Za żadne skarby świata nie da się kupić polskiej duszy


Bożonarodzeniowe szczęście wystrugane z lipowego klocka

Notkę tę dedykuję grupie radnych ze stołecznego ratusza, która zaprotestowała przeciwko spotkaniu wigilijnemu, bo nie chcieli na nim... aspektów religijnych.

Boże Narodzenie tuż, tuż, panie zapewne już szykują w kuchniach świąteczne frykasy, więc w wolnej chwili pragnę Państwa zaprosić do lektury wigilijnej opowieści, jaką przelałem na papier w jednym z rozdziałów mojej książki wspomnieniowej pt. „Magia namiętności”. Rzecz dzieje się 24 grudnia roku 1975. Piękna warszawska modelka Ewa, po tym, jak jej szalony romans z krakowskim studentem robił się o rafy siermiężnej komuny, podejmuje desperacką próbę ułożenia sobie życia z Bernardem, ambasadorem Królestwa Belgii w Brazylii:

„Ewę dopadły wyrzuty sumienia. Biedny Bernard! Nie tak sobie z pewnością wyobrażał nasz pobyt w Brazylii. Wszystko pozapinał na ostatni guzik, staje na głowie, żeby mi nieba przychylić, a ja niewdzięczna nie potrafię się zmusić, żeby być dla niego choćby odrobinę serdeczniejsza. W Polsce był dla mnie taki czuły i opiekuńczy dla mojej córeczki, że mnie w końcu przekonał do tego wyjazdu. I zgodziłam się. Bo przecież gdybym została w Warszawie, nie miałabym, za co żyć, gdyż jak przerwałam pracę w Modzie Polskiej, szefowa od razu przyjęła młodszą modelkę. A więc musiałabym biedować, a do tego miałam już szczerze dosyć tego ponuractwa i wszechobecnej szpetoty komuny. Nie mogłam znieść tego brudu, śmierdzących toalet, sklepów straszących pustymi półkami, niekończących się kolejek, zapisów na meble, kartek na mięso i cukier, walk o papier toaletowy, tego nieznośnego chamstwa, wszechobecnej zawiści i ubeków, którzy byli wszędzie. Westchnęła ciężko. I wtedy pojawił się Bernard, książę z lepszego świata, który mnie pokochał i postanowił wyrwać z tego koszmarnego marazmu. W sile wieku, niezwyczajnie przystojny dyplomata najwyższej kultury, z arystokratycznej belgijskiej rodziny i świetnie ustawiony zawodowo rzucił mi do stóp szansę bezpiecznego życia w luksusie (…)

Zbudziła się obok córeczki, która jeszcze spała. Rozległo się dyskretne stukanie do drzwi. – Proszę – szepnęła. W drzwiach stała kolejna służąca: – Dzień dobry pani! Mam na imię Mercedes! Pan ambasador prosił, żeby pani zjadła z nim dziś śniadanie w ogrodowym patio. Jak pani będzie gotowa, wskażę drogę. Ewa przeciągnęła się po źle przespanej nocy. Rozsunęła zasłony i oślepiło ją tropikalne słońce.  Matko! Ledwie dzień się zbudził, a już taki upał! – jęknęła.  I raptem, choć odpychała od siebie takie myśli przypomniało jej się, jak w słoneczny marcowy dzień pojechali z Krzysztofem na narty do Zakopanego. Powróciło wspomnienie, jak szczęśliwi sobą lenili się na balkonie góralskiej chaty wystawiając twarze do słońca. Zdało jej się, że czuje orzeźwiający zapach tatrzańskiego powietrza i smak lodowego sopla, który jej Krzysztof odłupał od dziurawej rynny. Boże! Jaka ja wtedy byłam szczęśliwa!... - Nie, nie mogę się rozklejać! – zreflektowała się.  Marynka przebudziła się. – Gdzie jest Xavier? – Zobaczysz się z nim na śniadaniu! A teraz biegnij do łazienki i ubierz się szybko!
– Śniadanie gotowe! – wołała zza drzwi Mercedes. Służąca prowadziła je krętymi ogrodowymi ścieżkami. – Strasznie mi gorąco! – uskarżała się Marynka. – Musisz się przyzwyczaić, kochanie, bo tu słoneczko świeci dużo mocniej niż w Polsce – tłumaczyła matka. Rozglądały się wokół oniemiałe z zachwytu.   W ogrodzie porosłym angielskim trawnikiem puszyły się kępy egzotycznych traw i klomby tropikalnych krzewów obsypanych egzotycznymi kwiatami. Tu i tam sterczały kamieniste wysepki, z których strzelały ku niebu wielkie kaktusy o dziwacznych kształtach. Gdzieniegdzie połyskiwały w słońcu oczka wodne zasnute liśćmi łopianów, z których wyciągały ku niebu szyje gigantyczne lilie i nenufary. Cień dawały palmowe oazy i niebotyczne baobaby. W to wszystko jakiś genialny architekt wkomponował dyskretnie lazurowy basen, portale, kolumny i łuki z białego wapienia zdobionego barwną mozaiką. Czuć było zapach kwiatów i zewsząd dochodził śpiew orientalnych ptaków. W końcu dotarli do ocienionego patio schowanego przed słońcem za strzelistą palisadą smukłych cyprysów. Bernard na ich widok wstał od stołu i zakrzyknął: – Witam moje kochane kobietki! Jak się spało? – Świetnie – odparła Ewa. – No! Siadajmy do śniadania! – zatarł ręce uśmiechnięty dyplomata. Dzieciaki gaworzyły ze sobą na wpół po angielsku, na wpół po polsku, o dziwo, rozumiejąc się świetnie. – Spróbuj tych tartinek z kawiorem, kochanie! – zachęcał Bernard. – Smakują wyśmienicie z francuskim szampanem. Polecam także ostrygi z porannego połowu.
- Ja się tutaj objadam tymi frykasami, a moja biedna mama może sobie w Polsce od wielkiego dzwonu posłodzić herbatę, jak jej starczy kartek – zawstydziła się. – O czym myślisz kochanie? – spytał dyplomata delektując się truflową sałatką. Ewa odpowiedziała z westchnieniem: – Nie mogę się wyzbyć myśli, jaką biedę klepią ludzie w Polsce! Nie ma sprawiedliwości na świecie! – Nie ma, nie było i nigdy nie będzie – skwitował sucho Bernard.
Marynka, jak zwykle, prawie nic nie zjadła. – Mary!! Mam dla ciebie niespodziankę! – Bernard uśmiechał się do niej tajemniczo. – Jaką? Jaką? – dopytywało niecierpliwie dziecko. – Zaraz się przekonasz. Skinął na kucharza, smażącego coś na patelni. – Something special for you! – obwieścił śmiesznie kalecząc angielski Mario i nałożył Marynce na talerz kilka grzanek przyrządzonych z namoczonej w mleku francuskiej bagietki. Marynka ugryzła kawałek, skrzywiła się i wypaliła: – Niedobre! Krzysztof robił lepsze! – Co mówiła panienka? – spytał Mario. – It doesn’t matter! Zrób mi proszę jajka na bekonie! – burknął dyplomata. Żeby jakoś podratować sytuację, Ewa zmieniła temat: – Skąd się tu wziął fortepian? – Kazałem przynieść specjalnie dla ciebie, kochanie. Bo pamiętam, że u mnie w Warszawie lubiłaś sobie czasami pobrzdąkać. – Zadziwiasz mnie! – Zagrasz? – spojrzał na nią prosząco. – Daj spokój! – Zagraj! Proszę! Pamiętam, że często grywałaś taką waszą polską piosenkę – skinął porozumiewawczo na lokaja, który podał Ewie kieliszek szampana. – Ach! Wiem! Mama mnie jej nauczyła, kiedy byłam mała. Pamiętam jak... Nie dokończyła zdania, gdyż doszła do wniosku, że i tak by nie zrozumiał.
Przypominała sobie, jak jeszcze w podstawówce, w czasach, kiedy w kraju szalał stalinowski terror mama wytłumiła ściany kilimami i uczyła ją po kryjomu pewnej patriotycznej piosenki. A potem, każdego roku na trzeciego maja przychodziła do nich prawie cała klasa, a ona siadała do fortepianu, poddawała ton i wszyscy śpiewali tę pieśń w uniesieniu przy śliwkowym placku. A jak już była dorosła, przy każdej okazji, jeśli tylko był pod ręką fortepian wracała do tej pieśni, która wrósła jej w duszę.
– Nad czym się tak zamyśliłaś, kochanie? – spytał ponownie dyplomata. – Ech, myślałam o mojej mamie. – Wypijmy jej zdrowie! Ewa wychyliła ochoczo kieliszek. – No to jak! Zagrasz? – A mogę jeszcze jeden kieliszeczek? – Wiesz, że w tym klimacie trzeba bardzo uważać z alkoholem? – Mogę? – skarciła go wzrokiem. Bernard ponownie skinął na lokaja. Walcząc ze łzami cisnącymi się do oczu usiadła do fortepianu. Zapanowała cisza i tylko dał się słyszeć szmer przepływającego przez patio strumyczka. – No to jeszcze jeden! – zakrzyknęła z ułańską fantazją. Bernard mrugnął na lokaja. Wypiła, zadarła buńczucznie głowę, rozcapierzyła palce i z furią uderzyła w klawiaturę. Ku niebu wleciała chmara spłoszonych ptaków. Na amazońskiej ziemi rozległy się słowa nadwiślańskiej pieśni.

Witaj, majowa jutrzenko,
Świeć naszej polskiej krainie.
Uczcimy ciebie piosenką,
Przy hulance i przy winie.
Witaj Maj! Trzeci Maj!
U Polaków błogi raj!
Witaj Maj! Trzeci Maj!
U Polaków błogi raj!

Gdy powtarzała refren, głos jej się załamał. – Za dużo wypiłaś! – upomniał ją Bernard. – Co ty chłopczyku możesz wiedzieć o tym, co gra w polskiej duszy! – mruknęła pod nosem po polsku ocierając łezkę (…)

Zbliżało się Boże Narodzenie. Ewa siedziała z Bernardem przy śniadaniu. Wychowana w wigilijnym kulcie zastanawiała się, jak urządzić ten szczególny wieczór w upalnym tropiku. – Czy oni tu mają w ogóle choinki? – zagadnęła Bernarda ocierając pot z czoła, gdyż mimo rannej pory żar już lał się z nieba. – Nie sądzę, ale spytam dla pewności Luisesity – odparł dyplomata i poszedł do kuchni.
A jej przypomniały się polskie święta. Zawsze smutne, bo ojciec rzucony wojenną tułaczką do Anglii nigdy do Polski nie powrócił i wszystkie święta spędzały samotnie z mamą. Uświadomiła sobie, że choć smutno, zawsze było bardzo uroczyście i dostojnie. Szczególnie zapadło jej w pamięć przygotowywanie Wigilii. Wspominała, jak od rama po domu rozchodził się zapach gotowanych na jarzynach i suszonych prawdziwkach buraków na wieczorny postny barszczyk. Jak kleiły razem z mamą uszka z grzybowym farszem, a na blasze kuchennego pieca pykała na wolnym ogniu jakimś cudem przez matkę zdobyta wędzona szynka. Przypomniał jej się zapach oprawianych przez matkę karpi i rytualny obrządek, kiedy mama kładła na podłodze rybi pęcherz, a ona rozdeptywała bucikiem ów balonik, który pękał a trzaskiem. I choć bieda wychylała nos z każdego kąta, ciepło kuchennego kaflowego pieca i zapachy przygotowywanych potraw dawały poczucie bezpieczeństwa w domu wypełnionym miłością.
Otarła zwilgotniałe oczy i przyszły jej na pamięć czasy świąt spędzanych w Krakowie u Krzysztofa. Przypomniała sobie, jak chodzili na tradycyjny bożonarodzeniowy opłatek do Piwnicy pod Baranami, gdzie każdego roku przed Bożym Narodzeniem wierne córy i synowie piwnicznego kultu, jak ptaki do gniazda ciągnęli przed Wigilią pod Barany, owej wyczarowanej przez Piotra Skrzyneckiego Mekki krakowskiej bohemy, gdzie, raz do roku, rozlegał się uświęcony trzask przełamywanego opłatka, a ludzie stawali się dla siebie mili i życzliwi. Z rozrzewnieniem wspominała to bajeczne miejsce, gdzie każdego roku na gości czekał malowniczy stół świąteczny, jakże inny od wszechobecnej brzydoty siermiężnych czasów. Stół był zawsze pięknie przystrojony wonnym sianem, jabłkami, orzechami i przyniesionymi przez gości frykasami domowej roboty. Zaś, z pierwszą gwiazdką sfruwały z nieba piwniczne anioły i zaczynała się majestatyczna symfonia galicyjskiego snu bożonarodzeniowej nocy. I wtenczas, rozpoczynał się magiczny i przyjazny ludziom piwniczny obrządek, kiedy zebrani w kabaretowym lochu zniewoleni Polacy łamali się opłatkiem życząc sobie by ich Pan Bóg wyzwolił spod sowieckiego buta. A potem wszyscy wychodzili na krakowski Rynek by się wsłuchać w melodię wrosłego im w duszę hejnału granego przez trębacza na wieży Bazyliki Mariackiej…
Bernard wrócił z zasmuconą miną. – Marzenie ściętej głowy z tą choinką, ale Mario obiecał, że skombinuje wysoką drabinę i obetnie czubek jednego z cyprysów okalających patio. – Lepszy rydz niż nic – mruknęła pod nosem po polsku, bowiem nie wiedziała, jak jest „rydz” po angielsku. – Co mówiłaś? – Nothing important – odparła, przechodząc na angielski. – A co będzie z bombkami? Pewno też nie mają! – westchnęła. – Gdybym wiedziała, to bym, chociaż jedną przywiozła z Polski. Zmieniając temat Bernard spytał: – Co wy w Polsce jadacie na wigilię? – Obowiązkowo barszcz z uszkami - odparła. To takie małe pierożki z grzybami. – Ciepłą zupę? – spytał. – To odpada, bo w tym koszmarnym upale dzieci jej nawet nie tkną.
Zapadła chwila ciszy. – Wiesz kochanie! – ożywił się Bernard. – Pamiętam, że w Polsce zrobiłaś kiedyś taki pyszny barszcz na zimno. Jak to się nazywało? – Chłodnik. – No właśnie! Bądź, proszę, tak miła i zrób taki chłodnik na Wigilię! – spojrzał na nią prosząco. – Wiesz? To nawet niezły pomysł! – przyklasnęła Ewa. Pomysł był może dobry, ale jego wykonanie przysporzyło niespodziewanych trudności. Bowiem okazało się, że w Brazylii nie jedzą buraków, nie mówiąc już o botwince. Ale Ewa się zawzięła i zmusiła Bernarda, by z nią pojechał do kolonialnego sklepu, gdzie się zaopatrywały europejskie ambasady i kupiła buraki.  Potem pojechali do miasta po kefir, lecz okazało się, że jest tylko jogurt i do tego słodki. Zdesperowana gospodyni zakwasiła jogurt kwaskiem cytrynowym, a słodką śmietanę złamała łyżeczką winnego octu. I zaczęła się masakra. Okazało się, bowiem, że wywar z konserwowych buraczków przypominał jakąś różowawą lurę, ale dzielna gospodyni nie złożyła broni. I nadszedł wigilijny wieczór wieczór. Upał był tak niemiłosierny, że dzieci zasiadły do kolacji w strojach kąpielowych. Ewa założyła wieczorową suknię, lecz po kilku minutach jedwab przykleił się do ciała i misterna kreacja straciła szyk i fason. Na środku świątecznego stołu, wstawiony do ogrodowego wazonu, sterczał żałośnie przekrzywiony wierzchołek cyprysa przybrany przez Ewę mandarynkami i watą.
Przygotowane na chłodnik produkty Ewa zamierzała wymieszać w ostatniej chwili. – Za chwilę siadamy do stołu! – ogłosiła uroczyście i pobiegła do kuchni. Pod ścianą, z nadąsaną miną stała czarna jak heban kucharka Isaura, śledząca ze wzgardą każdy ruch szwendającego się po jej królestwie intruza. Ewa wyjęła z lodówki pokrojone w kostkę buraczki, ostudzony wywar, posiekane ogórki, ząbek czosnku i szczypiorek. Wrzuciła wszystko do wielkiego garnka i zalała zakwaszonym jogurtem, dodając obowiązkowo dwie łyżki śmietany. I tu nastąpiła apokaliptyczna katastrofa, bowiem ku nieskrywanej radości Isaury wszystko się zważyło, a bladoróżowa lura przypominała bardziej kompot truskawkowy niż świąteczny chłodnik. Nie pomógł nawet koperek.
To był początek reakcji łańcuchowej, bowiem to na pozór błahe wydarzenie przerwało tamę nagromadzonych od dawna emocji i Ewa przestała panować nad sobą.
– Co tam słychać u naszej kochanej gosposi? – wołał od progu ubrany w biały smoking pan domu. Kompletnie załamana Ewa stała na środku kuchni z opuszczoną głową, jak żołnierz po przegranej bitwie. Spojrzawszy na wyelegantowanego gospodarza, wytarła ręce w fartuszek i dała upust rozpaczy: – Bernard! Ja już dłużej tak nie mogę! – rozbeczała się jak dziecko. Rozmazany makijaż spływał jej po policzkach. Hm! Hm! – chrząknęła wymownie Isaura obrzuciwszy swoją panią tryumfującym spojrzeniem. Dyplomata pocieszał jak umiał: – Ale co za problem?! Chłodnik się nie udał? Każdemu się może przytrafić! Zaraz poproszę Isaurę o pomoc! Ona z pewnością coś poradzi, kochanie!
Tego już było dla polskiej gospodyni za wiele. Miarka się przebrała. Ewa usiadła ze szlochem na kuchennym taborecie: – Nie, Bernard! To wszystko nie ma sensu! Chcę wracać do Polski! – Czemu mamusia płacze? – spytała stojąca w drzwiach kuchni Marynka. Zawstydzona matka przełknęła pośpiesznie łzy: – Nic, kruszynko! Pobaw się z Xavierem!
W końcu zasiedli do stołu. Isaura na poczekaniu upichciła jakieś brazylijskie danie.
– Nawet opłatka nie ma! – pomyślała Ewa i załamała się do reszty. – Prezenty! Dzieci! Prezenty! – krzyknął desperacko Bernard wyczuwając wiszącą w powietrzu tragedię. – Wow! – zachwycił się Xavier, rozrywając elegancko zapakowane pudło, z którego wyjął nakręcane na kluczyk wyścigowe auto! – Och! Ale piękna! – zapiała Marynka, przytulając do piersi złotowłosą lalkę. Dzieci porwały prezenty i pobiegły do swojego pokoju. – Trzeba je zawołać! Przecież to Wigilia! – obruszyła się Ewa. – Nie męczmy ich! Straszny dzisiaj upał! – Jak uważasz! – poddała się zdawszy sobie sprawę, że już po Wigilii i szepnęła do siebie pod nosem po polsku: Boże! Przecież ten bęcwał nigdy nie zrozumie, co dla nas w Polsce znaczy podzielenie się opłatkiem. – Nie zobaczysz prezentu? – spytał dyplomata i wskazał na płaski pakunek z czerwoną kokardą. – Ach! Tak! Oczywiście! – zaczerwieniła się Ewa uświadomiwszy sobie, że w tym całym rozgardiaszu zapomniała o podarku dla niego. Machinalnie rozpakowała misternie zapakowane zawiniątko. – Rozczulasz mnie! Jak je zdobyłeś? – pogłaskała go po dłoni. – Sprowadziłem przez kuriera z Brukseli. Przecież sama mówiłaś, że w Wigilię są twoje imieniny. Ewa wzruszyła się wyjmując z opakowania parę rajstop. Przypomniała sobie, że niedawno zostawiła w pełnym słońcu pod sklepem swoje porsche, a skórzane siedzenia tak się rozgrzały, że gdy usiadła za kierownicą poparzyła sobie uda. Chciała, więc kupić rajstopy, ale w milionowym mieście nie mieli ani jednej pary. – Bardzo ci dziękuję! Jesteś dla mnie taki dobry! – siliła się na uśmiech.
Bernard nalał szampana. – Kochanie! – zaczął uroczystym tonem. – Jesteśmy już ze sobą tak długo, że czas pomyśleć o... – Możesz mi nalać wiśniówki? – weszła mu w słowo przeczuwając, do czego zmierza. – Nie pij w taki upał mocnego alkoholu – upomniał ją delikatnie. – Możesz?! – powtórzyła obcesowo. W chwili, gdy jej podawał kieliszek ze szkarłatnym trunkiem odezwała się ze spuszczonym wzrokiem: – Bernard! Ja też ci chciałam coś powiedzieć. – Coś ważnego? – zaciekawił się dyplomata. – Bardzo! – spłoniła się. – A cóż to takiego? Ewa wychyliła kieliszek. – Nalej mi jeszcze! Proszę! Gdy spełnił jej życzenie zebrała się w sobie i oświadczyła kategorycznym tonem: – Bernard! Już zdecydowałam! Proszę cię, żebyś kupił dla mnie i Marynki bilety na samolot do Polski. Po raz pierwszy, odkąd go poznała nie zapanował nad sobą i wybuchnął: – Tyle mi masz do powiedzenia po tym, co dla was zrobiłem?! – Chcę wracać do Polski! – powtórzyła z naciskiem. – Wybij to sobie z głowy! – wrzasnął. – Radzę ci, byś mnie posłuchał! – zagroziła lodowatym tonem. Zmieniony na twarzy Bernard zasypał ją gradem pytań: – Ale dlaczego chcesz wracać, do jasnej cholery! Za Boga nie mogę pojąć, co właściwie cię tam ciągnie?! Wytłumacz mi! Po co chcesz tam jechać? Do tego brudnego, przygnębiającego kraju, gdzie zima jest dwa razy dłuższa od lata! Gdzie nie ma żadnej nadziei na przyszłość, a ludzie się nienawidzą, cały czas narzekają i prawie nigdy się nie uśmiechają! Możesz mi to wyjaśnić?! Ewa odpowiedziała krótko. – Wiem, że mnie wyśmiejesz i od razu wytoczysz setkę argumentów, ale ja tę Polskę kocham! Taką, jaka jest. – Ale, za co?! Na litość boską! – uniósł brwi. – Merde! – zaklęła po francusku. Czy wszystko musi być za coś? – spojrzała na niego z pogardą. – No – żachnął się. – Myślę, że to oczywiste! – A ja wręcz przeciwnie! – odparowała czupurnie. – I to jest właśnie to coś, czego nigdy nie zrozumiesz! – No to mi wytłumacz! – wrzasnął piskliwie dyplomata. Ewa wypiła jeszcze jeden kieliszek. – Bo tam, za żelazną kurtyną żyją zniewoleni ludzie, którzy zarabiając grosze nie szanują pracy, ale za to nie boją się jutra. Dlatego my, choć żyjemy w biednym kraju jesteśmy de facto szczęśliwsi niż wy, w waszym „lepszym” świecie. Bo my, w przeciwieństwie do was na Zachodzie, możemy sobie pozwolić na beztroski luksus ludzi szczęśliwych chwilą – rozumiesz głąbie? – Nie, - odparł. – Bo tam mieszkają bociany, które zawsze wracają do swojego gniazda - ciągnęła wątek. Czy ty wiesz, o czym ja w ogóle mówię? – spojrzała mu buńczucznie w oczy. – Nie bardzo – bąknął. – Możesz się wyrażać jaśniej? – Co ja ci będę wyjaśniać biedaku, skoro ty nigdy nie pojmiesz, czym jest dla mnie Polska! – powiedziała w rodzimym języku, bo język już zaczął się jej plątać od wiśniówki. – Może to zapach bzów mnie tam ciągnie? Urok przydrożnych wierzb? Kapujesz barania głowo? Czy ty masz pojęcie, jak pachnie polski chleb? – Chyba za dużo wypiłaś! – No widzisz! A jednak nic nie rozumiesz gamoniu! Spojrzała na niego z politowaniem. – Nie pij już, kochanie, proszę! – pogłaskał ją po ramieniu. Odsunęła się od niego, nie kryjąc niechęci. Przez chwilę milczała obracając w palcach opróżniony kieliszek. Chodźmy do sypialni – zaproponował. – Jestem zmęczona i będę dziś spała z Marynką, - ucięła rozmowę. – Życzę dobrej nocy! – syknął rozwścieczony dyplomata i udał się do swojego gabinetu.

Ewa poszła do Marynki, która jeszcze nie spała. – Przytul mnie, mamusiu! – Chodź! Moja kruszynko! Opowiem ci teraz, jak twoja babcia w Polsce urządzała Wigilię, kiedy byłam mała. Marynka zamieniła się w słuch, a Ewa długo opowiadała jej o wietrze wyjącym w kominie, o trzaskającym mrozie malującym na szybach koronkowe wzory, o kuchennym piecu z rozpaloną blachą, gdzie w żeliwnych garnkach dochodziły wigilijne cymesy, o rozchodzącej po domu cudownej woni cynamonu i świeżo upieczonego makowca, o pachnącej żywicą jodłowej choince, o pacierzu i trzasku przełamywanego opłatka, o góralskiej szopce ze śpiącym w żłobku wymoszczonym siankiem Jezuskiem przykrytym wykrochmaloną pierzynką w błękitne bławatki, pyzatym, rumianym, szczęśliwym i bezpiecznym. O czuwających przy żłobku zafrasowanym Józefie i Maryi odzianej w karminową suknię ze złotymi lamówkami, - i zwierzątkach, które przydreptały do jezusowego żłobka: uszatym osiołku, łaciatym cielątku, wełnianej owieczce, burku merdającym ogonkiem i śnieżnobiałej gąsce.…”.

Wszystkiego, co najlepsze Państwu życzę na polskie Boże Narodzenie 2018 i Nowy Rok 2019.

Krzysztof Pasierbiewicz (em. nauczyciel akademicki, niezawisły bloger oddany prawdzie i sprawom ważnym dla polskiego państwa)

Post Scriptum
Widzę, że moja dzisiejsza notka jest dla wielu ambarasująca, - patrz mniejsza niż zwykle ilość komentarzy. Dla porządku informuję, że "Magia namiętności" nie jest książką zmyśloną. Wszystko, co napisałem w tej książce wydarzyło się naprawdę i jak pisałem tę autobiograficzną powieść to momentami samemu mi się nie chciało wierzyć, że to wszytko się naprawdę wydarzyło, bo życie napisało niesamowity scenariusz. A książkę tę wydało przezacne Wydawnictwo ARCANA, które wydaje poważne dzieła historyczne. Ale romans ten wydano dlatego, że wielka miłość opisana w Książce to jedynie tło sporego kawałka historii PRL-u i draństw, jakie się wtedy w Polsce działy. I dlatego właśnie pan profesor Andrzej Nowak z Wydziału Historycznego Uniwersytetu Jagiellońskiego zarekomendował tę książkę wydawnictwu ARCANA - vide: http://www.portal.arcana.pl/Wi... . Informuję także, iż nakład książkowy jest od dawna wyczerpany, więc o autoreklamie nie ma mowy. A tu nieco więcej w temacie, dlaczego tę książkę napisałem - vide: https://www.facebook.com/711294442350648/posts/s%C5%82owo-autorskiemoim-zdaniem-udana-ksi%C4%85%C5%BCka-to-taka-kt%C3%B3r%C4%85-ludzie-chc%C4%85-czyta%C4%87-bez-o/753586431454782/
 

A tu poprzednie odcinki, jakby ktoś chciał przeczytać w te święta całą książkę:
Odcinek 1 - http://salonowcy.salon24.pl/65...
Odcinek 2 - http://salonowcy.salon24.pl/65...
Odcinek 3 - http://salonowcy.salon24.pl/65...
Odcinek 4 - http://salonowcy.salon24.pl/65...
Odcinek 5 - http://salonowcy.salon24.pl/65...
Odcinek 6 - http://salonowcy.salon24.pl/65...
Odcinek 7 - http://salonowcy.salon24.pl/65...
Odcinek 8 - http://salonowcy.salon24.pl/66...
Odcinek 9 - http://salonowcy.salon24.pl/66...
Odcinek 10 - http://salonowcy.salon24.pl/66...
Odcinek 11 - http://salonowcy.salon24.pl/66...
Odcinek 12 - http://salonowcy.salon24.pl/66...
Odcinek 13 - http://salonowcy.salon24.pl/66...
Odcinek 14 - http://salonowcy.salon24.pl/67...
Odcinek 15 - http://salonowcy.salon24.pl/67...
Odcinek 16 - http://salonowcy.salon24.pl/67...
Odcinek 17 - http://salonowcy.salon24.pl/67...
Odcinek 18 - http://salonowcy.salon24.pl/67...
Odcinek 19 - http://salonowcy.salon24.pl/67...
Odcinek 20 - http://salonowcy.salon24.pl/67...
Odcinek 21 - http://salonowcy.salon24.pl/67...
Odcinek 22 - http://salonowcy.salon24.pl/68...
Odcinek 23 - http://salonowcy.salon24.pl/68...
Odcinek 24 - http://salonowcy.salon24.pl/68...
Odcinek 25 - http://salonowcy.salon24.pl/69...

Forum jest miejscem wymiany opinii użytkowników, myśli, informacji, komentarzy, nawiązywania kontaktów i rodzenia się inicjatyw. Dlatego eliminowane będą wszelkie wpisy wielokrotne, zawierające wulgarne słowa i wyrażenia, groźby karalne, obrzucanie się obelgami, obrażanie forumowiczów, członków redakcji i innych osób. Bezwzględnie będziemy zwalczali trollowanie, wszczynanie awantur i prowokowanie. Jeśli czyjaś opinia nie została dopuszczona, to znaczy, że zaliczona została do jednej z wymienionych kategorii. Jednocześnie podkreślamy, iż rozumiemy, że nasze środowisko chce mieć miejsce odreagowywania wielu lat poniżania i ciągłej nagonki na nas przez obóz "miłości", ale nie upoważnia to do stosowania wulgarnego języka. Dopuszczalna jest natomiast nawet najostrzejsza krytyka, ale bez wycieczek osobistych.

Komentarze

Obrazek użytkownika paparazzi

23-12-2018 [00:01] - paparazzi | Link:

Wy myślicie Pasierbiewicz ze ja w to wszystko wszedłem? C'mon, ja nie taki głupi, ja nie wszystkim rozdaje mace, nawet nie wiem skąd, ze dostał tylko pierwszy rzad? Twój kabaretowy wielbiciel a pro po gdzie jest novalijka AK47 Na to Boże Narodżynia, Szczob ste byli zdorowi, weseli.

Obrazek użytkownika angela

23-12-2018 [07:04] - angela | Link:

Zdrowych!!!!  i spokojnych Świąt Bożego Narodzenia,  oraz szczęśliwego Nowego Roku,  dla autora,  i wszystkich komentujących. 
 

Obrazek użytkownika Trotelreiner

23-12-2018 [08:45] - Trotelreiner (niezweryfikowany) | Link:

Dla Szanownej Pani....Zdrowych,Rodzinnych i Błogosławieństwa na te Święta i Nowy Rok 2019....baci!
PS.Korzystając z okazji...Adminowi i użytkownikom NB....dużo zdrowia i cierpliwości...w korzystaniu z pism wszelakich echotvn24.

Obrazek użytkownika admin

23-12-2018 [11:01] - admin | Link:

Wzajemnie Trotelreiner :)