PiS wygrało, czyli liczymy alternatywnie

Ku zaskoczeniu premier Kopacz i przychylnych rządzącej (nieudolnie i nieuczciwie) Platformie Obywatelskiej przedstawicielom mediów, w wyborach samorządowych zwyciężyło Prawo i Sprawiedliwość. Nie jest to wygrana druzgocząca, lecz na pewno daje minimalną nadzieję tym wszystkim, którzy wierzą jeszcze w pozytywną zmianę w Polsce.

Jest to także charakterystyczny prztyczek w nos dla tych, którzy przekreślili Jarosława Kaczyńskiego jako lidera zdolnego do odniesienia sukcesu. Jego stanowcza reakcja w sprawie afery madryckiej pokazuje, że dla wielu Polaków nie jest ważny udawany polityczny marketing, kolesiostwo, kompromis. Znaleźliśmy się wszyscy w punkcie krytycznym, gdzie trzeba zdecydowania, siły, brutalności. Liczy się nadzieja na zastąpienie rządzącej sitwy - tym mocniejsza, im opozycja wyrazistsza, transparentna, zdolna do realnej walki, szukania nowych, niezależnych sojuszników.

Te wybory pokazują, jak mocno ludzie szukają kandydatów niezwiązanych z politycznym bagnem. W mym rodzinnym mieście wybory do rady miasta wygrywa (na spółkę z PiS-em) komitet niezależny, związany korzeniami z ruchem solidarnościowym. Znamienne, że do drugiej tury wyborów prezydenckich przechodzi tutaj obecnie rządzący człowiek Platformy i kandydat wspomnianego komitetu. Mimo sukcesu Prawa i Sprawiedliwości (a od zawsze w tym mieście znajdowało się ono w wyborczym ogonie) ich kandydatka na prezydenta nie miała u głosujących najmniejszych szans - agresywna kampania i wybitnie niesprzyjające cechy osobowościowe. Ale umiała podlizać się komu trzeba.

Dlaczego o tym piszę? Ponieważ to w sumie optymistyczne - ludzie (przynajmniej niektórzy) przy głosowaniu myślą. To, że mam dość fatalnych rządów PO i zagłosuję na kandydatów opozycji do rad miasta czy powiatu nie oznacza automatycznie, że bezrefleksyjnie poprę jakąś miernotę, czy jest z PiS-u, czy nie. To także sygnał dla samego Jarosława Kaczyńskiego i jego otoczenia - miast szukać wątpliwych kompromisów z rządzącymi, należy postawić na "świeżą krew", społeczników, lokalnych działaczy - niekoniecznie komitetów związanych z partią. Może się to opłacić z nawiązką.

Warto także przewietrzyć przy okazji kadry - nagrodzić tych najlepszych, pogonić cwaniaków i lizusów. Przykład Hofmana jest aż nadto jaskrawy, odważne decyzje są warte ryzyka. Wspomniana przeze mnie pani z PiS-u już kombinuje, z kim się tu dogadać (może PO, może PSL), by zamiast prezydentury załatwić sobie jakieś inne cieplutkie stanowisko. Zapominając, że przed nami druga tura jeszcze, a kandydat niezależny nie jest w starciu z faworytem PO bez szans.

Przechodząc na skalę ogólnopolską, ufam, że są to ostatnie wybory przeprowadzone w sposób tak arogancki, nieudolny, kompromitujący. To, co wyprawia PKW woła o pomstę do nieba. System informatyczny leży i kwiczy (bo podobno za mało są informatycy opłacani) a loża starszych panów, którzy mają zapewne problem z uruchomieniem na komputerze pasjansa, zapowiada alternatywne sposoby liczenia.

Aż się boję zapytać, czy chodzi bardziej o alternatywne wyniki, czy odkurzenie liczydeł. Palców chyba bowiem tym sierotom zabraknie. W ogóle to jest fucha na miarę sprawnego zarządzania państwem przez ostatnie lata - członek PKW - nic nie działa, wszystko leży - a pensyjka się należy. 

Pozostaje mieć nadzieję, że te liczydła potwierdzą to, na co tak wielu Polaków czeka - szansę na realną zmianę. Szansę, podkreślam - na szampany zdecydowanie zbyt wcześnie, a roboty od groma. Ale, kończąc optymistycznie, pierwszy raz od dawna jesteśmy bliżej, niż dalej.