Radek Sikorski

Radek Sikorski

 

Czekałem z opublikowaniem tego tekstu parę miesięcy od chwili kiedy pojawiły się informacje, że polski minister spraw zagranicznych Radek Sikorski jest jednym z kandydatów na sekretarza generalnego NATO. Mogłem te parę miesięcy temu napisać, że szans na stanowisko sekretarza generalnego NATO Sikorski nie ma najmniejszych, ale wtedy w ramach swojej polityki pozorów Platforma stwierdziłaby, że szanse Radka Sikorskiego zostały zaprzepaszczone przez defetyzm polityków Prawa i Sprawiedliwości. Wolałem spokojnie poczekać.

 

Trzeba mieć jakieś bardzo blade pojęcie o strukturach międzynarodowych, a zwłaszcza o NATO, aby przypuszczać, że sekretarzem generalnym może zostać polityk pokroju Radka Sikorskiego. NATO to poważna organizacja, na dobrą sprawę jedyna, która lepiej lub gorzej, ale potrafi reagować w sytuacjach trudnych w inny sposób niż uchwalając jakieś rezolucje, które zaśmiecają tylko opasłe dyplomatyczne archiwa i nic nie wnoszą konstruktywnego do polityki bezpieczeństwa (w tym specjalizuje się np. ONZ, OBWE, Rada Europy, a także Unia Europejska). Takiej organizacji nie stać na eksperymenty z facetem, który raz twierdzi, że rurociąg północny (łączący Niemcy z Rosją) to nowy pakt Ribbentrop – Mołotow, a następnym razem ogłasza, że do NATO da się przyłączyć Rosję. NATO nie stać na eksperymenty z politykiem, który w chwili gdy nie ma dla niego pracy we własnym kraju (lata 2001 – 2005) idzie na amerykański garnuszek (tym de facto była praca w Nowej Inicjatywie Atlantyckiej w Waszyngtonie), by potem nieumiejętnie negocjować z amerykańską administracją umowę o rozmieszczeniu elementów tarczy antyrakietowej. NATO nie stać na powoływanie na stanowisko sekretarza generalnego polityka, który z działacza Ruchu Odbudowy Polski w 1997 r. po wyborczej porażce staje się współpracownikiem Bronisława Geremka z Unii Wolności jako jego wiceminister, a potem z Prawa i Sprawiedliwości do PO przeskakuje w 2007 r. niczym z kwiatka na kwiatek, jakby się nic nie stało. Funkcja sekretarza generalnego NATO nie jest dla człowieka z polityczną i stanowiskową nadpobudliwością, którego poglądy określają bieżące korzyści polityczne.

 

Jest Radek Sikorski politykiem w Polsce bardzo popularnym. Modne jest popierania Radka Sikorskiego. Wydaje się być taki światowy, salonowy, taki jak z książki o dystyngowanych dyplomatach. To jednak jedna z największych mistyfikacji naszej sceny politycznej. Rozmawiałem niedawno z jednym z pracowników polskiej dyplomacji, który żartował, że największym problemem Radka jest to, że musi uważać gdy przechodzi obok mebli mających kanty, aby go nie przedziurawiły i aby nie uciekło wówczas z niego powietrze, którym jest napompowany. Taki niestety jest nasz minister spraw zagranicznych. Jest niczym atrapy książek na regałach w sklepie z meblami. Na pierwszy rzut oka prezentują się wyśmienicie, tylko… no właśnie piękna forma i zero, ale to dosłownie zero treści.

 

Pewien zaprzyjaźniony profesor opowiadał mi jak w pierwszej połowie lat 90-tych bywał na wieczorkach organizowanych w pałacyku Radka Sikorskiego pod Bydgoszczą. W holu przy schodach miał wisieć portret gen. Władysław Sikorskiego, zdaje się, że mama lub tata Radka witając mojego znajomego, miała wskazać na portret mówiąc: „stryjeczny dziadek Radka”. Ponieważ ów znajomy był świetnym historykiem, uśmiechając się odpowiedział: „Ale przecież gen. Sikorski nie miał brata”. Gdy pojawił się w domu kolejny raz portretu już nie było.

 

Ta historia pokazuje rozjazd miedzy tworzonym przez Radka Sikorskiego i jego obecnych politycznych sojuszników wyobrażaniem, a rzeczywistością. Można, tak jak to obecnie się dzieje, kreować Radka Sikorskiego na świetnego ministra spraw zagranicznych, przechodząc do porządku dziennego nad faktem, że jest to najgorszy szef MSZ od czasów Włodzimierza Cimoszewicza, tak jak można udawać, że się ma wspaniałą bibliotekę prezentując atrapy książek na półkach. Problem pojawia się dopiero wówczas jak ktoś, którąś z książkę weźmie do ręki, albo gdy na dyplomatycznych salonach trzeba zrobić coś więcej niż stanąć do „rodzinnego zdjęcia” szefów dyplomacji państwa NATO czy Unii Europejskiej.

 

A nawiązując jeszcze do rzekomego „stryjecznego dziadka Radka” to Polska do Sikorskich faktycznie szczęścia nie ma. Gen. Władysław Sikorski był kiepskim premierem i bardzo małostkowym politykiem dbającym za to bardzo starannie o sprawy wizerunkowe. W niczym nie umniejsza to jego roli historycznej i konieczności moim zdaniem dogłębnego wyjaśnienie sprawy jego śmierci o co zabiegam. Jednak jako polityka oceniam go dość krytycznie. Jeśli Radek Sikorski ma cokolwiek wspólnego ze swoim „krewnym” to jedynie nieproporcjonalność formy do treści i plotki co do współpracy z wywiadami obcych państw. Powszechnie uważano, że Władysław współpracował z Francuzami, a o Radku od dawna krążyły plotki, że podczas swoich dziennikarskich, wojennych wypraw do Afganistanu. był związany z Brytyjczykami. Nie bardzo mi się w te plotki chce wierzyć, w każdym razie Jamesem Bondem nasz Radek nie był skoro nawet Brytyjczycy woleli na stanowisku sekretarza generalnego premiera Danii.

 

Teraz oczywiście zacznie się kolejne przedstawienie. Najpierw Donald Tusk oskarży prezydenta Lecha Kaczyńskiego o to, że nie przeforsował Radka Sikorskiego na szczycie NATO. Potem zaś PO będzie trąbiło o sukcesie, bo przecież „było tak blisko”, „Sikorski liczył się do samego końca”, „zdobyliśmy srebrny medal” i tym podobne nieprawdy, które będą służyły dalszemu budowaniu wizerunku, który nijak ma się do rzeczywistości. Nie będzie się to niczym różniło od tego co obserwowaliśmy od pół roku. Zresztą warto wspomnieć o tym, że cała kampania dotycząca Radka Sikorskiego i jego kandydatury toczyła się… w Polsce. W polskich mediach pisano i mówiono o tym, ale nic specjalnie rząd nie robił na arenie międzynarodowej. Nie chodzi przecież o to, żeby zajączka złapać, ale o to żeby go gonić i krzyczeć wszem i wobec jakim się jest doskonałym myśliwym i poluje na grubego zwierza. Taką współczesną wersję „Stefka Burczymuchy” Marii Konopnickiej obserwowaliśmy ostatnio w wykonaniu duetu Tusk – Sikorski. Premier Danii liczącej sobie nieco ponad 5 milionów mieszkańców okazał się jednak skuteczniejszy, niż rzekomo uwielbiany na światowych salonach minister spraw zagranicznych liczącej prawie 40 milionów Polski.