ZEGARECZEK - ŁOBUZIACZEK

Trójmiasto to była trójstolica bohemy. To tu wystrzelił Bim Bom z „niewinnymi czarodziejami”, Cybulskim i Kobielą. Sopocki Spatif (dzisiaj to SpatHiv). Ech, łza kręci się w kieliszku z ostatnią kroplą koniaku. Nie przypadkiem Gdańsk sprokurował festiwal filmowy. Jesienią na to najważniejsze filmowisko zjeżdżali „wszyscy” istotni z tej menażerii. Reżyserzy, krytycy  a przede wszystkim aktorzy, tragicy, amanci, wampirie i kokoty ekranu. Śród tego haj lajfu wyróżniał się  reżyser-aktor Tomek L-gren. Używając współcześnie adekwatnej metafory – improwizariusz o nieograniczonej wyobraźni operacyjnej. Od lat przyjaźnił się z gdańską tak niespełnioną poetką, jak i aktorką Ewą. Kobietą piękną, inteligentną i odważną, żoną znanego literata - profesora. On, starszy odeń o ćwierć wieku był uznanym pisarzem i absolutnym  wzorcem pedanta . Wpasowany w idealnie skrojone garnitury, nienaganne maniery, woń pewexowskiego Old Spice`a i ta „cebula” na dewizce. Mieszkanie  to styl  Freie Stadt Danzig. Dębowe rzeźbione komody, sekretarzyki i masywne szafy harmonizowały z  akwarelami Mokwy, pastelami  Czychowskiego  i  akwafortami  Stryjca . Za rżniętymi kryształowymi taflami – balet drezdeńskiej i rosenthalowskiej porcelany. W bibliotece zza foliałów  mógłby wychynąć sam Jan Heweliusz czy Gabriel Fahrenheit. Słowem -  absolut  gdańskiego mieszczaństwa. I kiedy Ewa wniosła tam swój dobytek, który mieścił się w plecaku i zapytała go przekornie – a co będzie jak ja kiedyś do tego muzeum zaproszę  swoich przyjaciół –  straceńców i szarlatanów?   - To zaproś – odpowiedział krótko Jan. I ta nęcąca chęć połączenia chemii tak różnych światów poczęła ją prześladować . Eksperyment z przestrzeni „mane, tekel, fares”. Kiedy zadzwonił doń Tom, że z całą ferajną z Filmówki ściągnął był do Gdańska, wiedziała, że nie oprze się tej przewrotnej pokusie. Następnego dnia L-gren miał pluton abnegatów z pobliża kamery, niespełnionych aktorzyc i psychotycznych scenarzystów, gwiazdek i meteorów lokowanych gdzieś pomiędzy Klubem Ściek a snem o Hollywood. I jak zapowiedział wrześniowym wieczorem dotarło na cichy oliwski zaułek kilka taksówek i karawan, przechwycony przez L-grena  gdzieś za litr siwuchy w okolicach cmentarza Srebrzysko. – Psy szczekają – karawan jedzie dalej – przywitał ich zręczną trawestacją Mc Luhana – profesor. Z czarnej, jedwabnej kamizelki, zwisał  złotokuty, misterny łańcuszek. Jan prezentował się niczym Sienkiewicz przy odbieraniu  Nobla. Ewa witała chlebem i solą, zali żytniówką z kłoskiem i anchois. Bractwo było tak barwne i różnorodne, że Jan komplementując  stwierdził, iż  w oliwskiej zatoce zacumował przedział filmowy arki Noego. Poszło „Paint it Black”  Stones`ów. Pan domu serwował z barku Napoleony i Courvoisier`y, tudzież inne omszałości. Po rozpoznaniu topografii burżuazyjnego raju, goście rozpełzali jak szarańcza. Oni nie umieli pić, oni chlali, łykali, gzili się i wlewali weń wszystko, co było płynem, iluzorycznie jeno zakąszając. Ubzdryngolony reżyser  Z w łazience „kadrował” dwie samice-aktorzyce do swojego filmu. ”Odwet” bełkotał „odwet”...Gospodarz rozpalał w kominku. Przy nim przycupnęło kruche dziewczę z teatru „Wybrzeże”. Dokładając drew w tej trudnej pozycji testowało go czy rozpala to przecięcie, zbieg najwspanialszych linii tam, gdzie śród ud bije serce kobiety. I wanna już była pełna wody i... zajęta. To wedeta F sprawdzała czy katedralny biust podlega prawu wyporu Archimedesa, za którego robił scenarzysta. Pośród tego apokaliptycznego panopticum Ewa krążyła niczym Małgorzata u Bułhakowa. Towarzystwo powoli acz  wyraźnie słabło, a projektowany efekt Hiroszimy stawał się znikliwy. Dopalały się resztki fosforu w mózgowych płatach niszczycieli bourgeois. Kończyły się race i pomysły na sex i dekadenckie gejzery. A Jan donosił nowe flasze z piwniczki. Uśmiechał się, przypijał subtelnie, fraternizował, był alfą i omegą pandemonium. W pewnym momencie  zrobiło się  cicho, kiedy zegar ścienny począł wybijać północ. Wtedy Jan zdjął diamentową igłę z płyty, popatrzył na dookolność jak demiurg na spektakl marionetek, z kieszeni kamizelki dobył złotą Doxę, rzucił okiem na cyferblat i stwierdził zdecydowanie:
– O ho ho – północ! Zegareczek – łobuziaczek gości nam wyprasza.        
Towarzystwo wyczulone na piorunujący skrót scenariuszowy zdębiało i… poczęło czmychać  szybciej niż Mefistofeles z „Pani Twardowskiej”. Prawdą jest, że na początku było słowo. Tu słowo było mocą finału.

Forum jest miejscem wymiany opinii użytkowników, myśli, informacji, komentarzy, nawiązywania kontaktów i rodzenia się inicjatyw. Dlatego eliminowane będą wszelkie wpisy wielokrotne, zawierające wulgarne słowa i wyrażenia, groźby karalne, obrzucanie się obelgami, obrażanie forumowiczów, członków redakcji i innych osób. Bezwzględnie będziemy zwalczali trollowanie, wszczynanie awantur i prowokowanie. Jeśli czyjaś opinia nie została dopuszczona, to znaczy, że zaliczona została do jednej z wymienionych kategorii. Jednocześnie podkreślamy, iż rozumiemy, że nasze środowisko chce mieć miejsce odreagowywania wielu lat poniżania i ciągłej nagonki na nas przez obóz "miłości", ale nie upoważnia to do stosowania wulgarnego języka. Dopuszczalna jest natomiast nawet najostrzejsza krytyka, ale bez wycieczek osobistych.

Komentarze

Obrazek użytkownika Lech Makowiecki

29-05-2016 [13:32] - Lech Makowiecki | Link:

Tadeuszu! Czekam na cała książkę w tym klimacie! cdn?