Post bez plotek. Felieton o innych

A jednak szczęśliwie, choć brzmi to nieprawdopodobnie, prześlizgujemy się przez etap walki plemiennej. Część ziomków nienawidzących się z nie wiadomo jakiego powodu w wyodrębnionych sztucznie grupach, odpuszcza już sobie bijatykę z niedostępnym wrogiem i popatruje łakomie na swoich współplemieńców. Kiedy czytam, kiedy to, nie tak w końcu dawno, na kresach, żyły obok siebie różne grupy religijne i całe to towarzystwo odwiedzało się w święta wzajemnie a do kościoła chodziło podrywać dziewczyny innego wyznania, to trochę mi się w to wierzyć nie chce.

No bo jak? kościół, cerkiew, synagoga, meczet w jednej wsi, obok siebie? A wyznawcy nie wyzywają się po internetach? Aha, nie było wtedy internetu, to może dlatego się nie wyzywali.

Kiedy patrzę na lokalne plemiona, nienawistnie się tropiące i szkalujące, zauważam, że jednak jest lepiej niż jeszcze rok temu, bo nienawiść międzyplemienna przenosi się teraz do wnętrz plemiennych tzw. "baniek" czyli emigruje i ogniskuje się wewnątrz a nie promieniuje nienawiścią wokoło.

Między partiami, zajęto już ostateczne pozycje i zanosi się na długi wyczerpujący ostrzał artyleryjski, nikt już na bagnety starcia nie zaryzykuje. Na tak ustabilizowanym froncie powiało nudą. Ale adrenalina buzuje, trzeba się na kogoś rzucić, bo nuda na wojnie gorsza niż śmierć. Zatem obserwujemy wojenkę wewnętrzną. Misternie tkane intrygi, już nie dotyczą wrogich polityków, tylko swoich własnych liderów, właśnie tych, którzy wojsko na pozycje frontowe przywlekli.

Śmieszne to, pyszałkowate i tak samo destrukcyjne, a może nawet bardziej, niż wojna plemienna. Jak działać dla jedności i w zgodzie za bardzo nie wiadomo. Trwa śmiertelna potyczka z pandemią ale ludzie umierają jakoś tak mało obrazowo. Nie ma zdjęć konających, relacji, nikt nie transmituje agonii na szpitalnym łóżku pod respiratorem, to i lęk przed śmiercią staje się mniejszy. Wszystko tak jakoś bardzo kulturalnie się odbywa. Nie ma, także relacji z uroczystości pogrzebowych, zamiast tego po tysiąckroć, powtarzana jest sekwencja strzykawki z igłą wbijaną w ciało. Jak zaklęcie. Akt szczepienia w planie bliskim ma dać nadzieję i pozbawić lęku przed śmiercią. I daje nadzieje. Do tego stopnia, że powszechnie łamane są przepisy sanitarne.

W każdym mieście i siole tradycyjnie pędzi wyścig kłamstw. W zachodniopomorskim największym blefem jest opowieść, że właściciel dochodowej spółki, chce ją wystrzelić w kosmos na własną zgubę. Opozycja złapała pozycję roszczeniową, szybko zasypując nadmorskim piaskiem tabliczki na których ryła własnymi siekaczami, akty sprzedaży spółki za jakieś śmieszne pieniądze w hochsztaplerskie rączki. Ostatni taki karkołomny gwizd we wsi wykonano, wmawiając elektoratowi, że wybierze sobie bezpartyjnego sołtysa. Po pół roku okazało, się że rządzi partyjny funkcjonariusz, jeszcze gorszy w swej partyjności niż poprzednik. Trzeba dokładnie czytać ulotki wyborcze a szczególnie dopiski drobnym drukiem. Ktoś wspomina, że na metce była wzmianka, że producent nie ponosi odpowiedzialności. No ale stało się, trzeba to przeczekać i jak najszybciej zapomnieć.

Niezły też, jest obserwowany paradoks niezależności w zależności. Zawiązał się klub, powiązał się statutem i ogłosił, że jego członkowie są niezależni. Czy formacja klubowa, może być niezależna? To tak jakby drużyna piłkarska, ogłosiła że grają niezależnie. Niezależnie od czego? Od terminarza rozgrywek? Od chęci wygrania meczu? Od kapitana drużyny? Od trenera? Od wynagrodzeń? W chwili, gdy się skonsolidowali stali się już bytem zależnym, działającym zespołowo, ulegającym koniunkturom i walczącym o stanowiska. Niezależne mogą być w pewnych granicach pojedyncze osoby nie zobowiązane do zespołowego działania. Ale ściemnienie niezależnością, dobrze chwilowo się sprzedaje. Trzeba było dać w nazwie od kogo lub czego ci gwałtownie zrzeszeni są niezależni? To byłoby ciekawe. "Klub radnych niezależnych od proponowanych jego członkom stanowisk pracy", albo "Klub radnych niezależnych od proponowanej kolejności na listach wyborczych"... Itd, można to rozwijać" niezależni od plotek, niezależni od gorzałki, seksu, mediów, imprez, głupoty.

Ledwo się człowiek pochylił nad piórem, już się okazało, że ktoś się poczuł oplotkowany. A przecież Papież Franciszek zalecił, by spróbować nie plotkować i nie pomawiać, by w czasie trwającego postu pościć także w słowach. Czy to jest możliwe? O czym wtedy pisać? Że nikt wyborców nie oszukał? Że liderzy partit nie zagryzają własnych zwolenników? Przecież wszyscy to widzą. I co? I nic. Wzywają przytomnie do opamiętania, bo ten felieton, nie jest przecież o nich. To jest felieton o innych. Tych co nie poszczą.