Rzut słówkiem z autu...

No i nadszedł ten dzień , kiedy wszyscy jesteśmy kibicami. Obudzony w środku nocy mogę bezbłędnie odtworzyć narrację z murawy. Oto czubkiem prawego buta Milik przyjmuje centrę Błaszczykowskiego, by ćwierć sekundy później huknąć jak z armaty lewą nogą, zakładając przy okazji tzw. siatkę obrońcy irlandzkiemu, zdobywając tę upragniona bramkę. Z satysfakcją też odnajduję na FB, podglądowej arce Zukerberga, enuncjację orła Nr 1 naszej ekipy – Roberta Lewandowskiego, który przez całe 47 sekund przekonuje, iż jest katolikiem i nie wstydzi się Jezusa. Działa to zapewne bardziej ozdrowieńczo na lewościek niż chluśnięcie nań wodą święconą przez księdza Sowę, który zgodnie przepisami BHP w liber-tivi, nie nosi sutanny ani koloratki.
Co mnie uprawnia do rzucania słowem z autu? Otóż 40 lat temu wstecz grywałem na bramce  latem w B-klasowej drużynie LZS Hetman Tykocin. Wtedy to zasilali ten team koledzy, wysportowani studenci, a jeden grał nawet  w akademickiej reprezentacji Polski (było ongiś takie coś). Pamiętam taką niedzielę, kiedy do przerwy wygrywaliśmy z LZS Łyski 13:0. W antrakcie przyszedł do nas kapitan przeciwnika i oświadczył, że jak nie damy po wznowieniu gry po przerwie, strzelić im choć jednego gola, to schodzą z boiska. A wtedy walkower i …tylko 3:0. Dość szybko, w cudowny strzelili łyskowianie aż dwie bramki, acz wynik końcowy brzmiał 27:2 (sic! Są protokoły) – jak żartowaliśmy 22 gole na 22 Lipca i 5 - na V-ty zjazd Partii, która wtedy była przewodnią siłą narodu i akurat się zjeżdżała. Masowy sport to polityczny magnes. Z ostatnich obecności prezydenta A.Dudy w szatni naszych Orłów można wysnuć wniosek, że to idealne tło marketingowe o wyjątkowej silnej amplifikacji medialnej i środowiskowej (kibole). Taki Tusk, który notorycznie wielbiąc futbolówkę, połowę premierostwa przekopał z kolesiami, obecnie zaludniającymi ławy sądowe. On nawet w gabinecie rządowym rozbijał piłką doniczki z kwiatami od…wiadomo kogo. I ten pasjonat 90-ciu minut ekstazy międzybramkowej nie pojawił się był w Nicei, by cieszyć się z Krychowiakiem, Kapustką i przede wszystkim coachem Nawałką? Zapewne towarzystwo zatroskanego trybunalnie Franka Timmermansa, czy specjalisty od ekstremalnie zoologicznych małpich figli (pranie po pyskach przywódców tej jewropejskliej drużyny) – było ciekawsze i łatwiejsze do przewidzenia. A nuż kibice – admiratorzy „króla Europy” rozpostarliby jakąś sektorówkę, która już przyprawiła o palpitacje tak Michnika jak i „Stokrotkę” Olejnik & consortes. Ba! Prokuratura nie uznała tej ekspozycji hasła za żadne przestępstwo nazywając to „formą dialogu”. Siła oddziaływania ambony z Czerskiej nie przekłada się już na satysfakcjonujące  ją wyroki panów i pań w togach.  A tak by the way na fejsie odłowiłem mema gdzie młodziutki  Bartosz Kapustka snuje refleksję o docieraniu do historii Żołnierzy Wyklętych. I to jest budujące. Idol to wzór. Obrońca Kuba Błaszczykowski , ku wściekłości lewaków, prezentuje w Internecie refleksje o roli wiary w jego życiu i o Eucharystii.
W zamierzchłych czasach studenckich, miast na wykład, całą grupa pięknego czerwcowego dnia, ruszyliśmy na kebab do Sopotu. W latach 70-tych był to jedyny taki ewenement kulinarny w wesołym Trójmiasteczku, jak i w ogóle na całej północy w krainie schabowego i kapuśniaku. W pewnym momencie pojawił się znany nam telewizora dżentelmen w towarzystwie urodziwej blondynki. Kościsty, żylasty,wysportowany, rudy z łobuzerskim uśmieszkiem, znamionującym panowanie nad dookolnością. Rozpoznaliśmy natychmiast widzewską (i nie tylko) gwiazdę futbolu, wzniesioną na szczyty przez Kazimierza Górskiego. Zbigniew Boniek, bo o nim mowa, to facet dowcipny, wręcz błyskotliwy. Byliśmy z tego samego pokolenia, kontakt był idealny, on sypał anegdotami i dowcipami z kręgu gwiazd naszej „orlej drużyny” piłkarskiej. Sądzę, że gdyby nie talent piłkarski, mógłby być takim „Bałtroczykiem” czy „Robertem Górskim” sceny kabaretowej. Umiejętność kompozycji pointy, swada, filing… Nie wiadomo skąd, nagle pojawiła się równie odważna i rezolutna Cyganicha, która głównemu aktorowi, czyli Zbyszkowi, bezceremonialnie przerwała oświadczając – „powiem ci, czego nikt jeszcze nie powiedział”. I chciała stawiać karty. On, bez chwili wahania, jednym gestem wyjął z rąk Cyganki  talię wytłuszczonych kart, chwycił kleszczowo jej dłoń, popatrzył w ciemne oczy i zaczął najnormalniej  przepowiadać  przyszłość  absolutnie zdumionej, zaskoczonej zawodowej wróżbitce.  Kasandrę zamurowało, a on niczym młody Nostradamus sypał wizjami, jakby nad nami wisiała akasza, a nie tandetny blaszany dach kebabu. Jako  prezes PZPN tych właściwości nie stracił zapewne. Wygraliśmy z Irlandią…zremisowaliśmy z Niemcami i on zapewne wie, co będzie dalej. On i świety Mauront z Marsylii, legalny patron rozgrywek w piłce nożnej.