Piotrowym jako Benedykt XVI. Trudno się więc dziwić, że chłopcy i dziewczęta z konspiracji dokonywali wyborów życiowych niekoniecznie wedle jednego imperatywu, pod wpływem przeżyć okupacyjnych. A jeśli nawet, to z tych samych doświadczeń wyciągali różne wnioski.
Napiszę wprost. Wśród żyjących bohaterów łatwo znaleźć gotowych do głoszenia przesłań we wszelkich politycznych tonacjach. I nie wedle każdej emerytowanej Marianny wiodącej lud na barykady zjednoczona prawica spycha kraj na manowce bezprawia, a profesor Przemysław Czarnek jest postacią obrzydliwie negatywną.
Te banalne prawdy dobitnie personifikuje pewna leciwa dama. Otóż dzielna młodziutka żołnierka Wanda Traczyk doroślejąc w stateczną panią Stawską, ozdobę salonów III RP, wkroczyła na ring bieżącej polityki. I jej tyrady przestały być głosem pokolenia Kolumbów, a stały się propagandową agitką PO.
Dla równowagi przypuszczam, że gdyby mój stryj doczekał tak matuzalemowego wieku, występowałby na wiecach, użyję eufemizmu, skrajnej prawicy. Jednak pierwszego sierpnia z godnością czciłby po prostu pamięć poległych, co najwyżej mrucząc pod wąsem: wara wam, politruki od robienia polityki na powstańczych mogiłach!
Sekator
Ps.
- A tak w ogóle - pyta mój komputer - czy uważasz, że powstanie miało sens?
- Spytaj o to Spartakusa, obrońców Mosady, trzystu Spartan spod Termopil, chłopów z Wandei, bojowców Anielewicza - sugeruję Eustachemu karcącym tonem.
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 1103
Karcącym tonem - Jaruzelski matrioszka, Cyrankiewicz kapo - podpowiadam @Eustachemu 😎