Zawdzięczając chyba sterowanym „przeciekom” wiemy, że kolejne wybory parlamentarne w Polsce odbędą się 23 października 2011 r, Jesteśmy już do tego przyzwyczajeni, że poza hucznymi zapowiedziami niczego przełomowego do naszego życia one nie wnoszą. Chociaż wydawało się, że przynajmniej raz w roku 1997 zwycięstwo AWS korzystającej z etosu prawdziwej „Solidarności” jest w stanie zmienić zasadniczo bieg naszej historii, niestety rozczarowanie było chyba jeszcze większe aniżeli entuzjazm przedwyborczy, gdyż postwałęsowskie kierownictwo „Solidarności” okazało się po prostu agenturą UW.
PiS miał swoje „pięć minut” po wyborach w 2005 roku, gdyż równoczesne zwycięstwo Lecha Kaczyńskiego w wyborach prezydenckich dawało szansę na przeprowadzenie wielu niezbędnych zmian, chociaż ze względu na niezbyt konsekwentną kampanię wyborczą zabrakło odpowiedniej większości parlamentarnej dla przeprowadzenia zasadniczego przełomu. Bardzo nieszczęśliwy też okazał się wybór na premiera Marcinkiewicza, który cały swój poziom obnażył imbecylowatym zawołaniem „Yes! Yes! Yes!” /wyczerpawszy chyba swoją angielszczyznę/ na wieść, że Hiszpanie łaskawie zgodzili się na zatrudnianie Polaków. Nie zadał sobie trudu choćby próby zorganizowania twórczej pracy w Polsce w sytuacji wymagającej nadrobienia zaległości cywilizacyjnych w stosunku do innych krajów europejskich.
PiS popełnił też wielki błąd decydując się na przedwczesne wybory w 2007 roku, znacznie lepszym rozwiązaniem byłoby kontynuacja rządu mniejszościowego, co było już praktykowane przez poprzednie ekipy i oczekiwanie na obalenie tego rządu na drodze spisku opozycyjnego. Wówczas przynajmniej zaistniałby powód do stwierdzenia, że opozycja nie chce pozytywnych zmian w polityce, a ponadto odbiór społeczny takiego aktu byłby zupełnie inny niż samodestrukcja. Najlepszym dowodem to ówczesna reakcja społeczna na obalenie rządu Olszewskiego i gdyby wtedy doszło do wyborów to Olszewski wygrałby je bez trudu. Oczywiście mam na myśli uczciwe wybory, ale o takie dość trudno w „III Rzeczpospolitej”, mimo to jednak w przypadkach uzyskania przez siły niezbyt lubiane na salonach „PRL bis” znaczącej przewagi w głosowaniach udawało się przezwyciężyć trudności.
Taka sytuacja zaistniała w ostatnich wyborach prezydenckich, niestety na skutek zupełnie niewydarzonego komitetu wyborczego Jarosława Kaczyńskiego nie zdołano wykorzystać wyjątkowej okazji. Trudno nawet określić czy był to przypadek czy też przemyślana akcja, w której wbrew możliwości, a nawet potrzebie powołania narodowego komitetu wyborczego ograniczono się do komitetu PiS funkcjonującego na tej samej zasadzie, co inne partyjne komitety. Zostało to nawet ogłoszone, jako działanie równoważne do akcji SLD zgłaszającego kandydaturę swego przewodniczącego na urząd prezydenta. W tych okolicznościach wybory zostały sprowadzone do pojedynku między PO i PiS’em, co z miejsca dawało przewagę partii rządzącej posiadającej znacznie większe środki.
Problem polega na tym ażeby nie powtórzyć tego błędu w jesiennych wyborach parlamentarnych. Jeżeli Jarosław Kaczyński zdecyduje się na wyjście z opłotków własnej partii, co do której wartości sam chyba najlepiej się orientuje, to ma szansę na stworzenie czegoś większego i skuteczniejszego niż w swoim czasie AWS mobilizując do udziału w wyborach tych, którzy od lat odmawiają uczestnictwa na skutek przekonania że praktycznie każdy wynik wyborów sprowadza się jedynie do zmian szyldu tego samego spiskowego układu.
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 1556