Krajobraz PO nierównej bitwie (na konwencje)

   Dobiega końca tydzień, podczas którego dwie główne koalicje partyjne zaprezentowały swoje wizje rozwoju Polski samorządowej (na wymachiwania piąstką w wykonaniu liderka tzw. ludowców spuśćmy może zasłonę milczenia w obliczu faktu, że kolejnych ZSL-owskich cudów nad urną w obecnych warunkach nie ma chyba co oczekiwać). Tzn. partia rządząca miała swoją konwencję w ubiegły weekend, jednakże rozpoczęcie objazdu województw przez jej działaczy pod hasłem konwencji regionalnych oraz dzisiejszy występ jej kandydata na prezydenta stolicy z jego sztandarowym od dziś pomysłem na nowoczesne centrum Warszawy, można uznać niejako za jej naturalną kontynuację. Jednak co do symetrii owych pomysłów na Polskę, można byłoby się już rzecz jasna spierać. Obóz rządzący deklaruje wolę współpracy z samorządem, wzmocnioną całościową wizją oraz napływem środków finansowych gwarantujących rozwój małych ojczyzn (co w pełni zrozumiałe owa wola musi być obecna po obu stronach, a nie jak to gdzieniegdzie przebiegało do tej pory w myśl zasady „na złość mamie odmrożę sobie uszy”).
   Po przeciwnej stronie mamy wizję „państwa bez PiS”, pomysł na likwidację całego szeregu instytucji w myśl zasady „mniej państwa w państwie, cała władza w ręce rad” oraz dość hmm… niech będzie, że ekscentryczne bon-moty o „mrożeniu” pieniędzy przez Brukselę, w domyśle na pstryknięcie palcem przez niezwykle wpływowego i powszechnie szanowanego na jewropejskich salonach człowieczka robiącego do niedawna za „młodą, świeżą twarz” platfusistowskiej sitwy, obecnie już nieco zgraną i opatrzoną, żeby nie powiedzieć obnażoną w swej indolencji i nieustannej bufonadzie, popartych sprawianiem wrażenia pozostawania w stanie permanentnego oderwania od rzeczywistości na jakiejś odległej salonowej orbicie.
   Oto na wspomniany „dzielnicowy” pomysły zaproponowany przez „chłopaka spod bloku” nasz Piękny Rafau odpowiada, że przecież nic nie trzeba zmieniać na lepsze bo Warszawa sama w sobie jest już tak przecudownie zagospodarowana, że niczego poprawić tam właściwie nie sposób. Prócz tego w dość rozpaczliwym stylu nasz platfusistowski „złoty chłopiec” sadzi smętne banialuki o tym, że:
„19 dzielnica Warszawy - Dzielnica Wisła istnieje od dawna. Wczoraj właśnie tam byliśmy. 19. dzielnica to jest hasło dotyczące Wisły, bo Wisła jest 19. dzielnicą, która się niesłychanie rozwija, która jest bardzo pozytywnie odbierana przez wszystkich warszawiaków jako miejsce, gdzie spędza się wolny czas, jako miejsce rekreacji, miejsce spotkań warszawiaków”.
O haśle „Dzielnica Wisła” prawi z kolei cyt. „My też go używamy. Wczoraj byliśmy na bulwarach. Ja nawet pływałem po Wiśle, bo mieliśmy święto Wisły i właśnie świętowaliśmy 19. Dzielnicę”, z czego miałoby chyba generalnie wynikać, że rozbudowa terenów nadwiślańskich powinna ograniczać się do możliwości popływania łódką po rzece, dodając wreszcie:
„Choćby dzięki mnie zostały udostępnione dane publiczne, na których są budowane bardzo ciekawe aplikacje dla miast. Jeżeli chodzi o propozycje dotyczące miasta cyfrowego, nowoczesnego, to przecież wczoraj o tym mówiłem. Ciekawe jest więc to, że ktoś prezentuje nowe propozycje, o których my mówimy od wielu, wielu miesięcy”
   I tutaj właśnie zawiera się prawdziwe clou postawy przedstawicieli wszelkich kułalicyjno-łobywatelskich jaczejek rozsianych po całej Polsce niczym muchomory sromotnikowe po rzęsistym deszczu. Oni od dawna o tym czy owamtym „mówią”. W Wahszawie Hanka wraz z całym reprywatyzacyjnym towarzystwem mówią o kolejnych liniach metra już od jakiegoś 2005 roku. Mam jednak nieodparte wrażenie, że zwykłym ludziom już sama lokalno-partyjna gadka-szmatka o tym czego ichnie ugrupowania nie dokonają, w sytuacji gdy mając pełnię władzy (wliczając w to nie tylko jej podzielone w swych kompetencjach przez Monteskiusza obszary, ale również „czwartą władzę” oraz przede wszystkim władzę lokalną) przez całe osiem lat miały one okazję co najmniej wysłać Polskę na księżyc i z powrotem, może jednak jakoś tym razem nie wystarczyć. No chyba, że nie doceniam siły leminżych intelektów popartych dodatkowo pamięcią rozwielitki. Jeśli tak, to wybaczcie.
   Koronnym zarzutem dla obecnie rządzących formułowanym z kręgów totalniackich przekazów dnia jest to, że „Kaczyński i rząd PISS” (nie zapomnieć o stosownie nienawistnym wysyczeniu ostatniej frazy wzorem niezastąpionego schetowego przybocznego Niutka – gwoli ścisłości trzeba przyznać, że ułatwia mu owo zadanie wrodzona wada wymowy, stanowiąca zresztą w platfusistowskich szeregach jakąś tajemniczą plagę, że wymienię jedynie piłkarzyka na merkelowej krótkiej gumce, wymienioną panią phezydent czy takoż już wspomnianego czołowego kandydata do stolicznego stolca, stanowiąc przymiot równie częsty jak wśród szerzej pojmowanego obozu „obrońców III RP” uwikłanie – samemu lub poprzez najbliższych członków rodziny – w dotąd nie wszędzie ujawnione powiązania z różnymi wielce enigmatycznym środowiskami wywodzącymi się z takich bądź innych służb) oprócz tego, że jest rzecz jasna odpowiedzialny za „łamanie konstytucji”, „niszczenie państwa prawa” (w którym w domyśle tak świetnie się wszystkim jak dotąd żyło), siedem plag egipskich, gradobicie i koklusz, otóż ta właśnie wraża kaczystowska junta, jako rzecze sprokurowany w ostatnim czasie z braku lepszych kandydatur i szeroko rozpropagowywany „fakt medialny”, podobnież „nie lubi samorządów”, w odróżnieniu rzecz jasna od wszystkich tych peezelowsko-peowskich sitw, które samorząd zdążyły polubić aż za bardzo.
   Pomniejsze gnidki-niedobitki z eks-partii eksperckiego Ryszarda i S-ki, które dotąd - w odróżnieniu od swych totalniackich towarzyszy i towarzyszek - nie zdążyły zaznać w swej zwartej masie samorządowych fruktów, zwykły dorzucać do tego jeszcze na jednym dechu, że oto niedobrzy pisowcy dają „piniondze” na muzeum Rydzyka (podczas gdy mogliby w zamian jeszcze trochę dopompować pana Stolę i jego Muzeum Żydów Polskich, że pozwolę sobie inne - wspierane ostatnim czasem dla odmiany niezwykle hojną rączką przez wspomnianą pannę Hannę - przedsięwzięcia teatralne przeróżnych Gołd i Goldich, przez wrodzoną delikatność z dala ominąć).
   Lecz gdy tymczasem owe kompradorskie pseudoelity snują swą rzewną pieśń o tym jak to wszelkie sukcesy gospodarcze obecnego „państwa PISS” zawdzięczamy temu, że przez minione dwie kadencje owe niezwykle altruistycznie i „proobywatelsko” nastawione środowiska, usiłujące ze wszystkich sił zrobić z Polski podnóżek obrotowy, suchą stopą przeprowadzały nas przez kryzys światowy, na arenę wkraczać zdają się kolejne asy antykaczystowskich przestworzy. W samej stolicy obok jednej tęczowo-rabiejowej wicekandydatki z trzaskowskiego stadła, która popisała się ostatnio złotą myślą na temat nagminnie likwidowanych za słusznie minionych rządów posterunków policji, szczebiocząc słodko, że widać ludziom żyło się wtedy bezpieczniej, a państwo nie było rządzone przez zamordystów, który to fakt absolutnie niezamordystycznego i arcybezpiecznego państwa wydawał się być chyba najbardziej widoczny w tamtych latach podczas Marszów Niepodległości oraz pod siedzibą JSW w okresie protestów górniczych, otóż obok tegoż niezwykle nowoczesnego kwiatuszka do ratuszowego kożuszka, objawił nam się inny protęczowy kandydat, mogący dla odmiany wylegitymować się jeszcze lepszymi od profesorsko-geremkowskiego pupila (bo nie jedynie resortowymi) korzeniami, w odróżnieniu od swego dość ponurej konduity tatełe, bawiący się ostatnim czasem w "aktywistykę miejską". Przy sukcesywnym wprowadzaniu w życie tego rodzaju "miejskich aktywności" (bądź też pasywności - to już jak kto tam sobie woli) jak na ten przykład hotele specjalnie „dedykowane” dla „gejów” sądzę, iż jedynie kwestią czasu pozostaje kiedy na ulicach Warszawy pojawią się tramwaje nie tylko z tęczowymi flagami (wzorem kolorowego Posen wraz z jego tęczowym Jaśkiem), ale i z przedziałami opatrzonymi tabliczką „nur fur gej(cz)”.
   Jednak na tym się ów światek tęczowych „działaczy” nie kończy. W skali bowiem ogólnopolskiej objawił nam się na nowo znany obieżyświat udający dotąd włodarza miasta Słupsk, stanowiący jako najnowocześniejsza odmiana krajowego „męża (czy jak tam kto woli żony) stanu” spełnienie najbardziej mokrych snów red. Michnika et consortes. Z nadmiaru tęczowych kandydatów i niedoboru elektoratu lubującego się w tych samych kolorowych kręgach, nie spodziewałbym się tutaj niczego innego poza finalnym dołączeniem, przed wyborami do tego czy innego parlamentu, do elitarnego grona łobywatelskich kułalicjantów, tak aby dodać im trochę specyficznego „kolorytu” wraz z odpowiednim zapaszkiem w zestawie. Jednak póki co do owego dziwotworu nie omieszkał przykleić się niczym do podeszwy buta pewien biznesmen spod Biłgoraja, który przy tejże biedroniowatej okazji zdaje się, że ma zamiar właśnie powrócić na kolejnym białym koniu, przy czym więcej niż pewne, że i tym razem nie obejdzie się bez cmokania (dość delikatne określenie) w którąś z części ciała (do ustalenia pozostaje którą) po zamówionym tańcu albo i jeszcze przed nim.
   Przy tejże okazji dotrzymując kampanijnego tempa nie odstawia nogi również rzecz jasna obóz rządzący. Wzorem Pana Prezydenta do udziału we wspomnianym Marszu Niepodległości (edycja 2018) pod flagą biało-czerwoną zaprosił wszystkich (z domniemanym wyłączeniem dotychczasowych organizatorów) także Pan Premier. Cokolwiek to kontrowersyjne gdyż Polacy jak to Polacy - mogą maszerować wspólnie niezależnie od wyznawanych poglądów, ale nigdy nie będzie im po drodze ze środowiskami, które z gruntu nie są polskie, a właśnie anty-polskie. Tak jak nie mogli w 1920 roku pójść ze sobą pod rękę Piłsudski z Dzierżyńskim, mimo bliskiego sąsiedztwa siedzib szlacheckich, z których się wywodzili. Podobnie jak zawsze tyleż komicznym ile nierealnym wydawało mi się sformułowanie „Prezydent wszystkich Polaków”, tak - skoro jak to mówią: „nie polezie orzeł w gówna” (i nie mam tutaj bynajmniej na myśli unikalnego przypadku tow. Nielota-Rzeplińskiego - ten to by akurat najpewniej, mając w perspektywie lądowanie w tego rodzaju wybornej destynacji, dał się wyjątkowo ponieść nastrojowi chwili i frruuu) - trudna byłaby doprawdy sztuka pogodzenia ze sobą tych dwóch odmiennych biegunów, żeby nie powiedzieć, że po haśle miliona elektrycznych aut Morawiecki junior ponownie zadeklarował chęć dokonania niemożliwego. Ale któż jest w stanie Syzyfowi zabronić wiary w jego własne wizje? Pozostaje jedynie pokładać nadzieję w tym, że prócz rzucania ludowi na żer niezwykle chwytliwych haseł, władza centralna po najbliższych rozstrzygnięciach wyborczych zechce być może w wyniku ichże werdyktów, podzielić się w niektórych obszarach nieco swoimi kompetencjami (przy czym w odróżnieniu do donkowych macherów nie na zasadzie spychologii tudzież cięcia kosztów), tak aby zrobić dobrze zwykłym obywatelom, a nie lokalnym szajkom.

Więcej o dotychczasowych meandrach aktualnie toczącej się kampanii znajdą Państwo tutaj: http://naszeblogi.pl/51342-kampanijne-boje-kampanijne-znoje