Wyspa kanibali

Tekst pochodzi z książki Nicolasa Wertha "Wyspa kanibali. 1933 deportacja i śmierć na Syberii", wydawnictwa Znak. Znajdziesz w niej informacje na temat przerażających zbrodni Stalina, dotąd skrzętnie ukrywanych w rosyjskich archiwach.

Jak co roku, wiosną 1933 mieszkańcy jednej z wiosek nad rzeką Ob popłynęli na wyspę Nazino obdzierać korę z drzew. Tym razem ich oczom ukazał się przerażający widok. 6 tysięcy ludzi uznanych przez reżim za "elementy zdeklasowane i szkodliwe społecznie" zostało zesłanych tu z odległych części sowieckiej Rosji.


                            W drodze na wyspę, gdzie reżim zesłał 6 tys. ludzi /AFP

21 lipca 1989 roku Walerij Fast, jeden z członków założycieli utworzonego w okresie gorbaczowowskiej pieriestrojki stowarzyszenia Memoriał - które zajmuje się badaniem represji politycznych w ZSRR - z filią w Tomsku, wysłuchał w małej wiosce Nazina, zagubionej nad rzeką Ob, około 900 kilometrów na północny zachód od Tomska, relacji Taissy Michajłowny Czokariewy, starej chłopki z ludu Ostiaków, zamieszkującego te niegościnne rejony na długo przed pojawieniem się Rosjan na Syberii.

Wspomnienia starej chłopki

     "Mieszkaliśmy w Jergankinie. Co roku wiosną płynęliśmy na wyspę Nazino obdzierać korę z topoli, które potem spławiano rzeką. Z tego tylko żyliśmy. Popłynęliśmy wtedy całą rodziną, wzięliśmy zapasy jedzenia, żeby pracować przez całą wiosnę. I co ujrzeliśmy? Wszędzie pełno ludzi. Zwiezionych na wyspę. To musiało być w 1932 roku albo może w 1933. Wiosną 1933. Miałam 13 lat.
Dotarliśmy do wioski Nazina położonej nad brzegiem przy wyspie. Ludzie mówili: "Ależ nazwozili narodu na wyspę". Ilu ich tam było? Pewnie ze 13 tysięcy. Całe tłumy! Mnóstwo! Nie rozumieliśmy, co się dzieje. Jedno było pewne: mieliśmy zmarnowany sezon. Pamiętam, że zostawiono ich pod gołym niebem, wszystkich tych ludzi.
 Próbowali uciekać.
 
 Pytali: "Gdzie jest kolej?". Nigdyśmy nie widzieli kolei. "W którą stronę jest Moskwa? A Leningrad?" Nie umieliśmy im powiedzieć; pierwszy raz słyszeliśmy o czymś takim. My, Ostiacy.

Ludzie umierali dookoła
 
     Ludzie uciekali, wygłodzeni. Tamci im rzucali garść mąki, oni mieszali to z wodą, pili i biegunka gotowa! Czego myśmy tam nie widzieli! Ludzie umierali dookoła, zabijali się nawzajem. Nad brzegiem rzeki, za wioską, leżała cała góra mąki, pełno mąki. A tamci co? Dawali ludziom po garstce. Na wyspie był strażnik, nazywał się Kostia Wienikow, młody chłopak. Podobała mu się ładna dziewczyna, którą przywieziono. Chronił ją.
Któregoś dnia musiał wyjechać, więc mówi do kolegi: "Pilnuj jej", ale tamten, co on mógł zrobić, ze wszystkimi dookoła... Złapali ją, przywiązali do topoli, obcięli jej piersi, uda, wszystko, co się da zjeść, wszystko, wszystko... Byli głodni, każdy musi jeść. Kiedy Kostia wrócił, ona jeszcze żyła. Chciał ją ratować, ale się wykrwawiła, umarła. Nie miał chłopak szczęścia. Takie rzeczy się zdarzały.

Mięso człowieka zawinięte w szmaty

     Jak się szło po wyspie, to się widziało mięso zawinięte w szmaty. Mięso człowieka, którego wcześniej przywiązali do drzewa i pokroili. Jak widzieli Jakima Iwanowicza, lekarza, to chyba mówili między sobą: "Tego można by zjeść; taki tłusty". On uciekł. Milicja go zabrała, żeby go nie zjedli. Potem go aresztowano jako wroga ludu.
A tyle leżało mąki nad rzeką! Przywieźli górę mąki, żeby karmić ludzi. Ale nikt nie wie, co z nią robiono. Pewne jest tylko, że pleśniała. A może ktoś ją wykradał. Wykradał, nie wykradał, nie wiem. Wiem tylko, że ludzie marli z głodu.
Do Jergankiny przysłano dwóch strażników z rodzinami, żeby bronili wioski, gdyby tamci... nas zaatakowali. Jak strażnicy kogoś złapali, to go zabierali, wieźli na drugą stronę rzeki, do Starej Naziny. Tam go rozstrzeliwali, a ciało wrzucali do rzeki; prąd je unosił. Strażnik i Wasilij Piatkin, dawny skazaniec, który osiadł w Nazinie, a potem się przeniósł do nas, do Jergankiny, przewozili ludzi z drugiego brzegu i rozstrzeliwali...

"Co za smród, co za smród!"
 
      Po drodze kazali im śpiewać sprośności. Ciskali im kawałek chleba, tamci się rzucali, byli głodni; potem znowu ci dwaj kazali im śpiewać. Kiedy woda opadła, Irina poszła z Twierietinami zbierać siano. Piotr Aleksiejewicz Twierietin miał w Jergankinie sklep, a Irina była u niego na służbie. Jak Irina wróciła od siana, powtarzała: "Co za smród, co za smród!". Widziałam - ciągle czegoś szukała, bez przerwy myła ręce, a potem wracała oglądać trupy.
Poszłam w pola, zatykając sobie swój nos Ostiaczki. I to jak śmierdziało! Ciała się rozkładały; leżały tam już przeszło miesiąc. Zrozumiałam, że Twierietin i Irka wyrywali trupom złote zęby. "Szef mi kazał" - mówiła.
W Aleksandrowskoje był Torgsin (specjalny sklep należący do sieci państwowej, w którym za dewizy i metale szlachetne można było nabywać towary "deficytowe" - przyp. red.), ale już w nim nie przyjmowano złota. Twierietin zajmował się skórami; pracował w spółdzielni Sibpuszyna. We dwóch z szefem Batałowem pojechali do Tomska zawieźć złoto i nic nie dali Irinie. W Torgsinie w Tomsku nie pytano, skąd pochodzi złoto. Wymieniano je na ubrania, makaron, wszelką żywność. Irina mi o tym mówiła. Ona mieszka dzisiaj w Tomsku (...).
 
Nieludzkie traktowanie

 
     Ludzie uciekali z wyspy na tratwach, pniach drzew. Któregoś dnia wygłodniali, słaniający się na nogach próbowali dobrać się do naszej krowy. Nakryliśmy ich, zaczęli uciekać i znaleźli się w Jergankinie. Głodni. Uważaliśmy, że trzeba dać im trochę chleba. Były wśród nich kobiety; to wzbudziło nasze zaufanie. Powiedzieliśmy do strażników: "Zostawcie ich, damy im jeść". Zabraliśmy ich do siebie, daliśmy im chleba i mleka. Strażnicy mówili nam zawsze: "Możecie ich karmić, tylko ich nie wypuście".
Daliśmy im więc chleba i zsiadłego mleka, potem zaprowadziliśmy ich na posterunek straży. Bóg raczy wiedzieć, co z nimi zrobiono. Może ich rozstrzelano, a może uciekli albo zabrano ich z powrotem na wyspę.
Mój Boże, co za nieludzkie traktowanie. Naturalnie, Bóg jeden wie, co to byli za ludzie. Nie wiedzieliśmy, baliśmy się ich. Ale kiedy ich ścigali strażnicy, ukrywaliśmy ich dwa, trzy dni. Zanosiliśmy im jedzenie; przecież to nie zwierzęta. Dawaliśmy im się napić mleka, karmiliśmy ich, a potem oni ich rozstrzeliwali.
Pod koniec lata, przed pierwszymi chłodami, załadowali tych, którzy pozostali, na wielką barkę. Wypełnili ją ludźmi po brzegi i wypłynęli na rzekę Nazina. Tam prawie wszyscy pomarli. Pozostałych przy życiu gdzieś pewno zabrali. Odpłynęli na barce Naziną.

 "Nie wiem, kto z nich przeżył"

     Kopali sobie ziemlanki (stanowiła ona najprymitywniejszą i bardzo rozpowszechnioną formę schronienia mieszkalnego, w latach trzydziestych popularną na wielkich budowach planu pięcioletniego i w "nowych miastach". Był to zwykły wykop w ziemi, z grubsza czymś wyściełany, wzmocniony blachą lub innym materiałem budowlanym i przykryty dachem z gałęzi - przyp. red.). Każdy wam powie, do czego były podobne te ziemlanki. Potem zbudowano prawdziwe domy, z drewna, a nawet klub, most na rzece. Ojciec Kondratij mi mówił. Później zaczęto wypuszczać tych ludzi. Bóg jeden wie, dokąd pojechali...
Nie wiem, kto z nich przeżył".

Wyspa Śmierci

      Wraz z tą relacją, uzupełnioną i poświadczoną przez około dziesięciu innych, zebranych w Nazinie i sąsiednich wioskach, po blisko sześćdziesięciu latach wychodził na światło dzienne przerażający - i szczególnie dramatyczny - epizod, całkowicie dotąd przemilczany: fakt deportacji w 1933 roku pochodzących z Moskwy i Leningradu tysięcy "elementów zdeklasowanych i społecznie szkodliwych" i pozostawienia ich swojemu losowi na niewielkiej wyspie blisko miejsca, w którym do Obu wpada Nazina, około 900 kilometrów na północ od syberyjskiego miasta Tomsk.
Na początku lat dziewięćdziesiątych otwarcie archiwów regionalnych Nowosybirska i Tomska, jak również publikacja pewnej liczby dokumentów związanych z tragedią Nazina pozwoliły lepiej zrozumieć, co się wydarzyło na Wyspie-Śmierci (Ostrow-Smiert'), nazywanej również przez miejscową ludność Wyspą Kanibali (Ostrow Ludojedow).
Wreszcie decydujący krok został uczyniony w roku 2002 wraz z publikacją dokumentów komisji śledczej powołanej we wrześniu 1933 roku przez komitet regionalny partii komunistycznej dla Syberii
Zachodniej4. Celem prac komisji było "sprawdzenie przesłanych przez tow. Wieliczkę - instruktora-propagandzistę przy komitecie partii w regionie narymskim - na ręce tow. Stalina informacji na temat sytuacji zaistniałej na wyspie Nazino na rzece Ob".
 
 "Elementy zdeklasowane i szkodliwe społecznie"

     Gdyby nie inicjatywa urzędnika komunistycznego niskiego szczebla, który postanowił przeprowadzić własne śledztwo na temat okoliczności śmierci tysięcy deportowanych i miał odwagę napisać do Stalina, z pewnością żadna komisja nie zajęłaby się tą sprawą. Dzięki dokumentom komisji możemy teraz szczegółowo odtworzyć mechanizm, który doprowadził do owej "deportacji-porzucenia", oraz lepiej zrozumieć funkcjonowanie na poziomie lokalnym zakładanych pospiesznie na początku lat trzydziestych "osiedli specjalnych".
W jaki sposób wydarzenia te wpisywały się w politykę masowych deportacji, realizowaną od trzech lat przez reżim stalinowski w ramach "likwidacji klasy kułaków"? Dlaczego i w jaki sposób deportowano do tych odległych, niedostępnych niemal okolic, oddalonych o ponad 900 kilometrów od najbliższego miasta i najbliższej linii kolejowej, "elementy zdeklasowane i szkodliwe społecznie", zatrzymane w Moskwie i Leningradzie?
 
 Pod gołym niebem pośrodku tajgi

     Kim byli ci ludzie? Czy tragedia Nazina została zaplanowana, czy raczej była rezultatem wyjątkowego bałaganu, całkowitego braku koordynacji między rozmaitymi ogniwami systemu represyjnego "drugiego Gułagu" - Gułagu "przesiedleńców specjalnych i osadników pracy"? Czy była wydarzeniem wyjątkowym, ekstremalnym przypadkiem "deportacji-porzucenia"?
Dla kierownika Wydziału Osiedli Specjalnych Sibłagu (Syberyjska gałąź Gułagu - przyp. red.) Iwana Iwanowicza Dołgicha "ekstremalne" było w tym wszystkim jedynie zachowanie samych "zdeklasowanych" - prawdziwych "mętów społecznych uprawiających kanibalizm".
"W 1930 roku, w listopadzie, zostawiliśmy pod gołym niebem pośrodku tajgi, na dziewiczych, pokrytych śniegiem terenach, 5 tysięcy kułaków - wyjaśniał przed komisją śledczą - i nie wynikły stąd żadne konsekwencje polityczne [sic], ponieważ ludzie zabrali się od razu do roboty, pobudowali schronienia, doskonale sobie poradzili i zdołali przeżyć".
Szczególne to zaiste wyznanie, mówiące wiele o tym, w jaki sposób najwyżsi urzędnicy odpowiedzialni za deportacje pojmowali zarządzanie "transportami"! Deportowani zawdzięczali ocalenie wyłącznie własnej inicjatywie i umiejętności pokonywania największych trudności.

Utopijny plan kolonizacji

     Jak postaramy się wykazać w tej próbie rekonstrukcji całego epizodu, specyfika wydarzeń na wyspie Nazino wiąże się ze szczególnym splotem okoliczności: u progu zakrojonej na szeroką skalę kampanii inżynierii społecznej opartej na utopijnym planie kolonizacji rozległych dziewiczych obszarów Syberii i Kazachstanu deportowana została niezwykle liczna grupa "przesiedleńców specjalnych".
Był to plan tak "wielki" (jak określił go jego pomysłodawca Gienrich Jagoda, szef OGPU - Zjednoczonego Państwowego Zarządu Politycznego), że przekroczył rachuby kierownictwa Wydziału Osiedli Specjalnych wszystkich szczebli i ujawnił najróżniejsze błędy pracowicie przeprowadzanego w poprzednich latach "rozkułaczania". W rezultacie ów "wielki plan", stworzony na początku 1933 roku, został tylko w niewielkiej części zrealizowany.
Po upływie kilku miesięcy machina represji przestała nadążać z "zagospodarowywaniem" transportów, koordynacja działań centrum i prowincji szwankowała coraz bardziej i masowe deportacje zostały wstrzymane, w każdym razie na kilka lat. Tragiczna ironia Historii polega na tym, że epizod Nazina rozegrał się zaledwie kilka dni po tym, jak Stalin pogrzebał w dużej mierze "wielki plan" deportacji przygotowany parę miesięcy wcześniej przez szefa policji politycznej!

Klimat przemocy i zacofania

     Ze względu na skrajną brutalność (dwie trzecie deportowanych zmarły z głodu, wycieńczenia i chorób w ciągu kilku tygodni po pozostawieniu na wyspie) - która doprowadziła do wynaturzeń, takich jak kanibalizm czy nekrofagia - epizod Nazina był niezwyczajny, wyjątkowy i odsłaniał klimat przemocy i zacofania, panujący na początku lat trzydziestych na pewnych obszarach Związku Radzieckiego. Uległy one głębokim przeobrażeniom na skutek masowych deportacji oraz exodusów ludności, dotkniętej niedoborami żywności - żeby nie powiedzieć: głodem - wydanej na pastwę wiejskiego bandytyzmu i fali przestępczości w miastach.
Do obszarów tych należała z pewnością zachodnia Syberia, prawdziwy radziecki "Dziki Wschód", miejsce deportacji i przymusowego osiedlania osób wykluczonych z budującego się społeczeństwa socjalistycznego - region przygraniczny i zarazem wielkie wysypisko śmieci.
 
Śródtytuły pochodzą od redakcji portalu Interia.pl
https://geekweek.interia.pl/militaria/news-wyspa-kanibali,nId,450122

YouTube: 
Forum jest miejscem wymiany opinii użytkowników, myśli, informacji, komentarzy, nawiązywania kontaktów i rodzenia się inicjatyw. Dlatego eliminowane będą wszelkie wpisy wielokrotne, zawierające wulgarne słowa i wyrażenia, groźby karalne, obrzucanie się obelgami, obrażanie forumowiczów, członków redakcji i innych osób. Bezwzględnie będziemy zwalczali trollowanie, wszczynanie awantur i prowokowanie. Jeśli czyjaś opinia nie została dopuszczona, to znaczy, że zaliczona została do jednej z wymienionych kategorii. Jednocześnie podkreślamy, iż rozumiemy, że nasze środowisko chce mieć miejsce odreagowywania wielu lat poniżania i ciągłej nagonki na nas przez obóz "miłości", ale nie upoważnia to do stosowania wulgarnego języka. Dopuszczalna jest natomiast nawet najostrzejsza krytyka, ale bez wycieczek osobistych.

Komentarze

Obrazek użytkownika Kaczysta

28-12-2022 [21:58] - Kaczysta | Link:

ten wpis powinien być dedykowany temu czerwonemu sukinsynowi  z Toy-Toya Białasowi i tej ruskiej kurwie fretką zwaną