Chopin u Trumpa

Waszyngton, Waszyngton… W grudniu jest tu zimniej niż w Polsce, ale… kwitną bratki! Co prawda „na polu” - jakby to powiedzieli w Małopolsce - mroźno, ale w polityce amerykańskiej bardziej niż gorąco.
Naprzeciwko Departamentu Sprawiedliwości, a po skosie, ze 150 metrów od siedziby FBI  („J. Edgar Hoover FBI Building”) znajdującej się przy 935. Pennsylvania Avenue znajduje się wysoki budynek z wielką, łopoczącą na wietrze flagą USA. Kiedyś była tutaj centralna siedziba amerykańskiej poczty. Teraz jest to część imperium Donalda Johna Trumpa – jeden z jego hoteli. Ten mniej znany niż najsławniejszy-nowojorski (choćby z filmu „Kevin sam w  Nowym Jorku” - w którym zresztą w epizodycznej rolce pokazuje się przyszły prezydent). Tworzą one sieć „Trumps hotels”.
Ten waszyngtoński umiejscowiony jest przy 1100 Pennsylvania Avenue, w północno-zachodniej części stolicy USA i otoczony ulicami Jedenastą i Dwunastą. Nie można wejść, zapewne z powodów  bezpieczeństwa, ani  głównym wejściem od Pennsylvania Av., ani bocznym od Dwunastej. Jedynie otwarte drzwi znajduję przy 11 St. Pamiętam, że w dniu inauguracji 45. prezydenta w historii USA w styczniu 2017 roku cały hotel zamknięty był na głucho w obawie przed demonstrantami. Osobiście to sprawdziłem ! Przyjechałem wtedy na uroczystości, byłem gościem na tradycyjnym balu prezydenckim Trumpa, gdzie entuzjazm dla nowego gospodarza Białego Domu sięgał zenitu, ale do hotelu prezydenta wejść było nie można. Zatrzymałem się w pobliskim Marriotcie, tuż przy trasie przemarszu z okazji początku prezydencji, widziałem potłuczone przez antytrumpowskich chuliganów  wystawy sklepowe i policyjne blokady.
W hotelu wita kolejna wielka amerykańska flaga, chyba ze dwadzieścia metrów na siedem oraz wysoka, bodaj na sześć metrów, choinka – święta za pasem. Przy recepcji goście w jeansach i t-shirtach, na luzie, choć z zasobnymi portfelami. Hotel musi być drogi, żeby właścicielowi zwróciło się 200 milionów dolarów wydane za remont gmachu, a także starczyło na czynsz (3 miliony dolarów!). Tylko najmłodsi czytelnicy „GP” doczekają czasów, gdy „Trump Hotel” przestanie być użytkowany przez Trumpa - dzierżawa ma jeszcze potrwać 57 lat. Bo wbrew obiegowym opiniom, nie jest to wcale własność pana Donalda i jego rodziny.
W trumpowskim hotelu mam bardzo ważne spotkanie.  Za zupę z kurczaka płacę 17 dolarów, w karcie znajduję i - ze względów patriotycznych zamawiam - wódkę „Chopin”: za 1,5 uncji czyli powiedzmy „pięćdziesiątkę” trzeba uiścić 20 USD. Ale jest też „Belvedere” – a więc polskie wódki równoważą wpływy rosyjskiej „Stolicznej”. W hotelu „Trump” są też wina „Trump” . I tak wino musujące Monticello – Trump z 2014 roku za 86 USD za butelkę, „różowy” Trump z 2017 za 16 USD za kieliszek, „biały” Chardonnay Trump z 2016 za 17 USD za kieliszek, wreszcie „czerwony” Meritage – Trump z 2016 za 72 USD za butelkę. Czerwone wino jest dobre na serce, więc próbuję: mocny, głęboki bukiet, ale zrównoważony. Przy obiedzie wznoszę winem „Trump” toast za drugą, oby, kadencję Trumpa. Dla Polski byłoby lepiej, żeby za 13 miesięcy w Białym Domu był dalej ten sam lokator…

*tekst ukazał się w „Gazecie Polskiej” (11.12.2019)