Wyznam z odrobiną zażenowania, że nie uchodzę za eksperta w żadnej dziedzinie. Nikogo więc, poza ankieterami sondażowni rychtujących słupki przedwyborczych notowań partyjnych, nie interesuje moje zdanie na jakikolwiek temat. Ściślej, nie figuruję w zasobach potencjalnych autorów i dyskutantów żadnego medium z domeny publicznej. Jednak proszę nie sądzić, że właśnie z powodu wyautowania wciskam się z moją prywatną inicjatywą i piszę blaga, wróć, bloga.
Generalnie bowiem taka pozycja przeciętnego obywatela bez eksperckich aspiracji, bardzo mi odpowiada. Niekiedy wszak, epatowany banałem, sztampą, roztropkowatością, odkrywaniem Ameryki, koniunkturalizmem, chciejstwem i zwyczajnym szmondactwem wywodów tak zwanych autorytetów w dziedzinach wszelakich, odczuwam kompleksy zawistnika. Toż ich robota jest łatwiejsza niż, szukam stosownego przykładu aby nikogo nie urazić, spikerów kierujących klientów supermarketów do czynnych kas. I korci mnie jakaś ekspercka fucha. Tym bardziej, że już sprawdziłem się jako bazarowy prezenter szatkownic do kapusty i oczywiście sekatorów.
Teraz, łagodząc nieco groteskowy ton, poczynię kilka uwag metodologicznych. W skrzeczącej krajowej pospolitości próżno szukać w jakichkolwiek poczynaniach, czy to prywatnych czy publicznych, prawd absolutnych, akceptowanych bez zastrzeżeń przez całą populację. Zatem nie istnieje byt urojony zwany obiektywizmem. Zauważyli tę osobliwość już starożytni Rzymianie głosząc, że: de gustibus non est disputandum.
Wzbogacając ową maksymę o doświadczenia współczesności ośmielam się stwierdzić, że nie tylko gusta, ale również poglądy, przekonania, ba, cała aksjologia, stanowią niekompatybilną sferę subiektywnych racji. A erystyczne próby ich ucierania przypominają najczęściej rozmowę gęsi z prosięciem.
I gra gitara, jak mawiał Ferdynand Kiepski. Bo w tym chaosie każdy zjadacz chleba, pizzy, kebabu i popcornu znajdzie autorytet z bliźniaczym całokształtem osobowości. Tu wyjaśnię na marginesie, że z lenistwa sprowadzam do wspólnego mianownika kilka zróżnicowanych pojęć typu: autorytet, ekspert, specjalista, fachowiec, idol, ikona, guru, smerf mądrala…
Do kroćset, zmarnowałem tyle słów, aby opisać proste zjawisko bańki społecznej, antropologicznego fatum naszego gatunku. Jednak mimo tej świadomości, uważam, że moja chata z kraja. I bańka, z którą się utożsamiam, emanuje prawdą, dobrem i pięknem. Wprawdzie w innych także dostrzegam pozytywne moim zdaniem przebłyski, ale per saldo przygaszane przez progresywne, otumanione poprawnością polityczną, miazmaty.
Dlatego boleję nad zagubionymi aksjologicznie wyznawcami islamu, dla których nie ma Boga nad Allaha. Zniesmaczają mnie postulaty agresywnych środowisk LGBTitd. Aborcję nazywam patroszeniem, a nie terminacją ciąży. Uważam radykalnych zielonych za ekologicznych terrorystów. Postrzegam większość tak zwanych wolnych mediów jako generatory rzeczywistości urojonej, a ich pracowników(i pracownice) jako funkcjonariuszy propagandy medialnej. Zdumiewa mnie kult Tuska. Nie rozumiem czemu w Krakowie jedni kibicują Cracovii, a drudzy Wiśle. Wiele
wykwitów sztuki awangardowej to moim zdaniem hucpa. Wielu magów teatru współczesnego to szalbierze. Liczni poeci wszystkich płci to grafomani. Rap stanowi gwałt na muzyce, a disco polo muzyczną pornografię. Wysyp ekonomistów nie przekłada się na jakość ich dokonań, a wręcz przeciwnie. I nie znoszę pizzy…
Identyfikując owe występki wobec wartości świata uładzonego, moim zdaniem naturalnie, ostrzegam przed nimi, zachęcam zbłąkanych do powrotu na właściwą drogę i na tym koniec. No, może nieco mi ich żal, że zabrnęli na manowce. Lecz często moja empatia przegrywa z mroczną stroną mej jaźni. I pointuję rozmyślania krótkim: a walcie się raby progresu! Oczywiście zwisa mi, że oni uważają mnie za kołtuna, buraka, ćwoka i pisiora.
Jak wynika z powyższej deklaracji, moja postawa wobec złożoności świata jest na wskroś tolerancyjna w swym podstawowym znaczeniu. Stanowi bowiem przeciwieństwo, a nie początek triady uzupełnionej akceptacją i afirmacją.
Temperatura w moim klimatyzowanym bungalowie przekroczyła właśnie 35 stopni, więc długo już nie postukam, bo za chwilę miecz dla ojca Rydzyka poplącze mi się z dwoma nagimi mieczami dla Jagiełły, laserowym orężem Jedi i antycznym Damoklesa. Aha, zapomniałem o szczerbcu.
Sekator
Ps.
- Zanosi się na klęskę urodzaju - obwieszcza mój komputer.
- Przy tej suszy, wątpię - mruczę. Ale on kończy myśl.
- Mówię o tłoku na listach paktu senackiego opozycji. Tylu zacnych kandydatów będzie musiało się obejść smakiem.
- Jak dobrze pójdzie, mój Eustachy, to znacznie więcej niż sądzą. - Uśmiecham się antycypacyjnie.
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 1177
to mój ulubiony blagier, tfu - bloger 😉
Nie jest tak źle, każdy kto próbuje swoich sił w poezji zasługuje na wsparcie, a nie tylko na śmiech. No chyba, że napisał utwór satyryczny :-)
Rap stanowi gwałt na muzyce, a disco polo muzyczną pornografię.
Słowo rap pewnikiem pochodzi od rape, czyli gwałtu, ale i rap ma swoich niezłych przedstawicieli o zacięciu artystycznym. To samo mogę napisać o dysko-polo, bo taki Bayer Full jest całkiem niezły :-)