demokraCIA - bio lidera...

Przyszedłem na świat w duecie, jako klasyczny bliźniak syjamski. Z siostrzyczką byliśmy zrośnięci główkami. Można sobie wyobrazić naszego anioła stróża – ta symetryczna duo-syjamska kombinacja musiała przecież latać. Rozdzielono nas, ale echo drugiej płci wciąż tkwi we mnie głęboko. Coś jakby tożsamość wyciągnięta spod pierwiastka z dwojga. Kiedy jako dorosły improwizariusz polityczny założyłem kieckę, poczułem taką jakby ewidentnie brukselską satysfakcję, coś jak imperator Donek życzący wspaniałomyślnie na Boże Narodzenie zapyziałym rodakom, by zimne głowy trzymali w ciepłej wodzie pod kranem. Ot kaszubski zadatek na Piłacika. Wtedy to napisał do mnie taki przystojniaczek ze Słupska. Mówią, że to nawet jakiś  prezio. Podczas chrztu ugryzłem księdza Lemańskiego w palec. Później zostałem u niego ministrantem. Wtedy pojąłem przestrzeń dewizy – panu Bogu świeczkę, a diabłu żarówkę. Dam LED-ową z tęczowym światłem jakem Mateusz…Takie imię mi nadano. Skoro do apostolstwa mi daleko, wystarczy przewrotnie skreślić te M na początku. Bo na początku zawsze jest słowo. Na przykład srebrnik. Ciekawe jaki jest przelicznik srebrnik/złoty? Kiedy już miałem 80 000 srebrników długu postanowiłem zdecydowanie zmienić wszystko. Bo jak mówił trener Górski – piłka jest okrągła, a bramki są dwie i trzeba wiedzieć, do której kopać się opłaca.  Syjamskie bliźniactwo (syjoniści do Syjamu he he) obdarowało mnie niepospolitymi właściwościami. Z własnym psem rozmawiałem jak Polak z Polakiem i nie tylko w Wigilię. Przechodząc na światłach na skrzyżowaniu, czułem się jak zebra. Zaczynał padać śnieg, radowałem dzieci jako rasowy bałwan. Kiedy stawałem przy choince, wszyscy widzieli we mnie świętego Mikołaja. Stąd już był krok, by zostać prestidigitatorem. Zamieniłem chamski róg onegdaj pospolitego zarobkowania na róg obfitości. A takie miasto stołeczne jak Parszawa (zwana teraz Waltzburgiem) daje nieograniczone możliwości. Drobni kuglarze i nędzni iluzjoniści z cyrku na Wiejskiej potrzebują pomocy fachowców. Sam Tymochowicz nie wyrabia. No bo mówiąc najprościej – inteligentny zagra idiotę, inwersja wykluczona. Ale jeżeli delikwent miast IQ ma kilo sprytu (jak jakiś Pawlak) to żyje jak wołek w zbożu czy inny robaczek w słoninie. Niejaki Kantor stworzył pono genialne dzieło „Umarłą klasę”. Gdyby maestro Tadeusz bacznie poobserwował pensjonariuszy z Wiejskiej, stworzyłby coś jeszcze artystycznie większego – „klasę żyjącą” na koszt całego narodu przy użyciu szpryngli, chwytów, grepsów, telebredni dziennikurestwa itp. zabiegów. I to przez osiem lat zawód – patriota konkurował tam z najstarszym zawodem świata. A właściwie to go przebijał atutami gromadzonymi na kontach w Szwajcarii. Naród począł przypominać trupa, więc sfora „zawodowców” upodobniła się do kowali bezskrzydłych (Pyrrhocoris apterus). Czasy saskie, kiedy w kraju przez trzy lata nikt nie płacił podatku i nikt tego nie zauważał, w porównaniu do III RP – można by uznać za czas prosperity. Afera nie mogła dogonić afery, gangster dyktował ustawy, a trzy tivi-kanalizacyjne rury propagandowe dudniły o szczęściu ludu…
Vistość gniła i tak cuchnęła, że boss wiodącej partii uciekł był do Brukseli, a tu uzda, kantar i kiełzno trzymały w ryzach krnąbrnego rumaka. A po prawdzie - naszą szkapę, co kiedyś była ozdobą eurostajni.
Nic nie zwiastowało upadku. I nagła majowa salwa Dudy, a potem  jesienny Pershing rozsadził szambo okrąglaka na Wiejskiej. Apokalipsa!
I kiedy w ZOO dawałem magiczny występ, sowicie opłacony przez sejmitów, którym spod tyłka usunięto nagle ławy, podszedł On – Ryszard Pancerne Serce – Człowiek – Sejf. Był zachwycony, gdy dla zdumionej, z rozdziawionymi gębami publiki, zaprezentowałem jak wielbłąd przechodzi przez igielne ucho, co nawiązuje do wersetu o banksterze i niebie i może być w zgodzie z jednym czytelnym przypadkiem z Pisma Swiętego.
Kiedy na tle flagi stałem się biało-czerwono migającym kameleonem, on już miał dla mnie KOD. Do boju!
Bo DemokraCIA jest uber alles!