Człowiek z ust-(wstawić dowolną końcówkę)

   Telenowela pt. „Niewiarygodne Przygody Człowieka-Wpadki” trwa. Przepiękny, wielojęzyczny i niezwykle starannie wykształcony sztandarowy kandydat totalniacko-targowickiego konglomeratu mieniącego się być opozycją, choć nijak nie podpadając pod definicję tejże w jej powszechnie znanym w cywilizowanym świecie wydaniu, który codziennie w pocie czoła, z uporem niewątpliwie godnym lepszej sprawy, dokonuje spektakularnych samozaorań, odznaczając się co i rusz modelowym wręcz dyletanctwem z narcyzmem komplecie, popartymi dodatkowo bezrefleksyjnym ciągiem ku autoośmieszeniu, dał ostatnim czasem również powszechnie odnotowany przykład kolejnej skłonności do odwalania amatorszczyzny w życiu codziennym. Prowizorka, która zyskała sobie już miano kolejnej „taśmy prawdy”, pokazuje nam również na ile oderwani od rzeczywistości potrafią być nasi krajowi politycy, ze szczególnym uwzględnieniem wychuchanych „złotych chłopców” tej czy innej partii. Jegomość, który nawet w tak błahej sprawie decyduje się na użycie w charakterze środka zaradczego zwykłej taśmy do papieru (zamiast przynajmniej doraźnie, przy braku umiejętności tudzież skuteczniejszych narzędzi bądź metod, zastosować któryś z rodzajów dostępnych na rynku „tape’sów” choćby w rodzaju legendarnej już chociażby w militarnych kręgach „Taśmy, Która Zbudowała Amerykę”), narażając tym samym zapraszającą go w swe niezwykle gościnne progi gospodynię na uraz spowodowany nomen omen „sTrzaskaną” przy pierwszym lepszym przeciągu szybą, sprawia wrażenie człowieka, który nie dość, że we własnym obejściu nigdy nie miał okazji wykonać najmniejszej przydomowej pracy, to chyba w przebiegu całego swojego – stanowiącego rzecz jasna niekończące się pasmo sukcesów – żywota, w ogóle żadną uczciwą fizyczną robotą, nawet za młodu, się nie skalał. No tak, ale tacy ludzie przecież są od wyższych celów. Od cytowania Morina i szlifowania swojej wyszukanej francuszczyzny podczas indywidualnych sesji z „lubiącym konkret” Panem Profesorem, niekoniecznie - jak mam rozumieć - na tylnym siedzeniu jego mercedesa.
   Ów pocieszny ladaco, od lat lansowany na platfusistowską wunderwaffe i nową, świeżą, rzekomo „nieskompromitowaną” twarz tego pogrążonego po same uszy w postępującej degrengoladzie środowiska, słynącego jak dotąd z ilości sprokurowanych przezeń, a dotąd nierozliczonych afer, przedstawiany od dawna przez rozliczne, niezwykle przychylne media jako jego najcenniejszy zasób kadrowy, okazuje się być kolejną po sławetnym petruidalnym Ryszardzie zwykłą, w stosunkowo wąskim kierunku wyedukowaną i zaprogramowaną wydmuszką, mającą robić za parawan dla kolejnych pokoleń resortowych cwaniaczków, od lat obsiadających cały szereg intratnych posad w takich bądź innych państwowych instytucjach, nie wykluczając przy tym rzecz jasna z tego elitarnego grona wzajemnej adoracji - bezlitośnie obnażanych ostatnim czasem - jakże znakomitych kadr z samego „twahdego hdzenia” obsady „wahszawskiego hatusza”. Mister Czaskoś „taśmowo” popełniający wzorem niedoścignionego Bredzisława gafę za gafą, w swym absolutnie niewymuszonym „luzie” ze zręcznością słonia w składzie porcelany, jawi się nam jako cudowne dziecię wyklute wprost z postudeckiego chowu klatkowego, a jednocześnie jako nieudolny naśladowca fachmanów wyciągniętych wprost z pewnego reality-show nadawanego swego czasu na którejś z anten pod wiele mówiącą nazwą „Usterka”. Jego wdzięk i bezpretensjonalność, w wyniku uzewnętrznienia których to cech winni wszyscy prawdziwi „wahszawiacy” pobiec czym prędzej do urn aby oddać tam na owego złoto-ustego mówcę swój cenny głos, poparte zostały niewątpliwie ciężką pracą całego jego sztabu wyborczego, który namiętnie zwykł a to naganiać na „spontaniczne spotkania” z wyborcami coraz to nowych działaczy KOD-omicko-partyjnych (w tym gronie znajduje się sama poszkodowana, do której „przechodząc z tragarzami” zajrzał sam Rafałek aby w wyniku owej ust-awki zaklajstrować swym fuszeranckim zwyczajem wspomnianą, „szybującą” jak i sam - chadzający jak widać na co dzień z głową przestworzach - kandydat, ust-erkę), a to znów zwielokrotniać na zdjęciach ich ilość poprzez zapędzenie grupki desperatów do sali tanecznej zaopatrzonej w lustra na całej powierzchni ścian aby potem szczycić się ich rzekomą liczebnością. Po prostu genialne, nie do zdemaskowania kampanijne zagrania i chwyty. Czapki z głów panowie i panie.
   O akcji billboardowej, mającej przekonać Polaków, że to PiS im „zabiera” i wydaje Bóg wie na co (notabene pokażcie mi partię, która będąc u władzy nie zabiera niczego podatnikom, że o wykazanych wydatkach pomysłodawców owej kampanii na suto zakrapiane „partyjne” rauty w klubach go-go i fatałaszki dla pani ex-premierowej się nie zająknę, nie zahaczając również o wiele grubsze przewinienia z natury zwykłych przewałów finansowych), podczas gdy na poprzednią ekipę rządzącą składały się wyłącznie partie o czystych rękach i krystalicznych intencjach, nie ma co nawet wspominać. Podobnie jak o kolejnej ust-awce w postaci zmobilizowania następnych „aktywistów miejskich”, tym razem dla odmiany w dalekiej Sofii, aby mogli oni „obnażyć” (dość nieudolnie zresztą) rzekomą nieznajomość „cywilizowanych języków” przez głównego konkurenta wspomnianego imć kandydata, który tymczasem pozostając na ust-alonym kursie w swej ust-awicznej bufonadzie być może zechce zafundować nam w nadchodzących dniach jakowyś kolejny przykład tak charakterystycznej dla rządów swojego środowiska „bylejakości” i „dojutrkowości”, tudzież legendarnych wręcz, popartych niewątpliwą fachowością, wysokich kompetencji czy to w postaci próby załatania dziury w moście papą do krycia dachów, czy w jakiejkolwiek innej nowatorskiej formie zarządzania europejską stolicą. Zawsze można jeszcze powrócić do chwytliwego, choć niekoniecznie nośnego dla kogokolwiek oprócz owych osławionych „miejskich aktywistów”, tematu pod postacią pomysłu na delegalizację tej czy innej, mniej lub bardziej „faszystowskiej” organizacji. Tylko co podnoszenie takowego zagadnienia miałoby mieć wspólnego z ewentualną przyszłą działalnością w samorządzie, wie chyba jedynie bezpośrednio zainteresowany właściciel ust- wręcz stworzonych do kontentowania swymi zdolnościami (niekoniecznie) krasomówczymi, wspomnianego już, wybitnego profesorskiego znawcy francusko-języcznej materii. Zwykli Polacy raczej nie dadzą się na to nabrać. Ilu spośród „wahszawiaków”, stanowiących z różnych względów dość specyficzny, wyprany z samodzielnego myślenia tudzież oddalony mentalnie od reszty rodaków narodek, podąży ich śladem - o tym najprawdopodobniej będzie nam dane przekonać się bezpośrednio dopiero po drugiej turze jesiennych wyborów.