Pięć dni po zamachu w Mali (blisko 30 osób zabitych) jestem po sąsiedzku ‒ w Burkina Faso. U sąsiadów tego państwa, które znam z dzieciństwa i młodości jako po prostu Górną Woltę już bywałem: właśnie w Mali oraz w Nigrze. Przez stolicę tego ostatniego państwa ‒ Niamey ‒ wracam zresztą do Europy. Ale w Burkina Faso (ta nazwa obowiązuje od ponad trzech dekad) jestem pierwszy raz. Kraj, mimo permanentnych zamachów stanu, uchodzi za bezpieczny. A ja jeszcze dwanaście dni temu byłem w innym afrykańskim kraju ‒ Tunezji. Tam atak terrorystyczny nastąpił kilka dni po moim wyjeździe (13 zabitych). Ciepło, ciepło, ale jeszcze nie gorąco... Tym bardziej, że w dniu największego zamachu terrorystycznego w dziejach Francji byłem w Paryżu, ale odpowiednio wcześnie wyjechałem.
Burkina Faso ‒ nazwa tego państwa Afryki Zachodniej znaczy ‒ w języku plemion Mossi i Diula ‒ „kraj prawych ludzi”. Inicjator zmiany z Górnej Wolty na Burkina Faso, bardzo lewicowy i skrajnie antyzachodni prezydent Thomas Sankara zginął w puczu trzy lata po „przemianowaniu” kraju. Zresztą w 55-letniej historii wszyscy(!) prezydenci z Wagadugu (stolica państwa) byli obalani w drodze zamachu stanu. Ale tylko jeden zginął, podobnie zresztą tylko jeden ‒ ostatni przed listopadowymi wyborami ‒ Michel Kafando wrócił na urząd. A jednocześnie państwo to w międzynarodowych rankingach uchodzi za bardzo spokojne, w porównaniu ze swoimi bliższymi i dalszymi afrykańskimi sąsiadami.
Po przebyciu 4100 kilometrów samolot z Paryża ląduje o siódmej wieczorem. Mimo to jest parno i 31 stopni Celsjusza. I tylko jedna godzina różnicy czasu w porównaniu z Polską. Ale w sąsiednim Nigrze nawet takiej różnicy nie ma: czas jest taki, jak u nas.
Duma z „czarnej mamy”
Ledwo wylądowałem, a już mam poczucie, że świat naprawdę stał się „globalną wioską”, choć w najgłupszy sposób. Globalizacja reklamy powoduje idiotyzmy: w upale w centrum Ouagi (tak mieszkańcy nazywają swoją stolicę) na dużym ekranie widzę wspinających się w mozole, w śniegu po pachy, himalaistów. Wygląda to groteskowo.
Obserwuję miejscowe uroczystości ślubne. Kilka z rzędu. Kopia ‒ dosłownie ‒ tych europejskich. Panny młode w bieli prowadzone są przez ojców. Druhny ‒ młode dziewczęta obowiązkowo na różowo. Panowie w garniturach czarnych lub częściej szarych, z obowiązkowymi żółtymi krawatami. Pod tym względem europeizacja Burkina Faso jest faktem... Ale na pewno nie pod każdym względem. W szkole, na tablicy w jednej z początkowych klas widzę słowa piosenki, które w tłumaczeniu brzmią mniej więcej tak: „Moja mama, moja czarna mama, moja afrykańska mama...”. Najmłodsi odrabiają lekcję swoistego panafrykanizmu, a może też rasowej dumy? I tylko niech nikt teraz nie mówi, że sam przymiotnik „czarny” jest z definicji obraźliwy czy rasistowski. Nie warto brnąć w absurdy „politycznej poprawności”.
Na ulicach Wagadugu zwraca uwagę niebywała ilość jednośladów, nieporównywalnie większa niż w Europie (no, może Niderlandy są lepsze, gdy chodzi o bicykle...). Głównie są to motory, przede wszystkim japońskie. Króluje Yamaha. Najpopularniejsze motocykle spod znaku tego niemal monopolu „Kraju Kwitnącej Wiśni” to: Crypton, Sirius RC,Tiger i Nano. Ileż Tokio zarobiło milionów jenów na swoich motocyklach w tym 16-milionowym kraju! Ciekawe, że jeździ nimi również bardzo dużo kobiet, zwłaszcza młodych, zwykle zresztą parami, bardzo rzadko z mężczyznami ‒ czyli inaczej niż w Europie Południowej czy Polsce. Co więcej część z nich przytracza sobie do pleców własne... dziecko! Czasem przywiązuje je chustą, a gdy jest już starsze, wtedy taki malec kurczowo trzyma się mamy. Rekordzistka miała na skuterze dwójkę: jedno z przodu, drugie z tyłu.
Radykalny islam (jeszcze) pod kontrolą
Burkina Faso to kraj, w którym trzy piąte populacji stanowią muzułmanie. Chrześcijan, według oficjalnych statystyk, jest nieco ponad 20%, ale zdaniem polskich misjonarzy pracujących tam od lat, to samych katolików jest jedna piąta ludności, a z protestantami- jedna czwarta. Radykalni islamiści rosną w siłę, ale władza, a zwłaszcza wojsko na razie świetnie sobie z nimi radzi: tu nie ma zamachów, nie ma też spektakularnej wrogości wobec chrześcijan. Kobiety w stolicy w ogóle nie chodzą w burkach, jeśli to na jej obrzeżach czy w wioskach i miasteczkach na prowincji. W Wagadugu spotkałem takie raptem trzy i to na niedzielnym targu, zapewne przyjezdne. Patrzyły na białego mężczyznę z ciekawością, choć jedynie przez szparę w burce.
Od motocykli niewiele mniej jest... fryzjerów. Ci są doprawdy wszędzie: w najbiedniejszych dzielnicach, w klitkach opatrzonym wielkim szyldem i tam, gdzie mieszkają najbogatsi. Zza każdego rogu widać napis „Coiffure”.
Islam ‒ w wersji light ‒ islamem, ale w każdej restauracji można zamówić piwo. Jest kilka lokalnych gatunków, z piwem „Brakina” na czele. Nazwa wpada w ucho, a niskoprocentowy trunek do gardła. Choćby w świetnej pizzerii, prowadzonej przez... Francuza, ożenionego z obywatelką Burkina Faso. Pizzę stamtąd chwalą nawet Włosi...
Ouaga ‒ miasto czerwonej ziemi. Już po paru minutach rdzawy pył pokrywa wszystko, łącznie z moimi notatkami, a moje czarne buty stają się w mgnieniu oka czerwonymi mokasynami.
Idę od głównej drogi do ‒ innej jeszcze, bo położonej na peryferiach ‒ szkoły. Mijają mnie osiołki, ważny tutaj środek transportu osobowego, ale też towarowego. Mijają pracowite paroletnie dzieci pchające załadowane wózki i na pewno nie czyniące tego dla zabawy. Mijają auta bardzo dobre i gorszej klasy, ale nie taki złom, jak przed dwiema dekadami w Egipcie. A w szkółce tańcuje bieda z nędzą. Choć cudzoziemcy, którzy żyją tu na co dzień twierdzą, że w ostatnich latach poziom życia wyraźnie wzrósł, a na przykład pensje wypłacane są bez opóźnień, regularnie, mimo zamachów stanu ‒ a tylko w ciągu ostatniego roku były dwa...
Białe manekiny na Czarnym Lądzie
Moda na „świat białego człowieka” ‒ nie tylko gdy chodzi o śluby. Sklepy z modą ‒ albo wyłącznie albo przede wszystkim białe żeńskie manekiny. Czarnych jak na lekarstwo. Co za metafora: „białe manekiny w czarnej Afryce”. A co do kolorów jeszcze: czerwone światło to tu rzecz umowna. Za to prawdziwy zachwyt budzi soczyście zielona sawanna z murowanymi, chroniącymi od słońca chatkami (tak właśnie) i stadami małych kóz. Sielankowy widok przerwie motocyklista na pełnym gazie sunący poboczem z komórką przy uchu. Takich jeźdźców bez głowy jest tu mnóstwo: stąd duża śmiertelność w wypadkach z udziałem jednośladów. To zresztą charakterystyczne dla całego kontynentu.
No i śmieci, wszędzie śmieci. W rowie, w rzeczce, na bazarze, w lokalu wyborczym.
Polaków w Burkina Faso jest niewielu. Na pewno siedmiu polskich kapłanów z kilku zakonów (franciszkanie, franciszkanie „brązowi”, klaretyni, redemptoryści, misjonarze Afryki) i jedna zakonnica (franciszkanka misjonarka Maryi). Jest też nasz rodak ‒ dyrektor browaru oraz właściciel firmy budowlanej, zatrudniający... dwudziestu Ukraińców.
Do Pałacu Prezydenckiego, imponującego przepychem i wielkością, wiedzie wyboista droga. Przynajmniej początkowo, potem im bliżej pałacu, tym ulica szersza i równiejsza. No, ale akurat takie rzeczy zdarzają się nie tylko na „Czarnym Ladzie”. Nastolatek w koszulce z napisem „Ronaldo” (takich jest tu najwięcej, więcej niż choćby Messiego...) sika bez skrępowania tuż przy drodze. Cóż, to też nie jest monopol Afryki...
Ten młodzian to jeden z olbrzymiej rzeszy najmłodszych mieszkańców Burkina Faso. Dzieciaki do 14 roku życia stanowią niemal połowę populacji tego państwa! Ciekawe, że wieku 65 lat życia i więcej dożywa jedynie co... 40-ty mieszkaniec kraju. Bieda, choroby, brak higieny, a w wielu miejscach także brak choćby bieżącej wody powoduje, że doprawdy trudno spotkać tu staruszka.
Na jednej z ulic dostrzegam reklamę firmy transportowej. Jestem tak zaskoczony, że upamiętniam to aparatem komórkowym. Firma ta, być może założona przez lokalnego absolwenta polskiej uczelni, nazywa się, ni mniej ni więcej, „Rakieta”...
Pałac Prezydencki zasługuje na to miano: w tym biednym kraju władza ma się naprawdę dobrze. A w pałacu, choć prezydent Michel Kafando jest wręcz „metrem z Sevres” braku charyzmy, panuje kult jednostki. Na ścianach osiem portretów... siedmiu prezydentów. W kolejności chronologicznej, złamanej tylko w jednym przypadku: poczet prezydentów w pałacu prezydenta Kafando zaczyna się od prezydenta Kafando i na prezydencie Kafando się kończy...
*tekst ukazał się w „Gazecie Polskiej Codziennie” (07.12.2015)
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 1763
W związku z tym, że nie dowiadujemy się o celu podróży NASZEGO europosła, pozwalam sobie "puścić" przeciek. Chodzi o wysondowanie, czy państwo Burkina Faso nie zechciałoby dobrowolnie ogłosić się polską kolonią (cholera, a może odwrotnie, bo jak to bywa z szeptanką, nie wszystko jest jasne: państwem kolonialnym wobec...?), i że w związku z tym... Właśnie - ta misja jest bardziej delikatna. Wstępną opłatę za tę opcję wniósłby Prezydent Unii Europejskiej jako kaucję na umożliwienie sobie zamieszkania w Burkina na wolności, gdyby nie miał szans powrotu do kraju "polskości-nienormalności". Ciekawi jesteśmy, jak się potoczyły rozmowy/targi w tej delikatnej kwestii w Pałacu Prezydenckim Michela Kafando - specu od zadań specjalnych pod przykryciem zwykłego turysty, globtroterze Ryszardzie C.?
Serdeczności - ZK
Islam w wersji „light” - znaczy maczety tępe mają ;-)