Syryjscy uchodźcy i Afroamerykanie

Stany Zjednoczone, łaskawie, przyjmą dziesięć tysięcy uchodźców z Syrii. To na razie tylko deklaracja, obwarowana zresztą wieloma zastrzeżeniami i obostrzeniami. Jednym słowem, uchodźcy absolutnie „czyści” i sprawdzeni pod każdym względem. To zrozumiałe w sumie, bo Amerykanie mają za sobą 11 września. Ale najbardziej interesujące jest  porównanie tego, co dzieje się w Europie w ostatnich tygodniach z sytuacją Afroamerykanów w USA. Stany Zjednoczone co najmniej od czasów Martina Luthera Kinga i  Malcolma X starają się jak mogą, by rasizm stał się jedynie słowem z podręcznika historii, by czarnoskórzy Amerykanie żyli wśród białych, a biali wśród czarnych obywateli USA. Mamy już co najmniej 50 lat tej beznadziejnej walki o zintegrowaną rasowo Amerykę i jest to totalna porażka. Nikt nie buduje w USA obozów dla uchodźców, tak jak ma to zrobić Polska na życzenie Niemiec. Obozy, czyli amerykańskie getta wznoszą sobie sami Afroamerykanie.
 
 
Bronx w Nowym Jorku zamieszkuje około 1.4 miliona mieszkańców, praktycznie samych Latynosów i Afroamerykanów. Nie ma tam białych, biali znajdują się tam tylko przypadkiem, jak pomylą zjazd z autostrady. Wiele lat temu wybrałem się na wycieczkę do Bronxu razem z grupą turystów. Oczywiście nie spacerkiem. Wjechaliśmy do dzielnicy autokarem, opłacając wcześniej po 10 dolców od łebka czarnoskórego kierowcę, który potem cześć z zebranych pieniędzy oddawał jakimś bliżej nieokreślonym „strażnikom” dzielnicy. I tylko dlatego mogłem zobaczyć jak wygląda ten prawdziwy słynny Bronx, tak często oglądany przez nas w amerykańskich kryminałach. Etniczna enklawa w stolicy świata, zamknięty krąg, a mamy XXI wiek.
 
 
Zjechałem podczas podróży do USA całe wschodnie wybrzeże i nigdzie nie widziałem i nie słyszałem, żeby czarnoskórzy Amerykanie gdziekolwiek tworzyli z białą społecznością jeden organizm miejski. Może gdzieś tak jest, może w Los Angeles, ale mi nie było dane zobaczyć pozytywnych efektów political correctness. Jest wprost przeciwnie. Segregacja rasowa w przestrzeni miejskiej jest powszechna. Jestem w Hartford, 150 km na północ od Nowego Jorku. Chciałem na skróty dostać się do domu i skończyło się na tym, że wjechałem w ulicę Asylum Ave, czyli w samo centrum murzyńskiej dzielnicy. Żadnego odwrotu, żadnych białych, tylko Afroamerykanie i biali policjanci skuwający kogoś na masce samochodu. I tak jadę trzy kilometry, w autentycznym strachu i z wielką obawą, czy w ogóle wyjadę z tej dzielnicy. Jakiś Afroamerykanin wolnym krokiem przechodzi przez jezdnię i widząc mnie pokazuje palcami wiadomo co. I w końcu ulga, mijam mały mostek i zaczyna się West Hartford, czyli jestem uratowany. W West Hartford nie mieszka praktycznie żaden Afroamerykanin. To zamożna dzielnica białych. Korty, pola golfowe, wille i pałace, cisza i spokój i poczucie bezpieczeństwa. Tak właśnie wygląda Ameryka.
 
 
Wybrałem się do podmiejskiej dzielnicy Hartford na duże osiedle domków jednorodzinnych, zamieszkiwanych przez klasę średnią. Ponad trzysta wolnostojących willi. Odwiedziłem znajomego i pytam się, ilu tu mieszka Afroamerykanów. Okazało się, że jeden., z zawodu prawnik. I wierzcie, albo nie wierzcie, takie historie powtarzały się po wielokroć. Na co dzień, w miejskim tłumie segregacji rasowej nie widać, na ulicach, w sklepach, galeriach handlowych, biurach, mieszają się ze sobą wszystkie nacje, nikt nie zwraca uwagi na kolor skóry, akcent czy sposób bycia. Pełen luz, Ameryka marzeń dla każdego przybysza z Europy. Wszyscy się uśmiechają, jest po prostu miło. Afroamerykanie nie są uchodźcami, ale tak jak uchodźcy nie chcą mieszkać razem z białymi, a biali nie chcą mieszkać z nimi. W 1996 roku z domu moich rodziców mogłem obserwować wyniszczony i wypalony kwartał ulic, w którym mieszkali Afroamerykanie i Latynosi. Gdzieniegdzie jeszcze ktoś przemykał ulicami, ale było widać, że to już jacyś ostatni desperaci zajmujący zdewastowane domy. Minęły cztery lata i znowu jestem w tym samym miejscu. Po zrujnowanym kwartale ani śladu. Na całym obszarze wybudowano piękny college. Zapytałem się Ojca, co stało się z tą społecznością, która tutaj mieszkała. Odpowiedział, że na obrzeżach miasta wybudowano im nowy kwartał. A jak go zniszczą, to wybudują im gdzie indziej kolejny.
 
Nie sposób porównywać losu prawdziwych uchodźców z Syrii (około 20-30% uciekinierów) z sytuacją czarnej społeczności Ameryki. Afroamerykanów z WASP łączy przede wszystkim religia i ponad dwieście lat wspólnej historii i  wzajemnego znoszenia uprzedzeń. W Polsce były miasteczka, w których Żydzi stanowili zdecydowaną większość ich mieszkańców. Ale polskie i żydowskie dzieci bawiły się razem. Kupowało się, jak to mówili Polacy „u  Żyda”. Żydzi asymilowali się wbrew opinii niektórych historyków, szczególnie w Warszawie – prawnicy, lekarze, naukowcy. Mamy  jako naród dowody na to, że potrafimy współistnieć i współżyć z innymi nacjami. Ale nie mamy żadnych szans na to, by taka historia powtórzyła się z muzułmańskimi imigrantami. Oni nigdy nie przyjmą ani naszej kultury, ani naszego języka, po prostu nic. Będą natomiast, tak jak w Niemczech i we Francji, tworzyć swoje enklawy. Będą do nas wrogo lub niechętnie nastawieni. I dlatego takiej imigracji w Polsce nie potrzebujemy. Ratujmy muzułmańskie dzieci przed głodem, ich matki, ale nie ratujmy syryjskich żołnierzy Wolnej Armii Syrii, którzy dominują wśród setek tysięcy młodych przybyszów.