
Przełom sierpnia i września... Rokrocznie i od dawna.
Dla nas, pierwszego powojennego pokolenia Polaków, urodzonych pod koniec lat czterdziestych i na początku lat pięćdziesiątych, są to niezwykle emocjonalne momenty. Wprost traumatyczne.
Bo my z tym żyjemy od dzieciństwa. A potem, gdy podrośliśmy, to wielu z nas aktywnie uczestniczyło w dramatycznych wydarzeniach minionych lat.
Czy to Dar Boży, czy przekleństwo, żyć w tak gęstych od zdarzeń momentach historii?
Oczywiście, gdybyśmy się urodzili jeszcze dziesięć lat wcześniej było by znacznie gorzej. Wojna by nas polizała żmijowym jęzorem. I zapewne bylibyśmy jeszcze inni. Dotknięci koniuszkiem kosy Śmierci.
Mówią, oddychaj głęboko, gdy nie możesz łez powstrzymać. To u nas w Polsce.
Bo prawdziwy, dzielny zawsze Polak nigdy otwarcie nie płacze. Przecież on jest opoką rodziny. Jakże to? Dzieciom pokazać, że tata płacze?
Pamiętam z wczesnego dzieciństwa, że lata pięćdziesiąte, właściwie do 1956, były radosne.
Dla większości, ale nie dla wszystkich. Komunistyczni zbrodniarze na Kamiennej Górze w Gdyni pracowali pełną parą, wydając kolejne wyroki śmierci na tych najtwardszych i najdzielniejszych, gdy stwierdzili, że nigdy nie uda się ich przeciągnąć na bolszewicką stronę i ucałować stopy Stalina, czy kolejnego cara.
Tata mój w temacie wojny i swoich młodzieńczych przeżyć milczał jak grób. Miał powody. Długo później pojąłem dlaczego. A otwarcie i publicznie zostało to powiedziane długo po jego śmierci, gdy wraz z prezydentem Gdyni odsłaniałem tablicę pamiątkową ufundowaną przez Jego pacjentów.
Wtedy to, kolega lekarz, przyjaciel ze studiów, opowiedział o losie chłopaka, któremu udało się wymknąć z Obławy Augustowskiej i potem był ścigany po całej Polsce. Zrozumiałem wtedy naszą podróż po kraju, tylko we dwójkę, gdy miałem naście lat – Szczecin, Jelenia Góra, Tatry, Lublin...
Lecz moja najstarsza pamięć mimo tego mówi, że na początku było radośnie. Mam tego rozliczne obrazy. Muzyka przy wejściu na molo w Orłowie i tańczące pary... Strażackie pokazy na Placu Górnośląskim, tuż za naszymi oknami... Dziwny autobus, który na tenże Plac przyjeżdżał, rozwieszano ekran, instalowano projektor, a mieszkańcy przynosili z domu krzesła i o zmierzchu oglądali film. Nieważne, że, jak dzisiaj patrzę, była to jakaś lipna propaganda, ale działo się coś. Nie tylko praca, posiłek i spanie.
To, co było potem, gdy wygasły dziecięce ekscytacje i górę zaczął brać rozum i ciekawość, było zupełnie inne. Było ponuro i szaro. Wszystkie kolory dzieciństwa wyblakły i zszarzały.
Gdy dziś staram się na tamte czasy, jak najbardziej uczciwie i obiektywnie spoglądać, to chyba nie było nikogo, który by wątpił, że już do końca naszego życia będziemy żyć z jarzmem komunizmu.
Pewnie parę wyjątków było... Nie mam wątpliwości, że kardynał Wyszyński i młody biskup Karol Wojtyła, mocą swojej wiary i bliskim kontaktem z Bogiem, wiedzieli, że dzień zwycięstwa nadejdzie. Nasza nadzieja była słabsza i przesunęła się w obszar marzeń.
Do roku 2015 przełom sierpnia i września nigdy mocno mnie nie wzruszał.
Jasne – rozumiałem znaczenie i powagę tych ważnych dni, lecz do głębokich wzruszeń było jeszcze daleko.
Był wprawdzie moment szczególny, tuż po okrągłym stole i zburzeniu muru berlińskiego, gdy coś w nas zaczęło się budzić i poczuliśmy powiew wiatru zmian. Tylko powiew poleciał gdzieś, a my zostaliśmy dalej ponownie przytłoczeni walką o dzień kolejny.
Teraz już sobie to określiliśmy i pewnie tak dzieci będą się w szkołach uczyć – w 1989 roku skończył się komunizm, a zaczął się post – komunizm.
Z dzisiejszej perspektywy widzimy, że lata 1989 – 2015 to też była szarość. Może nieco inna, bez sierpa i młota, ale za to bardziej brudna. Podfarbowana brudem łajdactwa.
Pamiętamy, że gdy międzynarodowi hochsztaplerzy, nazwani Art-B, w żywe oczy okradali naród, to wielu publicystów zachwycało się ich świetnym pomysłem tak zwanego "finansowego oscylatora".
A gdy duet Balcerowicz – Lewandowski, w tempie olimpijskim wyprzedawał własność narodu, co nazywano prywatyzacją, często za bezcen - fabryki, huty, zakłady pracy - w rezultacie czego dziesiątki tysięcy ludzi straciło źródło utrzymania, to historyczna, o światowym znaczeniu Solidarność kurczyła się zatrważająco. Aby była pełna farsa, prezydentem Polski został człowiek, który kiedyś, w czasie sierpnia 1980 był przywódcą i pierwszym przewodniczącym tejże Solidarności.
Jakże w takich warunkach moglibyśmy być zdolni do wzniosłych uczuć? Rosła tylko gorycz i poczucie niespełnienia i to, że znowu zostaliśmy oszukani. Najbardziej zdesperowani i już bez nadziei milionami opuszczali kraj, by szczęścia szukać na zachodzie.
Dlaczego po roku 2015 nagle zaczęliśmy z powrotem być zdolni do prawidłowych i głębokich uczuć?
Tylko dwa słowa to są w stanie wytłumaczyć – poczucie wolności i przywrócenie ludzkiej godności.
Oczywiście nie jest to jakieś przełomowe przekroczenie linii – oto, od dzisiaj narodzie macie wolność i zwracamy wam waszą godność.
Nie, nie – to jest proces rozciągnięty w czasie. I nie wiem, jak długo będzie trwał, bo zależy od wielu zmiennych.
Ile by wiader pomyj wylewano na głowę Jarosława Kaczyńskiego i na Prawo i Sprawiedliwość, i my wygrani, i tamci przegrani wiemy, że wreszcie nastąpił nieodwracalny przełom w najnowszych dziejach Rzeczypospolitej.
Jeszcze nie jesteśmy pewni, czy to prawdziwe zwycięstwo, lecz, że jest to istotny przełom, wiemy bez najmniejszych wątpliwości.
Świadomość nasza powoli to zaczyna rejestrować, lecz ta ważniejsza, ale ukryta i zazwyczaj niedostępna część umysłu, która tylko czasami objawia się w przebłyskach intuicji, już wie i reaguje – zmienił się klimat; znika szarość, powracają kolory.
Rośnie w nas godność i poczucie narodowej dumy. Powoli, powoli zaczynamy przyswajać poczucie wolności.
A to jest tylko normalność, której byliśmy pozbawieni przez całe wieki.
W normalnym, przyzwoitym świecie, nie ma potrzeby wstrzymywania łez, gdy się wzruszasz.
Nie jesteś już tylko wojownikiem...
Tak samo nie pobożność i praktykowanie tylko domniemanie o legendowanie.
W świetle podróży na Kanary po sukcesie pandemii też warto się zastanowić nad charakterem tego wyjazdu.
Czy ktoś analizuje, że działalność byłego ministra nie wynika z ignorancji tylko złej woli?
Niektore zachowania lekarze przejmują od pacjentów, z ktorymi duzo przystają.
Co przejmuje ginekolog od swoich pacjentek?
Ja sobie nie obiecuję tylko się oblizuję. Mniam. 😀
A biedna Angela dalej pewnie uważa, że okulista dostaje ślepoty a kardiolog nie ma serca...