Według modnego ostatnio „licznika” długów publicznych świat ma w sumie przeszło 38 biliona dolarów długu i rośnie on w tempie jednego miliona, co paręnaście sekund, tak że już w niedługim czasie przekroczy wartość światowego PKB wynoszącego obecnie ponad 50 bilionów dolarów rocznie. Zastanawiające jest, kto komu jest winien i jakie są szanse na spłatę tego długu?
Jak się okazuje to nie biedni są winni bogatym, ale właśnie najbogatsi mają największe zadłużenie i nie tylko, że go nie spłacają, ale jeszcze ciągle powiększają. Problem polega na wyjaśnieniu, kto jest wierzycielem i jakie mogą być globalne skutki zastosowania wierzycielskich uprawnień.
Sytuacja przypomina nieco nierozstrzygniętą jeszcze sprawę długów greckich, tylko że na odpowiednio zwielokrotnioną skalę. Okazuje się bowiem, że nie jest ważne kto jest dłużnikiem, gdyż i tak płacić muszą wszyscy. W tych okolicznościach apele o utrzymywanie w ryzach poziomu zadłużenia ze strony poszczególnych państw zakrawa na kpiny, paradoksalnie w najlepszej sytuacji znajduje się dłużnik –inni muszą się martwić o spłatę. Wszystko jak w starym żydowskim kawale, w którym żona zwraca się do męża: Mojsze, czemu ty nie śpisz? Jak ja mogę spać, kiedy ja mam jutro do wykupienia weksle u Kugelszwanca, a ja ich nie mogę wykupić. Oj ty głupi, ty zadzwoń do Kugelszwanca to on teraz nie będzie mógł zasnąć.
Jesteśmy wszyscy wplątani w szatański taniec i naprawdę drugorzędne ma znaczenie, kto jest dłużnikiem a kto wierzycielem. Wszyscy wiemy jedno, tego długu i tak nikt nigdy nie spłaci, chociaż płacić musimy wszyscy, przede wszystkim wysokim haraczem na rzecz banków.. Problem polega na tym ażeby nie przekroczyć bariery, po której cały świat pogrąży się w chaosie. Ktoś wymyślił, że taką barierą jest 60 % PKB, a to już w skali globalnej mamy przekroczone i tego nie da się cofnąć, w niektórych krajach owo przekroczenie jest nawet wielokrotne, a mimo to jakoś prosperują.
Najgorsze zagrożenie, nie leży bowiem w odsetku PKB, ale w zdolności akumulacyjnej kraju. Polska znajduje się jeszcze we względnej sferze bezpieczeństwa gdyż nasz dług ma w tym roku osiągnąć 55% PKB. Tylko że Polska ze swoim mizernym dochodem musi go przejadać i ma wysoce ograniczone możliwości akumulacji. Francuzi czy Niemcy mający znacznie wyższe wskaźniki zadłużenia nie mają takiego zmartwienia gdyż ich dochód w przeliczeniu na mieszkańca przeszło dwukrotnie wyższy od polskiego stwarza znacznie lepsze możliwości spłaty. I to już wystarczy, płacić nie trzeba. Trzeba tylko uspokoić „Kugelszwanca”.
I mniejsze znacznie mają tu odsetki, gdyż Niemcy „spożywają” 75% swego PKB, a Polska 81%. Istotne jest, że na każdego Niemca przypada zakumulowanych przeszło 12 tys. dolarów rocznie a na Polaka niewiele ponad 2 tysiące. Możliwości zaciągania długów są zatem zupełnie różne. A w ogóle posługiwanie się „wskaźnikową” ekonomią rodem z PRL, w czym lubuje się GUS jest bardzo mylące / a może o to właśnie chodzi?/.
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 930