Łosie Schetyny i kucyk garbusek

Z góry przepraszam za poniższy tekst, który napisałem z powodu mojej alergii na tran.
Po samorządowym rykowisku progresywne łosie uwierzyły w swoją moc. Wprawdzie poza rezerwatami typu Lemingrad czy Freie Stadt już szału nie było i w ostępach nieskażonych miazmiatami modernizmu ostro poprzycinały im poroża szaraki. Ale nic to. Wsparcie bykom i klępom obiecały jelenie, lisy, wilki, hieny i dzikie świnie. A gajowy Marucha wraz z myśliweczkiem i dzieweczką rozpisał scenariusz dorżnięcia watahy zajęcy na pasztet. Treatment był prosty. W ostatecznym rozwiązaniu kwestii zajęczej samozwańczym władcom kniei miał patronować sam biały rumak. Rozgrzani jego płomiennym rżeniem wzmocnionym w supporcie skowytem skunksa, nieprzejednanego tępiciela szaractwa, Mieli rozdeptać zwierzynę płową na majowym tokowisku w walce o miejsca przy żłobie w brukselskim paśniku. Następnie, by zapał rogacizny nie osłabł przed jesiennym patroszeniem leśnego plebsu, przewodnicy stada powinni utrwalić euforię fetą na cześć niegdysiejszych śniegów z ikoną Bolka w tle.
Ale w Dzień Matki scenariusz Maruchy wziął w łeb. Łosie zbaraniały. I tylko co bardziej przytomne poczęły przebąkiwać niczym dziecko z baśni Andersena o nowych szatach króla, że biały rumak okazał się w istocie hybrydą kuca i konika garbuska, zaś łosie, jak to łosie, potrafią jedynie ryczeć.
I tylko skunks pozostał skunksem. A feta na trzydziestolecie przemiany czerwonego boru w arboretum demokracji na czele z lwem Lechistanu, który wedle dokumentów był także kretem, przypominała stypę.
Podobno gajowy Marucha pichci już scenariusz dla sierot po wielkiej koalicji, zwłaszcza dla PSL. Facet ma papiery na Nobla i Oscara do kupy. Bowiem takiej strategii nie wymyśliłoby kombo w składzie: Mrożek, Dołęga Mostowicz, Bareja i Monty Python, że o Koszałku Opałku nie wspomnę.
Teraz kilka zdań serio, długo wahałem się czy w momencie, gdy dzieje się Historia, powinienem trwonić czas na ezopowe żarty. Lecz ostatnio(?) poczynania progresywnych salonowych elyt, których wiwisekcją się zazwyczaj zajmuję, są tak groteskowo obrzydliwe, Ta knajacka frustracja wyrzygiwana przez skądinąd profesjonalnych aktorów o mentalności halabardników tak żenująca, ten łajdacki hejt produkowany z uryny udającej sok z buraka tak kloaczny, pasuję,ponieważ, jak wspomniałem na wstępie, nie pijam tranu… A jak mawiają Eskimosi, bez tranu nie rozbierosz.
 
Sekator
 
PS.

- Nigdy nie widziałem łosia - przyznaje mój komputer.
- A żyrafę widziałeś - pytam.
- No to łoś w niczym nie przypomina żyrafy - kończę zoologiczną dysputę.