Gorący Ursus (1)

Poza Radomiem najgwałtowniejsze demonstracje robotników po ogłoszonej w czerwcu 1976 roku podwyżce cen żywności miały miejsce w Ursusie.

    Po wieczornej w dniu 24 czerwca 1976 roku telewizyjnej transmisji fragmentów przemówienia premiera Jaroszewicza o planowanej wysokiej podwyżce cen żywności, ustawiły kolejki przed nielicznymi otwartymi sklepami.

    „Operacja cenowa” była także przedmiotem ożywionych dyskusji robotników pracujących na drugą i trzecią zmianę we wszystkich zakładach pracy. Podane informacje o drastycznej skali podwyżki, objęcie nią bardzo dużej liczbie produktów, a zwłaszcza zasady wypłacania rekompensat, wywołały niezadowolenie nawet partyjnych członków wielu załóg.

    Wieczorem i w nocy z 24 na 25 czerwca w wielu rejonach kraju utrzymywała się napięta atmosfera. Nazajutrz – w dniu tzw. konsultacji społecznych – od chwili otwarcia sklepy spożywcze przeżywały istne oblężenie. Ludzie rzucili się do zakupów towarów po starych, niższych jeszcze cenach.

    Jednocześnie od wczesnych godzin porannych do centrali MSW napływały meldunki o gwałtownym wzroście „nastrojów niezadowolenia” w zakładach przemysłowych w całym kraju. Wraz z rozpoczęciem się pierwszej zmiany zaczęły wybuchać strajki i MSW odnotowało do godziny 7.00 „54 przerw w pracy, z tego w województwach: stołecznym -9, szczecińskim – 9, elbląskim -4, gdańskim – 4, łódzkim – 4, płockim – 4 i radomskim -3”.

     W Zakładach Mechanicznych „Ursus” już w czasie trzeciej zmiany, w nocy, wśród robotników mówiło się o strajku. Przystąpiono do niego w momencie przybycia pierwszej zmiany. „Ludzie przyszli do zakładu, – wspominał jeden z uczestników strajku – ale nikt się nie brał za robotę. Każdy był oburzony podwyżką cen, wyczuwało się wielką nerwowość, napięcie. Dyskutowano między sobą. Kierownictwo namawiało do pracy, ale bezskutecznie”.

    O godzinie 6.00 strajk ogłosili robotnicy trzech wydziałów: obróbki bloków pędnych, montażu bloków i kół zębatych. Godzinę później protest rozszerzy się na większość nieadministracyjnych wydziałów fabryki, aby o godzinie 9.00 objąć cały zakład. „25 czerwca przyjechałem do pracy na godzinę 7.00. – wspominał inny pracownik zakładu – Gdy wchodzi się do dużego zakładu przemysłowego, to zawsze słuchać stukot, hałas. Tym razem, gdy wszedłem do „Ursusa”, było cicho. Tylko szum, syk powietrza ze zniszczonych przewodów z instalacji pneumatycznej, którego normalnie w ogóle nie było słychać. To była pierwsza rzecz, na którą zwróciłem uwagę. Coś się dzieje. Podszedłem do bramy i usłyszałem, że jest strajk”.

    Po rozpoczęciu strajku w całym zakładzie, jego dyrektor naczelny Bogusław Prugar-Ketling wydał polecenie, by przerwać łączność telekomunikacyjna fabryki z resztą kraju.

    Robotnicy gremialnie wychodzili przed hale produkcyjne, cześć z  nich zebrała się na placu między wydziałem silników i remontowym. Tam też około 7.30 pojawił się przewodniczący Rady Zakładowej Zbigniew Antonowicz próbując nakłonić zebranych do powrotu do hal, co miało ułatwić dyrekcji izolację szczególnie zdeterminowanych robotników i opanować sytuację. Robotnicy błyskawicznie zakrzyczeli i wygwizdali szefa związków zawodowych, który jak niepyszny uciekł do budynku dyrekcji. Około 8.30 tłum ruszył w kierunku budynku władz administracyjnych, partyjnych i związkowych, znajdujący się poza ogrodzoną częścią fabryki. Grupa kilkunastu strajkujących weszła do budynku, gdzie w hallu wyszli do nich I sekretarz Komitetu Fabrycznego Stanisław Maćkowski oraz dyrektor naczelny zakładu. Nie mogąc nic zadeklarować w sprawie żądań odwołania podwyżki cen, obaj nakłaniali do powrotu do pracy. Doszło do szamotaniny, obaj zostali lekko poturbowani, a Maćkowskiemu, który krzyczał, iż „z hołotą nie ma co rozmawiać” podbito oko i później przez kilka dni chodził w ciemnych okularach.

    Po fiasku rozmów, wobec odcięcia łączności telefonicznej, jedyną możliwością dobitnego wyrażenia sprzeciwu i poinformowania innych mieszkańców Warszawy i kraju o strajku stało się zablokowanie okolicznych torów kolejowych. Zakłady Mechaniczne „Ursus” leżały w widłach linii kolejowych łączących Warszawę z Poznaniem, Łodzią i Katowicami. „W kierunku torów ruszyło kilku młodych ludzi, a za nimi część tłumu. – wspominał uczestnik strajku – Pierwsze usiadły kobiety”. Pierwszy pociąg unieruchomiono, gdy zatrzymał się przed semaforem, czekając na zielone światło. Początkowo zablokowano jedynie ruch pociągów podmiejskich i samochodów na drodze z Pruszkowa do stolicy, później zaś zatrzymano także pociągi dalekobieżne. „Na torowiskach było około 1000-1500 robotników – oceniał mjr Siejkowski z MSW, który jechał jednym z zatrzymanych pociągów – Robotnicy wchodzili do wagonów i prowadzili z pasażerami rozmowy. Jeden z robotników wiek ok. 50-53 lata oświadczył, że strajkują od wczesnych godzin rannych i o godz. 9.00 wyszli poza zakład, gdyż nikt z nimi nie chce rozmawiać”. 

    Ubrani w szare drelichy robotnicy siadali na torach. Wiele osób kładło się na trawnikach przed budynkiem administracji. Był to bardzo gorący czerwcowy dzień, stąd też niektórzy mężczyźni zdejmowali koszule i opalali się. Z zakładowych magazynów przywożono napoje chłodzące, wodę mineralną i soki, które rozdawano siedzącym. Zatrzymano też kilka przejeżdżających nieopodal samochodów dostawczych z żywnością. Chleb rozdano demonstrantom oraz pasażerom zatrzymanych pociągów. Pozornie wyglądało to na majówkę, ale wyczuwało się napięcie – jakie kroki podejmą władze wobec strajkujących.

    Na drodze z Włoch do Piastowa zatrzymano samochód ciężarowy z betonowymi blokami. Wyładowano je z samochodu i zbudowano z nich barykadę przed spodziewaną interwencją milicji.
Przebywający na terenie zakładu funkcjonariusze bezpieki po cywilnemu zabezpieczyli broń straży przemysłowej przed dostaniem się w ręce strajkujących. Przez przenośne radiostacje komunikowano się z kilkoma funkcjonariuszami wmieszanymi pomiędzy manifestantów. Od momentu wyjścia robotników poza zakład sytuację w Ursusie z dużym niepokojem obserwowano w powołanym na początku czerwca 1976 roku specjalnym sztabie w MSW, obawiając się niekontrolowanego rozszerzenia się protestu. Do południa w Ursusie znalazło się co najmniej 65 funkcjonariuszy operacyjnych ze stołecznego SB, którzy po kryjomu wykonywali zdjęcia, których głównym celem była późniejsza identyfikacja demonstrantów. Nadzorowano także ruch drogowy pomiędzy Warszawą a Ursusem. O godzinie 16. 00 skierowano do Ursusa kolejnych 105 funkcjonariuszy, których zadaniem, po wmieszaniu się pomiędzy demonstrantów, było wytypowanie osób najbardziej aktywnych oraz w miarę możliwości dyskretne zatrzymanie.

    Około 10.30 postawiono w stan pogotowia stołeczną jednostkę ZOMO, a o godzinie 14. 00 w podobny stan ogłoszono we wszystkich jednostkach KS MO.

    W momencie zakończenia pracy pierwszej zmiany, o godzinie 14.00,  liczba demonstrantów na torach i przed budynkiem dyrekcji znacznie zmniejszyła się. Wcześniej z głośników zakładowego radiowęzła kilkukrotnie wyemitowano przemówienie dyrektora zakładu, który apelował o powrót do pracy, podkreślając, iż „przyjęta przez was forma działania nie znajduje obywatelskiego i społecznego uznania, przynosi szkodę dla narodu, kraju i naszych zakładów; rozważcie to i pozwólcie odjechać zatrzymanym pociągom w miejsce ich przeznaczenia, pozwólcie normalnie funkcjonować zakładom”. Apel ten został całkowicie zignorowany przez demonstrantów.

    Do strajku przyłączyła się większość robotników drugiej zmiany, którzy zdołali przybyć do Ursusa. Część z nich – ze względu na unieruchomioną komunikację kolejową, nie dotarła do Ursusa. „Wszedłem, odbiłem kartę, przebrałem się. – wspominał jeden z robotników – Nie było nikogo, kto by powiedział: „jest strajk. Siedź dupą przy maszynie i nie ruszaj się”. Poszliśmy więc całą kupą pod budynek dyrekcyjny pomóc tym z pierwszej zmiany”.

    Około 16.00 na torach pojawili się przedstawiciele regionalnej dyrekcji PKP z apelem o zejście z torów. Gdy to nie przyniosło efektów nakazali maszyniście jednego z zatrzymanych pociągów ruszyć powoli w kierunku siedzących na torach manifestantów. Próba ta nie powiodła, a wydarzenie to skłoniło robotników do trwałego zablokowania torów. Około 17.15 demonstranci próbowali bez powodzenia przeciąć szyny za pomocą palnika acetylenowego. Potem rozkręcili szyny za pomocą klucza. „Przed godz. 20.00 – wedle relacji jednego z demonstrantów – odczepiono od reszty składu pociągu lokomotywę i wspólnymi siłami zepchnięto ją z szyn w powstałą przerwę”.

    Linię kolejową z drugiej strony zakładów – w kierunku Poznania – zablokowano dopiero po południu. Kilkudziesięcioosobowa grupa demonstrantów na wysokości miejscowości Mory zbudowała na torach barykadę z drewnianych zapór przeciwśnieżnych, a w Gołąbkach zatrzymano pociąg z Berlina do Warszawy. Gdy następne pociągi zaczęto kierować drogą okrężną przez stację towarową Odolany, pojawił się – ostatecznie niezrealizowany – pomysł, aby zatrzymywać pociągi także tam. Na wieść o zatrzymaniu międzynarodowego pociągu w Gołąbkach, około 17.30 wysłano tam 10 radiowozów i kilkudziesięciu cywilnych funkcjonariuszy, którym udało się do 18.15 odblokować przejazd.

CDN.