Romantyczna tolerancja.

A właściwie straceńcza i tragiczna. Bo człowiek, który nade wszystko ceni wolność wymiany poglądów, przypomina trochę osobę pozwalającą przystawić sobie brzytwę do szyi. Nie wie czy należy ona do fryzjera czy wariata. Ale ryzykuje w imię wyższych wartości – wolności wypowiedzi. A co to jest za wartość ta wolność wypowiedzi? Przecież z niej wynikają najczęściej same zgryzoty. W pierwszym rzędzie dla desperata, który uparł się udowodnić, że „nie samym chlebem żyje człowiek”.
W gruncie rzeczy człowiek taki ma u wszystkich przerąbane. Bo od przeciwników swoich poglądów usłyszy w podzięce czasami rzeczy przykre, czasami złośliwe. Zawsze -  takie, które osobiście uważa za szkodliwe, dlatego nie chciałby ich dominacji w publicznym dyskursie. Ryzykuje, bo być może właśnie dzięki swojemu szerokiemu gestowi, da szansę wypłynięcia i dominacji poglądom, z którymi nie tylko się nie zgadza, ale i nimi gardzi.
Przeto niektórzy uznają go za frajera, pozwalającego za friko  wykrzyczeć się do woli bezczelniej hołocie. Jeszcze inni za masochistę, albo użytecznego idiotę.
Swoi, za piątką kolumnę, szkodnika, dywersanta. Generalnie za kogoś kto miesza, mataczy, plącze, aby łowić to czy tamto w  zmąconej wodzie („qui penis aquam turbat?” – pytają obcesowo).
Przeciwnik szczerzy do niego kły w ironicznym uśmiech. Swój – we wściekłości.  
A przecież każdy, niezależnie ile ma lat i co w życiu przeżył, rad by usłyszeć coś dobrego na swój temat.
Rację mają starzy ludzie, mówiąc, że kto ma miękkie serce musi mieć twarde antypody.
Uwagi te spisałem a’propos notki zamieszczonej na naszeblogi.pl, przez Pana o nicku Janko Walski, zatytułowanej: „Gratuluję Panie Darski”.