Imigranci i faszyści, pederaści, terroryści…

...oraz pewien dzban (końca) roku

   Tak się jakoś dziwnie składa, że ilekroć ostatnim czasem niezwykle szczujnie nadstawiający uszu (i nie tylko uszu) „pracownicy mediów” (bo trudno byłoby w owym towarzystwie wyłowić choćby jednego szanującego się dziennikarza), w reakcji na kolejny mający miejsce w naszym kraju „nożowniczy incydent” zakrzykną tryumfalnie: „Jeeeest! Ha! I co – nadal miejscowi prawacy śmiecie nam wmawiać, że nośnikiem ulicznego terroryzmu i szlachtowania ludzi niczym rzeźne mięso mogą być tylko i wyłącznie przybyli skądinąd imigranci, a nie tutejsze byczki wychowywane zgodnie z wzorcami tradycyjnej, polsko-katolickiej, patriarchalno-pokręconej rodziny?!”, tylekroć po bliższym przyjrzeniu się zaistniałym okolicznościom są zmuszani do przyjęcia postawy z podkulonym ogonkiem pt. „może już nie rozdmuchujmy tej sprawy, w końcu nie ma co żerować na ludzkiej tragedii”, a w ogóle to „ciszej nad tą trumną” bo oto nagle okazuje się, że albo sprawcą jednak był imigrant, czy to ze Wschodu (jak na dworcu we Wrocławiu), czy to dla odmiany z Zachodu (jak w multipleksie w Szczecinie), występujący jeszcze do tego w roli oszalałego z zazdrości zwyrola, w taki właśnie oto perwersyjny sposób starającego się o względy innego pederasty. No jak pech, to pech. Sami państwo nożownicy wytrącają tym samym różnorakiemu, oderwanemu od rzeczywistości postępactwu nomen omen żelazne argumenty z rąk. W związku z powyższym pozostaje im nadal katowanie zgranej do imentu nuty o polskim tradycyjnym antysemityzmie, nietolerancji, ksenofobii i nazistach ostrzących swoje pordzewiałe bagnety w śląskiej kniei w oczekiwaniu na sygnał do działania, który miałby im chyba w domyśle wydać sam nienawistny satrapa-uzurpator z kaczego rodu.
   Tymczasem jednak w obozie tegoż właśnie okrutnika wiele tęgich głów zdaje się z całych swych wątłych sił pracować na przyszłoroczną, z taką niecierpliwością wyczekiwaną przez niektórych, a w poszczególnych przypadkach – jak się w ostatnich dniach, śledząc poszczególne szczekaczki medialne, mieliśmy okazję na każdym niemalże kroku przekonać – już nawet zawczasu otrąbioną, wraz z rozdzieleniem spodziewanych do obsadzenia stanowisk pomiędzy wyłonionych spośród siebie, murowanych kandydatów, porażką wyborczą. Aktualnie na czoło tego peletonu zjednoczeniowo-prawicowych dzbanów, z uporem godnym lepszej sprawy pchanych usilnie przed mikrofony aby tam z wdziękiem właściwym etatowym wręcz niedojdom móc bez przeszkód kompromitować rzekomo prezentowane poglądy, wysunął się mój osobisty – obok koleżanki joanki (https://naszeblogi.pl/50975-liche-toto-wprawdzie-w-obejsciu) – faworyt w postaci nieocenionego Cymy. Pan poseł zwrócił moją baczną uwagę już stosunkowo dawno, w czasach kiedy goszcząc regularnie w pewnym kawowo-ławowym programie publicystycznym zwykł się z lubością wzajemnie poklepywać po pleckach z niejakim Ryśkiem Kaliszem, tym słynnym prawnikiem od tłumaczenia niedomagań goleni prawej i – ujmując rzecz oględnie – kontrowersyjnych ułaskawień w wykonaniu człowieczka, który ostatnim czasem z braku lepszego zajęcia robi karierę w roli najsłynniejszego alkoholowego mema w historii III i IV Rzeczpospolitej. Wspomniany polityk Solidarnej Polski wraz z Grubym Rychem stanowili tam niezwykle dobrany, prezentujący się niczym Flip i Flap, cotygodniowy tandem, namiętnie spijając sobie przy tym wzajemnie z dzióbków i w sposób całkowicie niewinny i beztroski przekomarzając się przy każdej nadarzającej się okazji ze sobą nawzajem.
   Od tego czasu wspomniany Cyma w nieomal każdej ze swych medialnych wypowiedzi, których udziela nad wyraz chętnie i często, jawi mi się w roli, przedstawiającego się jako w każdych niemalże okolicznościach koncyliacyjnie usposobiony, zwykłego – modne obecnie słowo – dzbana, zgodnie z filozofią ying-yang z uporem godnym lepszej sprawy doszukującego się w każdej materii za wszelką cenę drugiego dna, jednocześnie zaś przy tym dobrych intencji występujących – jak wszyscy dobrze wiemy – w sposób nieodzowny po stronie totalniacko-targowickiej opozycji, stosującego przy tym niezwykle pokrętne i niezbyt zrozumiałe dla przeciętnego odbiorcy tłumaczenia i wykładnie polityki uprawianej przez ugrupowania rządzące. Jednym słowem: szkodnik uprawiający w mediach przeciwskuteczną krecią robotę, co zaś tym gorzej może o jego własnych możliwościach intelektualnych świadczyć - chyba na swoje własne, dzbanowskie zlecenie. Jednak pan poseł w ostatnich dniach zechciał popisać się kolejnym wyczynem, którym raczył przebić wszystkie swoje dotychczasowe szkodnicze wystąpienia. Oto wspomniani, szczujnie wzmożeni państwo żurnaliści, idąc swym śledczym tropem przy okazji przerabiania na wszystkie możliwe sposoby kwestii niedoszłych-zaprzeszłych podwyżek cen za energię, wykryli niebywały skandal, a mianowicie zatrudnienie jednej z przedstawicielek rozlicznej progenitury rzeczonego pana posła w jednej ze spółek skarbu państwa na stanowisku głównego przedstawiciela do spraw relacji z klientem czy też innych spraw załatwionych, sam już nie pomnę. Oddajmy jednak głos samemu zainteresowanemu:
„W poprzedniej firmie moja córka miała podobne zarobki i była team leaderem, więc nie jest to tego typu historia jak te, o których się mówi i pisze.”
A o jakich to historiach się „mówi i pisze”? Bo aktualnie chyba właśnie najbardziej uwidoczniony na tapecie wydaje się być przypadek córeczki pana posła. No chyba, że pan poseł dysponuje jakąś tajemną wiedzą, która jeszcze nie wypłynęła na światło dzienne, na temat zatrudniania potomstwa innych polityków partii rządzącej w SSA. Całkowicie niekompetentnego rzecz jasna, w odróżnieniu od Cymańskiej juniorki, co się rozumie samo przez się. W takim przypadku mielibyśmy jednak do czynienia z klasycznym samopodp…doleniem do – ujmując rzecz kolokwialnie – niezbyt przyjaźnie nastawionych mediów pt. „to nie ja, to inni” na konto własnego ugrupowania. Nic tylko pogratulować Zjednoczonej Prawicy takiego przedstawiciela.
„Praca w Enerdze nie była dla niej żadnym awansem, ani prestiżowym, ani finansowym. Natomiast jak się mnie pytała, to uważałem, że Energa jest lepszym miejscem pracy, ponieważ takie firmy jak Transcom korzystają z polskiej tańszej siły roboczej”
To jak to w końcu jest – sama córunia nie chciała należeć do owej „polskiej tańszej siły roboczej” czy też w dobroci swojego serduszka nie mogła patrzeć na niedolę wykorzystywanych nieludzko rodaków? Bo mam wrażenie, że tej pierwszej wersji zaprzeczałaby fraza o „żadnym awansie” w wymiarze finansowym. Zastanawiające jedynie, że panu posłowi nie przyszło do tego pustego poselskiego dzbana, że może w nieco lepszym tonie byłoby doradzić latorośli żeby – skoro załatwiamy jej już (wraz z braciszkiem zresztą) biorące miejsce na liście kandydatów do sejmiku województwa – trzymała się jednak sektora prywatnego, skoro jest tam już aż tak ceniona i - jako osoba niezwykle zdolna i błyskotliwa - pewnie zmierza ku kolejnym awansom, choćby po to aby nie być posądzanym o jakoweś próby wpływania na decyzje o zatrudnianiu po znajomości członków rodziny polityków partii rządzącej w spółkach należących do Skarbu Państwa. Nie wpadł pan poseł na to, że może to być źle odczytane przez opinię publiczną, a w przyszłości zaważyć na wyniku wyborczym reprezentowanego przezeń ugrupowania? No brawo, nic tylko przyklasnąć prawidłom logiki, zgodnie z którymi niechybnie muszą układać się meandry jakimi zmierzać zwykł tok myślenia pana posła.
„Gdybym ja zabiegał o posadę dla niej, to ona byłaby gdzie indziej i na innym miejscu.”
No tak, na pewno byłaby w innym miejscu, np. w takim miejscu, w jakim swego czasu znalazła się niejaka Maya „Fuck Me Like The Whore I Am” Rostowska (http://naszeblogi.pl/50805-stare-kadry-na-nowych-frontach). Ale chyba jeszcze trochę za krótki Cyma na to jesteście. Tak czy inaczej – nic, tylko pogratulować wzorców.
„Nie robię nic, czego musiałbym się wstydzić, a jak mieliby mnie teraz za to męczyć, to powiem, że znam takie powiedzenie >>jak kraść to miliony, jak kochać, to księżniczki<<"
Łał, no to mi teraz pan poseł zaimponował, także znajomością ludowych przysłów, ale muszę przyznać, że nie jedynie tym.
„(...) Ona miała dobrą pracę, natomiast to przejście na zbliżonych warunkach to nie jest, jak mówiłem, awans. To nie jest nepotyzm”
Nie no, żaden nepotyzm, gdzieżby tam, proszę wybaczyć, że owe określenie w ogóle przemknęło mi przez głowę.
„(…) To ambitna i pracowita dziewczyna, ma kompetencje. Dowodzi tego chociażby jej szybki awans w poprzedniej firmie, gdzie w dwa lata awansowała na tzw. team lidera”
Że ambitna, to pewnik. Pewnie odziedziczyła tą cechę po tatusiu, wraz ze wspomnianym dobrym serduszkiem. Ale z tym „timlyderem”, którym tak chętnie zwykliście epatować, to moglibyście już Cymański gitary po raz wtóry nie zawracać. To dumnie brzmiące określenie po naszemu oznaczało niegdyś – z tego co pamiętam – po prostu „brygadzistę”. Ale jeśli faktycznie „w dwa lata” waścina córuchna dała radę doczłapać się do tak prestiżowej pozycji, to rzeczywiście chapeau bas i w ogóle szacun dla całej cymańskiej familii.
   Swego czasu miałem okazję zetknąć się z urządzanymi w pewnym dość specyficznym środowisku konkursami na to, kto w danym czasie swoimi rozlicznymi dokonaniami na takiej czy innej niwie wojskowego życia będzie w stanie zasłużyć sobie na zaszczytny tytuł o wdzięcznej nazwie „tępy ch.j dnia”. A jako, że wielkimi krokami zbliża nam się końcówka roku, a wraz z nią tradycyjny niejako czas podsumowań, śmiało można chyba na podstawie powyżej przytoczonych wypowiedzi zgłosić kandydaturę mości pana posła do nieco bardziej cenzuralnej wersji tego miana, za to – ze względu na całokształt wystąpień – ujęty jako się rzekło w skali rocznej, bo i sam zawarty w tytule notki rzeczownik zyskał sobie ponoć ostatnio status „słowa roku”. A więc pasować powinien jak ulał. Byle do następnego roku zatem.