W cieniu Inków i konkwisty

Peru, dzień 5, ostatni. Chodząc po Cuzco (Cusco) - wielowiekowej stolicy imperium Inków myślałem wciąż o Machu Picchu. Ukryte w górach, niewidoczne gołym okiem z dołu, niedostępne przez ok. 350 lat wydaje się być współczesną Atlantydą - choć w wersji nieco poprawionej: koniec końców to indiańskie miejsce kultu zostało odnalezione... Wędrując na wysokości minimalnie tylko mniejszej od naszych Rysów ma się wrażenie, że można dotknąć nieba. Albo przynajmniej, że jest ono tak blisko jak nigdy wcześniej nie było i nigdy później nie będzie.

Nasz przewodnik, Indianin, na oko koło pięćdziesiątki, mówi dobrze po angielsku i świetnie po hiszpańsku. To nie pomyłka. Hiszpański nie był jego językiem ojczystym. Jego język ojczysty to keczua. Oprowadzając nas po Machu Picchu ten niski, krępy, bardzo śniady człowiek z włosami spiętymi w kitkę i wielkim kapeluszu nagle przystawał, zwracał twarz ku słońcu, wyprostowywał się i unosząc ręce w kierunku słońca (nieba?) oddawał cześć bóstwu tak samo, jak  przez wieki, czynili to jego przodkowie. Czy było to na pokaz, "pod turystów"? Może tak, może nie. A może - i to najbardziej prawdopodobne - i jedno i drugie. Pytany o religię, jaką wyznaje odpowiadał wprost: lokalną. Czyli taką, jaką wyznają tu od wieków - choć wyraźna większość Indian to już praktykujący katolicy.Powrót do Cuzco. Ta sama trasa, ale inny pociąg: ma przeszkloną dużą część dachu, dzięki temu można, zadzierając głowę, patrzeć jak najeżdżają na ciebie  kolejne partie gór. Bajeczne wrażenie. Zapada zmrok. Jest 19. czasu miejscowego - w Polsce jest teraz... 2 w nocy. Cały czas czuję te 7 godzin różnicy: późnym popołudniem morzy mnie znienacka senność, a w środku nocy budzę się i walczę, żeby zasnąć -  u nas wtedy jest późne przedpołudnie.

Cuzco - mieszanina stylów i wpływów architektonicznych, ładniejsze od Limy, z pięknymi kościołami katolickimi, budowanymi przez Hiszpanów jako niemal dosłowne kopie świątyń w ich kraju. Skądinąd wiele miast w całej Ameryce Łacińskiej nosi nazwy zaczerpnięte wprost z Królestwa Hiszpanii: z czasem  wielu, nawet turystów z Europy, nie zdaje sobie sprawy, że istnieją odpowiedniki zwiedzanych przez nich miast latynoamerykańskich na Półwyspie Iberyjskim właśnie.Wieczorny spacer po Cuzco. Oblegają nas Indianki z turystycznym asortymentem. Wymykam się, bo parę godzin wcześniej, w Aguas Calientes, ostro targując się - tu jest to oczywiste - kupiłem kolejne pamiątki: maskę do mojej skromnej kolekcji (przeważają okazy z Afryki), spinki z symbolem Peru-lamami czy t-shirt z napisem Machu Picchu-Cuzco. Ale Indianki - w różnym zresztą wieku - są uparte. Gdy wracamy po kolacji jest już po północy, a one dalej są na warcie, oferując np. małe pacynki wkładane na palce. Jak ktoś chce zrobić przedstawienie dzieciom - ma jak znalazł, jak ktoś inny marzy o teatrzyku politycznym własnego scenariusza - też lepiej nie trafi. Gdy zrywamy się bladym świtem, żeby jeszcze pozwiedzać przed odlotem, napotykamy oczywiście peruwiańskie handlarki z "pierwszej zmiany" - opatulone przed przenikliwym porannym zimnem grubymi ponczo, zapraszające niemym gestem do rozłożonych na jakichś matach towarów. Wcześnie rano, parę minut po 6., katedra w Cuzco. Otwarta już o tej godzinie. Styl kolonialny. Był tu nasz rodak, Jan Paweł II i modlił się tego samego dnia, gdy na pobliskim wzgórzu, z górującym nad miastem krzyżem, odprawiał mszę świętą. O jego obecności mówi nam z przejęciem nasz miejscowy kierowca i przewodnik-ochotnik. Mówi z tym samym ciepłym szacunkiem, jak miliony ludzi na świecie - kierowców i sprzątaczek w Ameryce Łacińskiej, ale i bogatych lekarzy z Czarnego Lądu. Nasz kierowca mówi do nas grzecznie: "Si, Senior" i opowiada o Cuzco. Skąd czerpał wiedzę? Ze szkoły? Z książek? Nie, słuchał po prostu tego, co mówili inni - miejscowi i przyjezdni. Samouk - patriota własnego miasta. Nie myślałem, że będziemy z nim rozmawiać o... synkretyzmie religijnym pod Andami.

W katedrze zwracam uwagę na kaplicę Matki Boskiej Niepokalanej Dziewicy, określanej przez miejscowych jako "Linda" - "Piękna". Ale szczególne wrażenie robi rzeźba ciemnoskórego Chrystusa - "Christus Moreno" -  "Śniady Chrystus", niesamowicie kontrastujący z białymi jak śnieg postaciami Matki Boskiej i św. Jana ("a to Matka Twoja - a to Syn Twój"). Jezus miejscowy, lokalny, indiański, nasz - ale z "białą", europejską, hiszpańską Matką Boską. I nie ma w tym - sądzę - nic złego. Nasi górale, pod Tatrami też mają swojego niejednego  "Jezusicka"...Katedra w Cuzco jest po 6. rano cicha i pustawa. Tak cicha, jak bezgłośna modlitwa indiańskiej staruszki w pierwszej ławce. Indianka, szczelnie otulona takim samym ponczo, jakiego używała jej matka i matka matki, w grubych okularach - jakich na pewno nie miała ani jej mama ani babcia - jakby nieobecna, a obecna bardziej od nas, turystów, którzy pooglądają chwilę figury świętych, szybko przeżegnają się i ukradkiem - bo przecież jest zakaz - zrobią parę zdjęć. Na twarzy tej starej indiańskiej kobiety widać szereg bruzd. W nich zapisane jest jej życie, nieuchronnie przemijające, ze wszystkimi jego olśnieniami i radością, goryczą i zawodami. Ta sędziwa Peruwianka nie wie o tym. Nawet o tym nie myśli, ale tak bardzo jest podobna do innych starych matron ze wszystkich kontynentów, może mniej śniadych, albo bardziej śniadych od niej, ale podobnie patrzących na życie coraz bardziej z drugiej strony. Modli się, czasem poruszając ustami, tak jak wszyscy prości ludzie wszystkich religii na całym świecie. Może o coś jeszcze Boga prosi, choć pewnie już mniej niż kiedyś, może dziękuje za to, co było - ale jestem dziwnie spokojny, że jej wyszeptane słowa modlitwy dotrą przed oblicze Pana Boga szybciej od innych. Tak jak modlitwa sportretowanego przez Aleksandra Głowackiego (pseudonim literacki: Bolesław Prus) małego Egipcjanina, który o nic Boga nie prosi, tylko przeprasza za swoje psoty i dziękuje za wszystko, co ma (Psujaczek w "Faraonie"). Ale zostawmy literaturę, wracajmy do historii i geografii.

W znajdującym się może 100 m od katedry w Cuzco kościele jezuitów o świcie nie ma nikogo, poza licznymi figurami świętych, starannie ubranych (!) - taka lokalna specyfika. Kościół jest długi i niezbyt szeroki, zdaje się mówić, że droga do zbawienia też jest niekrótka i nie wiedzie prostym, szerokim gościńcem. Obok jezuickiej świątyni przyklejona do niej wręcz, wąziutka, wykuta w kamieniu stara uliczka - dzieło Inków. Oto całe Cuzco: katolickie kościoły splecione węzłem historii - tragicznej, ale odległej - z budowlami dawnych władców tej ziemi, twórców imperium obejmującego terytorium 6 krajów Ameryki Południowej (w części, a 2 w całości). Kiedyś walczyli, jedni podbijali drugich, drudzy wzniecali powstania - dziś obie tradycje konstytuują jeden naród. Przy czym Peru jest jednak wyjątkowe: o ile w wielu innych krajach latynoamerykańskich mało lub prawie wcale nie ma Indian, a przeważają Metysi - potomkowie pierwotnej ludności tych krajów "skrzyżowani" już z potomkami białych kolonizatorów - to tutaj wciąż znaczący jest procent populacji "czysto" indiańskiej. To specyfika tego państwa, podobnie zresztą jak fakt, że niepodległość Peru została nie tyle wywalczona przez miejscową ludność, a niejako podarowana na bagnetach Argentyńczyka Jose Marti, który obok słynnego Wenezuelczyka Simona  Bolivara był przywódca antyhiszpańskiej irredenty na kontynencie latynoamerykańskim w pierwszych dekadach XIX wieku.Nie samą historią żyje historyk. Wieczorem kolacja w Cuzco. W restauracji na Plaza de Armas kosztuję peruwiańskiego jadła i napojów. Danie nazywa się Aji de Gallina i jest podobno jednym z najpopularniejszych posiłków w tym kraju. Stanowi go kurczak w sosie, ryż, orzechy, parmezan, gotowane jajko i kawałki ziemniaka. Doprawiono to chili i podane wszystko razem. Nawet nie czuję, jak kończę jeść. Do tego peruwiańskie czerwone wino Tacama (Peru ma sporo gatunków win) oraz lokalne piwo Cusquena. Całość na bardzo mocną czwórkę, ale po Machu Picchu głód jest najlepszym kucharzem. Potem okaże się, że całkiem znośne jest też piwo Cusquena Malta - ciemne, przypominające na pierwszy rzut oka Guinessa oraz Cristal.

Peruwiańska kuchnia nie fascynuje tak, jak peruwiańska przyroda, krajobrazy czy dramatyczna i tajemnicza historia. Ale naprawdę grzechem byłoby narzekać...

Peru, dzień 5, ostatni. Chodząc po Cuzco (Cusco) - wielowiekowej stolicy imperium Inków myślałem wciąż o Machu Picchu. Ukryte w górach, niewidoczne gołym okiem z dołu, niedostępne przez ok. 350 lat wydaje się być współczesną Atlantydą - choć w wersji nieco poprawionej: koniec końców to indiańskie miejsce kultu zostało odnalezione... Wędrując na wysokości minimalnie tylko mniejszej od naszych Rysów ma się wrażenie, że można dotknąć nieba. Albo przynajmniej, że jest ono tak blisko jak nigdy wcześniej nie było i nigdy później nie będzie.