Dzień Białej Gwardii...

Służba Zdrowia ma w kwietniu swój Dzień. Najbardziej adekwatnym z punktu widzenia „osiągów reformatorskich” byłby primaaprilisowy dzionek. Bo Rok Chorego przetacza się za rokiem i jak na razie nic. Medycyna poszła do przodu, tylko lekarze za nią nie nadążają. Ten dowcip sprzed czterdziestu lat (nomen omen rodem ze studenckiego kabaretu AMG Gdańsk o branżowo pobrzmiewającej nazwie „Jelita”)jest nadal żywy bez podawania tlenu. Koledzy – studenci abym jako tekściarz (student podówczas politechniczny) nawdychał hipokratejskich klimatów cichcem pokazali mi porodówkę, gdzie odbywali praktykę. No i sięgnąłem gdzie wzrok nie sięga. Prócz skeczu napisanego ad hoc, do dzisiaj mam ewidentnie zarysowaną wizję konsyliarza – położnika, cokolwiek znieczulonego konwencjonalnie, jak z determinacja sunie, trzymając się dla równowagi – papierosa, z kleszczami do nieco wystraszonej pierworódki.
Razem biała gwardio – choć droga stroma i śliska
…z daleka … to może jest człowiek. A ciało…z bliska…
Tak mógłby skrybnąć wieszcz Adam Mickiewicz, szczęśliwie wybudzony z narkozy. Już takiego szczęścia nie miała pacjentka z Redy, której wejherowscy ortopedzi złożyli kość piszczelową pod kątem 30-tu stopni. Dysponuję rentgenogramem. Życie lubi spiralne metafory. Inny chirurg w innym mieście poprawił ten piszczel, a orzecznikiem ZUS okazał się medyk, który to sknocił. Nomen omen kolega z roku tego drugiego. Ech – życie – jak mawiają egzystencjaliści – to tylko gra – ze śmiercią – na…zwłokę, czy też zwłoki. A przy okazji, jaki biznes, którego koniunkturę wybitnie sprawnie nakręca totalnie niedomagająca medycyna. Połowa moich zarobków idzie – idzie na ZUS-y: rentowe, emerytalne, chorobowe i zdrowotne. Ponad połowę życia trzeba bulić na te „elementy”, kręte formalnie niczym wąż Eskulapa. Średnia długość życia mężczyzn w naszym kraju pono osiągnęła kosmiczną wartość 73,8 roku. Noo średnia – dziennikarzy (o satyrykach nie wspominając) sięga ledwie 60-ki u zdrowszych egzemplarzy. Wiek emerytalny mężczyzn – 67 lat. Równanie matematyczne rozwiązuje się samoistnie, a wynik jest bezczelnie pesymistyczny. A gdybym sam płacił konowałowi z własnej kieszeni, to niewątpliwie żyłbym dłużej, a biały rynek wyeliminowałby pospolitych łapiduchów i szarlatanów. Cóż, czasy mamy takie, że idea profesora Wilczura schodzi na kundle. Psy szczekają, a karawan jedzie dalej. I to na kredyt, bo o szmal tutaj idzie. Pomnę sławetną (ba! Kultową!)wypowiedź dr Michalika dla redaktor Joasi Matuszewskiej z Radia Gdańsk o tym, że lekarze – muszą brać! Ano niechaj biorą, ale nie zapominając, że od tego co wezmą trzeba płacić podatki. Swego czasu (felietonicznie) zachęcałem izby skarbowe do zainteresowania tym tematem. Żadnych ruchów robaczkowych, temat zszedł do prosektorium(sic!) bez znieczulenia. Rozmawiałem z lekarzem dyżurnym pogotowia ratunkowego w 3Mieście. Karetki są okradane z drogiego sprzętu ratującego życie. Kleptomani? Nie! Ażeby sprzedać równie niemoralnemu jak złodziej – lekarzowi. Stąd już tylko mały krok do handlu „skórami” i nadużywaniu specyfiku o niebiańskim brzmieniu – Pawulon.
Gdyńskie targi medycyny konwencjonalnej(skośnoocy zaklinacze, egzorcyści, kręgarze i różdżkarze) dowodzą, że bioenergoszaman to też konował, jeno leczący i biorący inaczej. Czyli godziwie. W dorzecza rzeki Kaczej i Redy docierają wieści ze świata o sukcesach w klonowaniu. Sklonujmy może doktora Judyma. On wszystkiemu zaradzi… Mhm…wiele znakomitości zaczynało karierę w służbie zdrowia. Duet Bruno & Kostek w szpitalu w Redłowie – to były dwie „złote rączki”(onegdaj)  od napraw prostego sprzętu medycznego. Dzisiaj jeden jest świetnym malarzem i swoje „cokolwiek klinicznie bretonowskie” obrazy sprzedaje tak w Belgii i Australii. A ten drugi (jak mi potwierdził znajomy mistrz pędzla) – został ministrem zdrowia u p.Szydło. Jest nadzieja!
Razem biała gwardio – niech rusza śnieżysta procesja                                     
razem młodzi przyjaciele – urodzeni w czepkach – Hipokratesa!