Pogrom w Przemyślu (2)

W grudniu 1939 roku szef RSHA Heydrich wszczął postępowanie przeciwko Alfredowi Hasselbergowi, dowódcy jednego z oddziałów, które dokonały we wrześniu 1939 roku pogromu przemyskich Żydów.
 
 
      Mordy na obywatelach państwa polskiego popełnione w trakcie wojny polsko-niemieckiej w 1939 roku były pochodną wytycznych sformułowanych przez Hitlera 22 sierpnia 1939 roku na Obersalzbergu, w myśl których należało: „Zamknąć serca przed litością. Postępować brutalnie. (…) Prawo jest po stronie silniejszego. Największa surowość" .
 
 
      Podczas walk niemieckie dowództwo nie zajmował się wyjaśnieniem ewentualnych zbrodni popełnionych przez  swoich żołnierzy. Niemcy uważali się bowiem za „panów" okupowanego kraju, stawiając się jednocześnie ponad obowiązującym prawem. Dopóki niekontrolowane ekscesy niemieckich żołnierzy i esesmanów nie przynosiły szkody założonej misji wojskowej, dopóty wszelka interwencja uznawana była wręcz za niepożądaną. Niemieccy dowódcy wojskowi traktowali ekscesy podległych im żołnierzy jako środek służący szybkiej „pacyfikacji" Polski.
 
 
     Zbrodnie wojenne wobec polskiej ludności cywilnej były ganione w najlepszym razie dopiero po zakończeniu działań wojennych, jednak z reguły obywało się bez wymierzania kary, szczególnie kiedy 4 października 1939 roku Hitler ogłosił powszechną amnestię obejmującą czyny popełnione rzekomo „wskutek rozgoryczenia dokonywanymi przez Polaków okropnościami”.
 
 
     W grudniu 1939 roku SS-Sturmbannführer Alfred Hasselberg, który dowodził Einsatzkommando 3/I, które wymordowało przemyskich Żydów,  został wezwany do utworzonego właśnie w Berlinie Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy (Reichssicherheitshauptamt, RSHA) . Hasselberg dawał się we znaki swoim podkomendnym, zachowując się kapryśnie i ekscentrycznie, co z kolei miało wynikać z jego specyficznego pojmowania idei „nadczłowieczeństwa" . W rezultacie dochodziło do konfliktu między komendantem a podlegającymi mu ludźmi. Dwóch członków jego oddziału złożyło zależenie na swego dowódcę.  W toku wszczętego postępowania przesłuchano większość członków formacji.
 
 
     Zgodnie z zeznaniami Hasselberg swoim rozgorączkowaniem doprowadził własnych ludzi oraz przydzielony im sprzęt na skraj wydajności, samowola dowódcy jednostki oraz szczególny charakter powierzonej jej misji zaczęły wywierać wpływ na członków oddziału. Na porządku dziennym były przypadki grabieży. „Skoro (…) dr Hasselberg zniósł do swojego mieszkania wszystkie rzeczy, które mogły mu się jakoś przydać  (…), jego ludzie - rzecz jasna - też nie cofnęli się przed dzikim, chaotycznym rekwirowaniem wszystkiego i wykorzystywaniem zrabowanych rzeczy do służbowych celów”.
 
 
     Jednak szczególnie trwały ślad w psychice członków oddziału pozostawił po sobie udział w  masowych egzekucjach. W rezultacie „biedni” członkowie oddziału zapadli na zdrowiu, najczęściej cierpieli na dolegliwości żołądkowe i wrzody, zdarzały się także dolegliwości nerwowe. Sam Hasselberg uczestniczył osobiście tylko w jednej egzekucji. Zgodnie z instrukcjami komendanta śmierć zadawano, strzelając w potylicę. Jednocześnie esesmani zostali zobowiązani do składania raportu komendantowi z przebiegu egzekucji bezpośrednio po wykonaniu wyroku. W tej sytuacji wśród członków Einsatzkommando 3/I zaczęło się szerzyć poczucie rozgoryczenia i rozpaczy.
 
 
    Dowódcy poszczególnych pododdziałów wchodzących w skład jednostki mieli ręce pełne roboty - z ogromną determinacją dążyli do utrzymania kontroli nad swoimi ludźmi. Ci ostatni różnie reagowali na sytuację graniczną, w jakiej się znaleźli. Niektórzy rzucali, „przebywając w lokalach, kieliszkami o ścianę (…)  tylko po to, by wreszcie dać ujście stłumionej wściekłości" . Inni symulowali różne choroby, by uzyskać zwolnienie ze służby w oddziale, a gdy im się to udawało, upijali się z radości i poczucia ulgi. Byli wreszcie i tacy, którzy pełnili służbę z poczucia obowiązku względem swoich towarzyszy lub z powodu nieokreślonego lęku.
 
 
     Należy podkreślić, iż negatywna postawa członków komanda nie wynikała z morderczych zadań, których wykonania się od nich domagano, lecz przede wszystkim z samowoli Hasselberga. Nie krytykowano aktów terroru skierowanego przeciwko Żydom, ale akty „dzikiego plądrowania” w mieście. 
 
 
     Członek oddziału Liebl zeznał, iż „w jednostce życie ludzkie w ogóle nie ma żadnej wartości. Na początku przeprowadzono pewną liczbę rozstrzeliwań bez wyroku sądu doraźnego. Dopiero później osoby przewidziane do egzekucji doprowadzano przed sąd doraźny, który skazywał je na śmierć. Osobiście najbardziej budził we mnie wstręt sposób, w jaki dokonywano rozstrzeliwań. Stracenie skazańców we wszystkich przypadkach odbywało się poprzez oddanie strzału w potylicę. Skazani musieli najpierw ustawić się na brzegu wykopanego wcześniej dołu, a następnie byli zabijani strzałem w tył głowy”. I jednocześnie zauważał, iż „ludzie należący do plutonu egzekucyjnego nie byli w ogóle szkoleni w tym zakresie. Moim zdaniem istniała wówczas możliwość, by do wykonywania wyroków śmierci sprowadzać ludzi Wehrmachtu lub Policji Porządkowej. Według mnie należało przynajmniej pokazać ludziom, jak się powinno dokonywać rozstrzeliwania, a nie - jak miało to miejsce - pozwalać, by ludzie strzelali w nieprzemyślany sposób w potylicę, tak iż - jak już wspomniałem - śmierć nie następowała od razu”.
 
 
     Jedynie nieliczni członkowie oddziału mieli oświadczenia związane z bezpośrednim zabijaniem ludzi. Masowe egzekucje należały do zalecanych przez szefostwo SS metod  „zwalczania przeciwnika”.
 
 
     W przypadku oddziału operacyjnego Hasselberga najwidoczniej to właśnie sposób postępowania - a więc bezpośrednie zabijanie ofiar strzałem w potylicę - a także szykany komendanta doprowadziły do fali oburzenia, podczas gdy właściwy cel operacyjny, mordowanie Żydów, nie podlegał dyskusji.
 
 
     „Uważam to za mój obowiązek - wyjaśniał jego adiutant, Alois Fischotter - by zaznaczyć na zakończenie, że dr Hasselberg nie tylko miał wiele wad, ale miał też swoje zalety: W okolicy Lublina, gdzie włóczyło się wielu Żydków, trzeba było twardej ręki, która zrobiłaby z' nimi porządek, i dr. Hasselbergowi udało się tego dokonać" .
 
 
     Ostatecznie szef Policji Bezpieczeństwa Reinhard Heydrich uznał, że jego protegowany nie zdał próby wytrzymałości i 3 stycznia 1 940 roku wystąpił do Głównego Urzędu Rasy i Osadnictwa SS z wnioskiem o sprawdzenie aryjskiego pochodzenia Hasselberga, a także o  „zbadanie, czy nie jest obciążony generycznie, w szczególności zaś o ustalenie, czy któryś z przodków H. [asselberga] nie cierpiał na chorobę psychiczną”.
 
 
      Hasselberg został pozbawiony dowództwa i osunięty na boczny tor. Nigdy nie stanął przed sądem za popełnione we wrześniu 1939 roku zbrodnie. Zmarł w kwietniu 1950 roku we Frankfurcie nad Menem.
 
 
 
 
Wybrana literatura:
 
 
J. Bohler - Najazd 1939 Niemcy przeciw Polsce
 
J. Bohler, Zbrodnie Wehrmachtu w Polsce. Wrzesień 1939, wojna totalna
 
B. Szatyn - Na aryjskich papierach