Nowy Jork! Boston! Madryt! Londyn! Paryż! Bruksela… Po każdym zamachu terrorystycznym na obszarze liberalnej demokracji rozpoczyna się medialna nawałnica. Tragedie poza naszym kręgiem kulturowym nie wzniecają już takiego larum, choć często powodują znacznie większe spustoszenie. Dość wspomnieć masakrę chrześcijan w Pakistanie w Święta Wielkanocne.
Zwykle już w kilka godzin po każdym dramacie medialne katarynki wyczerpują temat do piątego miejsca po przecinku i zaczynają się powtarzać. Powiem więcej. Odkrywanie Ameryki trwa nie od dziś, bo sensowne niegdyś spostrzeżenia dawno już przepoczwarzyły się w banał. Jednak show must go one, więc gadające głowy powielają, powielają, powielają newsa, że królowa Bona umarła.
Chociaż gwoli sprawiedliwości przyznaję, że po zamachach w Brukseli zmienił się nieco ton mainstreamowych (czemu ja właściwie używam tego głupiego określenia?) komentarzy. I koryfeuszom postępu wolno już przebąkiwać, że w wielu zachodnich miastach istnieją całe dzielnice, w których de facto obowiązuje prawo szariatu, enklawy wyjęte spod jurysdykcji państwa. Policja wkracza tam w ostateczności jak na obce, wrogie terytorium.
Ciekawe czy trombici (i trombitki rzecz jasna) tolerancji i multi kulti przeproszą teraz Jarosława Kaczyńskiego za to, że wieszali nań psy, gdy jakiś czas temu ośmielił się przywołać tę oczywistą prawdę? Pytam naturalnie retorycznie, bo wiem, że nie przeproszą. Taki gest wymagałby klasy, a jedyna na jaką ich stać, to business class w samolocie.
Powyższymi akapitami włączyłem się do chóru dodając swoje trzy grosze w okolicach szóstego miejsca po przecinku. Najwyższa pora zatem na kilka refleksji nieco mniej ogranych medialnie. A ponieważ atmosfera świąteczna jeszcze do cna nie pierzchła pod presją skrzeczącej pospolitości i ja do końca tekstu postaram się pozostać altruistą przeniknionym empatią dla kogo popadnie.
I popadło na frontmanów propagandy medialnej liberyjnych przekaziorów (wróć, empatyku!), na obiektywnych, niezależnych, bezkompromisowych dziennikarzy firm komercyjnych, głoszących całą prawdę przez całą dobę. O, szlachetni (i szlachetne), strzeżcie się nawały nawiedzonych torbaczy! Otóż pokaźne stadko modernistów opuszczających z własnej woli, lub z nakazu szefów media publiczne, rusza szturmem na wasze pozycje. Bo nie dość, że podzielają wasz postępowy, liberyjny system wartości, to w dodatku jako neofici będą was, starych wyjadaczy (i wyjadaczki) przebijać nadgorliwością. I gdzie wy się wówczas, nieboracy, podziejecie? Bo fuch w „New York Times” czy innym „FAZ” nie wystarczy chyba dla wszystkich, zwłaszcza, że wyeliminowani z publicznych mediów też znają te adresy.
Pocieszenie dla dotychczasowych koryfeuszy może stanowić wiara w zmienne wiatry historii. Ponoć niektórzy niepokorni opuszczając gmachy przy Placu Powstańców czy przy Myśliwieckiej nucili z rewanżystowską nadzieją: „Powrócimy mierni, my ciągle pazerni…” czy jakoś podobnie. Strach się bać.
Sekator
PS.
- Dlaczego nazwałeś ich (i je) torbaczami - pyta mój komputer.
- A to ze względu na pamięć prekursorki takich zachowań, pani Aleksandry Jakubowskiej, późniejszej lwicy lewicy, która na wizji opuściła studio TVP wymachując torebką - odpowiadam.
- Zatem to są raczej torebkowcy - zauważa komputer.
- Jak ich zwał, tak ich zwał, torbacze czy torebkowcy, w każdym razie niewątpliwie… - Nie kończę zdania, bo właśnie wyczerpał się mój zapas empatii.
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 2109
a mój komputer mówi mi, że powinno być on a nie one