Zanim pajace zatańczą (3)


Bloger JacBiel po raz kolejny słusznie wywołał wilka z lasu, to znaczy problem ordynacji wyborczej. Jest dość jasne, że obecny system wyborczy jest chory, ale moim zdaniem jest to tylko zewnętrzny objaw poważniejszej choroby, która nęka nas od roku 1989, to znaczy systemu kurialno-cenzusowego, ustalonego przy Okrągłym Stole. Kurialny charakter Sejmu w roku 1989 stwierdza w swoim artykule Jan Majchrowski (tutaj).

Pojęcie „system kurialny” przyszło mi głowy zupełnie niezależnie jakieś dwa lata temu. Patrząc na przepychanki między szefem Partii Rozenka a Jarosławem Kaczyńskim, doszedłem do wniosku, że Sejm jest podzielony na trzy kurie:

1. kurię „panów” (czyli Partię Rozenka i SLD);
2. kurię „miast” (czyli PO);
3. kurię „prowincji” (PiS i PSL).

Liczba mandatów dla każdej kurii oraz wpływy polityczne w jej obrębie są co prawda płynne, ale utrwalony system kurialny jest faktem. PiS wspólnie z PSL bije się o głosy prowincji, nie może jednak przekroczyć ustalonej w kontrakcie Okrągłego Stołu puli 35% głosów. Tej puli polska prawica nie przekroczyła nigdy w historii III RP. Co prawda w roku 1991 partie prawicowe miały razem więcej głosów, ale nie były w stanie utworzyć stabilnej większości. Należy to więc traktować jako „wypadek” przy pracy; gdy tylko prawica się jednoczy, nie uzyskuje wyniku większego, niż 35%.

Moim zdaniem trwałość systemu kurialnego nie daje się jednak wytłumaczyć tylko i wyłącznie spiskiem elit. Fałszerstwo wyborcze na taką skalę nie byłoby możliwe. Decydujące jest raczej przyzwolenie społeczne na ten stan rzeczy. Około 50% społeczeństwa dała sobie wmówić, że ten rozkład sił w parlamencie odzwierciedla rzeczywisty rozkład sił społecznych i jest reprezentatywny dla społeczeństwa, ba, nawet korzystny! Pozostałe 50% zaakceptowało to wykluczenie społeczne. Zaistniał system kurialno-cenzusowy. Dzielnice milicyjne i wojskowe pozostały matecznikami „kurii panów”, choć dla niepodległego państwa polskiego byłoby lepiej, gdyby dzieci milicjantów i wojskowych miały bardziej zróżnicowane poglądy polityczne. Różnorakie grupy społeczne ugrupowane w cechy i korporacje zawodowe uznały ustrój kurialny za „bezpieczny” i „stabilny” dla nich samych, choć prosta analiza by wykazała, że w przypadku poważnego kryzysu, jak np. wojny, rząd nie miałby wystarczającego poparcia społecznego – połowa obywateli należy do grupy wykluczonych! Niemniej jednak grupy niezadowolonych przepływają od różnych tworzonych co jakiś czas „partii protestu” do powiększanej (w celu rozładowania niezadowolenia) „kurii miast”. Dla reżimu funkcjonalnie najbardziej skuteczna okazała się w tym względzie PO, której udało się zebrać największą liczbę potencjalnie niezadowolonych w obrębie „kurii miast” i skutecznie ich omamić.

Ostatni sukces Kukiza można wytłumaczyć tym, że polskie „neo-mieszczaństwo” nie ma wspólnego języka wartości z wyborcami PiS i niechętnie oddaje głosy na kandydata PiS, mimo iż jest on kandydatem idealnie wręcz „wypozycjonowanym” na elektorat mieszczański (standardowa, „poręczna” żona – przeciwieństwo pasztetu z pałacu prezydenckiego; jedno dziecko zamiast kilkorga, kariera uniwersytecka w bogatym mieście). Wyborcy Kukiza mogliby zaufać Dudzie już w I turze, ale nie ufają „moherom” - i stąd utrzymanie stanu posiadania reżimu w obrębie „kurii miast”. Miejmy nadzieję, że w II turze tendencja będzie inna.

Bloger JacBiel słusznie punktuje rozmaite skomplikowane metody przydzielania mandatów w ordynacji proporcjonalnej. Zresztą w istocie rzeczy nie jest to ordynacja proporcjonalna, tylko mieszana ordynacja partyjno-proporcjonalna. Ordynacja proporcjonalna istniała w Polsce w roku 1991, ale ze względu na utrwalenie systemu kurialnego, frekwencja wyborcza była niewielka („bo i tak nic nie można zmienić” albo „nie mam na kogo głosować”) i faktycznie zaistniał cenzus wyborczy, który wykluczył połowę wyborców z prawa do posiadania własnych reprezentantów. To jest właśnie kolejne świadectwo braku niepodległości. Wystarczy zrobić porównanie z II RP:

1. ordynacja z 1918 roku była proporcjonalna. Frekwencja też ogromna 70-90%.

2. ordynacja z 1922 r. była proporcjonalna okręgi wielomandatowe, 444 posłów: http://prawo.legeo.pl/prawo/ordynacja-wyborcza-do-sejmu-z-dnia-28-lipca-1922-r/ Frekwencja mniejsza, niż 70%, bojkot Ukraińców.

3. wybory 1928 - frekwencja również 70-80%.

4. wybory 1930 - danych o frekwencji nie znalazłem, ale podejrzewam, że nadal była wysoka i być może dlatego Marszałek Piłsudski ciągle nie mógł uzyskać bezwzględnej większości, przy paradoksalnie dużym zaufaniu do autorytetu Marszałka.

5. ordynacja z 1935 r. ani proporcjonalna, ani większościowa: okręgi dwumandatowe, 208 posłów, 104 okręgi: https://mojepanstwo.pl/dane/prawo/31745,ustawa-ordynacja-wyborcza-sejmu „Zgodnie z sanacyjną niechęcią do „partyjniactwa”, znikały partyjne listy w wyborach. Lista do Sejmu miała być tylko jedna, ustalana przez specjalne Zgromadzenia Okręgowe pod kuratelą władzy. Wyborca mógł jedynie wybrać dwóch z czterech figurujących na liście kandydatów. Dwie trzecie senatorów wybierano w głosowaniu pośrednim – pozostałych, jako się rzekło, mianował prezydent. System cenzusów w tych wyborach (wykształcenia, posiadanych odznaczeń i stopni oficerskich, pełnienia określonych funkcji z wyboru) sprawiał, że czynne prawo wyborcze przysługiwało ok. 2 proc. uprzedniego elektoratu. Cenzus wieku w tych wyborach pozostawał bez zmian, natomiast rósł w wyborach do Sejmu: do lat 24 (prawo czynne) i 30 (bierne). Obie izby miały się też skurczyć – Sejm ponad dwukrotnie (z 444 do 208 posłów), Senat w znacznie mniejszym stopniu (ze 111 do 96 senatorów).” (patrz artykuł Tomasza Wiścickiego http://www.muzhp.pl/artykuly/677/wybory-w-miedzywojennym-dwudziestoleciu.html). Frekwencja drastycznie spadła do poziomu 46%! Z tego powodu zapowiadano nową ordynację wyborczą, ale w praktyce tylko poszerzono obóz władzy.

Wnioski? W niepodległej II RP ordynacja proporcjonalna była akceptowalna społecznie. Problem nie tkwi w ordynacji, ale w rozkładzie sił społecznych, zadekretowanym i przyjętym przez naród po roku 1989.

Usilnie zachęcam blogera JacBiel, jako studenta politologii, aby przeprowadził dokładne symulacje możliwych wyników wyborów przy zastosowaniu jednomandatowych okręgów wyborczych. Ja takie najprostsze i obarczone dużym ryzykiem błędu symulacje przeprowadziłem (odcinek 1 i odcinek 2). Szczególnie groźny byłby trwały podział kraju na Zachód i Wschód, podobny do podziału istniejącego na Ukrainie przed rokiem 2014. Podział taki umożliwiałby wyodrębnianie okręgów podobnych do ukraińskiego Krymu czy Donbasu i wykrajanie ich z „postawu sukna”. Niech bloger JacBiel udowodni, że się mylę. Niech również zaproponuje taki system JOW, który zapewni wyborcom w miarę pełną reprezentację w parlamencie.

Obawiam się, że przy użyciu JOW co prawda zlikwidujemy zewnętrzne przejawy kontraktu Okrągłego Stołu i system kurialny, ale przy okazji zlikwidujemy również jakiekolwiek szanse na jedność naszego państwa.

Jakub Brodacki