Układ: rząd - PZPN

O tym dealu huczą rządowe kuluary. Świadczyć o nim mają także bardzo twarde wypowiedzi członków rządu, w tym wicepremiera Schetyny, o konieczności dymisji: gdyby politycy PO nie mieli pewności, że Listek poda się do dymisji, to by  takich deklaracji nie składali.

 

Cały ten układ może jednak pozostać na papierze. Po pierwsze: działacze piłkarscy mają świetnie opanowaną „grę na czas” i sztukę przetrwania. Dziś obiecają, a jutro będą czekać na dalszy rozwój wypadków. Przeczekali kilku „antykorupcyjnych” ministrów sportu (Dębskiego, Lipca, Jakubiak), liczyć mogą, że przeczekają i następnego. Po drugie: nie wiadomo, jak zachowają się szefowie FIFA i UEFA. Bardzo prawdopodobne, że - we własnym, dobrze pojętym interesie -  mogą dalej zagrać na Listkiewicza. No i wtedy rząd może mieć problem. Do kwadratu nawet. Nic dziwnego: polska piłka bywa kwadratowa...

 

XXX

 

W najbliższym numerze miesięcznika EU Magazine ukaże się mój artykuł, dotyczący... No właśnie zamiast go opisywać wolę go przedstawić w całości jako intelektualny prezent weekendowy. Jego pierwsza część  wyraźnie wskazuje, że pisze go ktoś z „backgroundem” historycznym. Rzeczywiście „historia vitae est” - a raczej: może być nauczycielką życia, ale tylko dla tych, co chcą  się uczyć... Oto tekst, który ukaże się w 2 wersjach językowych (polskiej i angielskiej) pod dość charakterystycznym tytułem: „Od zaborów do euro”:

 

„W 2004 roku Polska stała się członkiem Unii Europejskiej. 50 lat wcześniej budowaliśmy socjalizm w PRL - państwa rządzonego z Moskwy. 150 lat wcześniej Polska była pod trzema zaborami, było niedługo po upadku Wiosny Ludów (1848) i zabiciu kolejnej nadziei na polską wolność. A 200 lat przed wejściem do UE byliśmy na etapie Księstwa Warszawskiego, wierzyliśmy w Napoleona i ostrzyliśmy szable na Rosjan i Prusaków. Zaś 250 temu żyliśmy w niepodległym, ale słabiutkim Państwie Polskim, którego wizytówką było sarkastyczne powiedzenie: "Za króla Sasa, jedz i popuszczaj pasa".

 

 

Ta historyczna retrospekcja pokazuje, że nas, Polaków, historia nie pieściła. Wrogów, zaborców mieliśmy więcej niż przyjaciół. Tak właśnie by ujęli sytuację Rzplitej historycy z tzw. szkoły warszawskiej. Jej wyznawcy uważali, że biedna, choć szlachetna Polska stawała się łupem złych sąsiadów. Ja wolę tzw. szkołę krakowską, której zwolennicy uważali, że przyczyna polskich nieszczęść leżała w nas samych, że to z naszej winy kraj był słaby i swą słabością zachęcał wrogów do napaści, wojen, zaborów.

 

Czemu piszę o czasie przeszłym dokonanym? Bo tylko w tej historycznej perspektywie możemy właściwie docenić i ocenić to, w jakim miejscu jest dziś nasz kraj. Dlatego tym bardziej śmieszą mnie obecne gadki o "kolejnym rozbiorze Polski", nawet jeśli mówią to ludzie uczciwi i poczciwi. Chciałoby się im rzec - każdemu z osobna - "znaj proporcje, Mocium Panie".

 

Ale odrzucam też drugą skrajność: tych bezkrytycznych chwalców powtarzających banialuki o Unii jako oazie bezkonfliktowości czy też obszarze powszechnej i wiecznej szczęśliwości. Bo UE to przecież struktura wciąż budowana i będąca bezsprzecznie nie tylko szansą dla Polski, lecz także wyzwaniem. Dlatego bezmyślny eurosceptyzm z aintelektualnym euroentuzjazmem "w jednym stali domu". Dlatego warto stawiać pytania, w jaki sposób najbardziej efektywnie wykorzystać obecność Rzeczpospolitej w Unii - zarówno w wymiarze gospodarczym (o czym mówi się najwięcej), jak i politycznym. Rzecz w tym, że jedni tych pytań nie stawiają, zakładając, że to niepotrzebne, bo przecież wiadomo, że eurostruktury to dzieło szatana, a drudzy, uważają stawianie pytań za rzecz zbędną, bo przecież UE jest wspólnotą, a we wspólnocie nie ma rzekomo ani konfliktów, ani różnych interesów. To właśnie jest przyczyną, dla której wewnątrzpolska debata o Unii jest tak bardzo zideologizowana, że jawi się jako biało-czarny film reżyserowany przez jednych czy drugich radykałów. I to właśnie dlatego uczestnicy tej dyskusji, a raczej mijających się monologów tak bardzo uciekają od konkretu. Choćby tego, który dotyczy wprowadzenia euro do Polski, a zwłaszcza terminu naszego akcesu do eurolandu.

 

Brakuje mi pogłębionej debaty polityków, ale przede wszystkim ekonomistów o "timingu" procesu wchodzenia Polski do strefy euro. Nie słyszę analiz rozważających w detalach warianty poszerzenia "eurozony" o nasz kraj trochę wcześniej czy trochę później, przy gospodarce bardziej "rozbujanej" czy bardziej "schłodzonej". Nie czytam precyzyjnych scenariuszy tego procesu, który przecież będzie miał tak kolosalny wpływ na polską gospodarkę (skoro miał w Niemczech czy Włoszech). Za słabo słychać fascynujący skądinąd spór między tymi, którzy uważają "wchodzić, jak najszybciej" a tymi, którzy wolą w większej mierze wpływać na kształt i czas tego akcesu. A przecież myślenie o polsko-unijnych relacjach nic nie kosztuje - zaś brak takiego myślenia może nas kosztować sporo.”

 

XXX

 

W ostatnim numerze tygodnika „Gazeta Finansowa” ukazał się mój tekst o tytule, który znów mówi wszystko - zwłaszcza dla tych, którzy znają łacinę: „Chorwacja ante portas”. Oczywiście, chodzi o bramy Unii Europejskiej. Pozwolę sobie zacytować jego fragmenty:

 

„Tradycyjnie zajęci sporami wewnętrznymi polscy politycy nie zauważają, że już za chwilę na naszych oczach dokona się kolejne rozszerzenie UE. Będzie to druga fala akcesji od kiedy Polska jest członkiem Unii (pierwsza to wejście Bułgarii i Rumunii do eurostruktur 16 miesięcy temu). Tym razem, nowym 28 krajem członkowskim UE, stanie się Chorwacja. Ostateczna decyzja w sprawie przyjęcia do unijnej rodziny narodów tej starej europejskiej nacji nastąpi w pierwszej połowie przyszłego roku, zapewne jeszcze przed wyborami do Parlamentu Europejskiego w czerwcu 2009.

 

Następna w kolejce jest Macedonia - kraj, który już od 3 lat ma status państwa kandydującego do UE, ale wśród państw kandydujących jest - o dziwo - jedynym, z którym nie podjęto oficjalnych negocjacji akcesyjnych. Być może nastąpi to pod koniec 2008 roku.

 

Rozszerzeniu Unii o kolejne kraje bałkańskie nie powinniśmy się dziwić, ani się też temu sprzeciwiać. (...)

 

Polska powinna wspierać unijne aspiracje Zagrzebia. To jasne, że będzie to kolejny chętny do europejskiego tortu środków pomocowych. Ale blokowanie akcesu Chorwacji nie jest ani celowe, ani nie będzie skuteczne. Rzeczpospolita musi myśleć o przyszłych koalicjach w ramach UE - zarówno w kwestiach budżetu, jak i w sprawach stricte politycznych. Powinniśmy zjednywać w tym celu, także nowe i przyszłe, państwa członkowskie. (...)

 

Skoro Traktat Lizboński - a jak wiadomo mamy w Polsce miliony jego znawców - odchodzi od zasady jednomyślności na rzecz specyficznego głosowania większościowego, tym bardziej warto w tym kontekście pamiętać o Zagrzebiu. I potencjalnego sojusznika wspierać wtedy, gdy najbardziej tego potrzebuje: gdy walczy o szybki akces do Unii.”

 

 

 

 

No to podobno mamy cichy układ między rządem a PZPN. Zarząd Związku zapowiada swoją dymisję na najbliższym, niedzielnym zjeździe, nomen-omen „antykorupcyjnym” - ale złoży ją dopiero... za 5 miesięcy. Listkiewicz obiecał, że odejdzie (który to już raz i któremu z rzędu ministrowi?), a rząd wskaże - via resort sportu - kandydata na nowego prezesa PZPN. Tego „rządowego” kandydata popilotować ma sam Listkiewicz, zapewniając mu poparcie (?) na Walnym Zgromadzeniu Sprawozdawczo-Wyborczym Związku. W zamian dostanie istotną, prestiżową funkcję w strukturze zajmującej się EURO 2012.