KAC WAWA

Gdy siedemnastego  października, pod Urzędem m.st. Warszawy, Kongres Nowej Prawicy ogłosił, że kandydatem na urząd prezydenta stolicy został Przemysław Wipler, pomyślałam, że Janusz Korwin Mikke musi mieć wiedzę, nieznaną jeszcze Polakom. Bo przecież nie zmienia się konia pośrodku rzeki, szczególnie na takiego z zarzutami prokuratorskimi. Kandydatem KNP na prezydenta Warszawy był wiceprezes, Jacek Wilk. Dzień wcześniej jednak, na kongresie partii, zarząd podjął decyzję o zmianie kandydata motywując, że w  wyborach decydujące znaczenie ma rozpoznawalne nazwisko, więc choć kolega Wilk jest świetnym członkiem partii, jednak w ciągu miesiąca niemożliwe jest wypromowanie jego nazwiska tak, żeby było znane każdemu warszawiakowi. A nazwisko „Wipler” jest znane, a on sam bardziej rozpoznawalny od kandydata Wilka. Przemysław Wipler został posłem  PiS w 2011 r. otrzymując 4 615 głosów, Jacek Wilk startując w Eurowyborach w 2014 r. otrzymał 17 443 głosy, więc teza ta jest z gruntu fałszywa i mocno naciągana. Tę decyzję kandydat Wilk skomentował na facebooku: „Postępów rewolucji ciąg dalszy... Obowiązany jestem poinformować Państwa, że w dniu dzisiejszym nowe, rewolucyjne władze KNP uznały, iż nie nadaję się na kandydata Nowej Prawicy na prezydenta Warszawy (...). Ja nigdy nie złożyłem rezygnacji i nie zaakceptowałem tej decyzji. Jako skromny, acz naiwnie niezłomny konserwatysta, podkładam w pokorze swoją głowę pod ostrze gilotyny prosząc w ostatnim słowie tłum widzów egzekucji, aby modlili się za Króla i Nowych Doradców Jego”.

Dla wyborców  to właściwie wszystko jedno, który kandynat KNP nie zostanie prezydentem stolicy, ale ważne jest pytanie, w czym tkwi ta rozpoznawalność Przemysława Wiplera, od niedawna marszałka dworu  edurodeputowanego „króla” w muszce?  W tym, że zmienia przekonania tak samo często, jak barwy partyjne, wychodząc z założenia, że tylko socjopaci i psychopaci mają jedną twarz na każdą okazję?  Wipler  ma ich wiele, a nawet za dużo, bo sam już się gubi.  Był prezesem KoLibra, redaktorem "Najwyższego Czasu", czyli sztandarowego pisma Unii Polityki Realnej, pracował też dla Centrum Adama Smitha i był doradcą podatkowym, a nawet, czego nie ukrywa, przez lata zajmował się doradzaniem, jak nie płacić podatków w Polsce!  Liberał pełną gębą, więc czego szukał w Prawie i Sprawiedliwości? Odpowiedź jest prosta. Kariery politycznej. W roku 2011, mając 33 lata wchodzi do parlamentu z ramienia partii „Prawo i Sprawiedliwość”,  którą potem opuszcza. Później  była akcja „Godzina dla Polski”, Gowin i jego „Polska Razem” i w 2013 roku Stowarzyszenie „Republikanie”, powstałe na bazie działającej od 2009 roku Fundacji Republikańskiej. Zbliżające się wybory samorządowe i parlamentarne zmusiły Wiplera do poszukiwania partii, z której mógłby startować. Wyboru dużego nie miał, więc padło na KNP. W konsekwentnie realizowanym planie politycznym Wiplera, zabrakło jednak miejsca na zwykłą przyzwoitość, bo choć zrezygnował z członkostwa w partii i klubie parlamentarnym PiS, mandatu posła oddać nie zamierzał.  

Razem z Korwin-Mikkem, próbują stworzyć alternatywę dla największych partii politycznych i poszerzać, jak mówią  „wolność Polaków”. Ale nie  wszystkim ta wolność ma być dana; tylko  ludziom zdrowym, pięknym, silnym i mądrym, nie  inwalidom i nie  kobietom, którym należy odebrać prawo wyborcze. A jeszcze nie tak dawno Wipler mówił, że partii Korwin-Mikkego "brakuje powagi i nie ma ona poparcia społecznego, a poglądy jej lidera mogą trafić jedynie do rubryki satyrycznej". Dodałabym,  że bardziej do rubryki lewackiej politycznie, bo jak mówi „król”: „Putin to dobry prezydent i nie ma powodu, by go obrażać” oraz  nieobyczajnej obyczajowo, bo uważa, że: „kobietę się zawsze trochę gwałci i przesiąka ona poglądami człowieka, z którym sypia”. Choć Wipler tłumaczy, że są to prywatne poglądy „króla”, z którymi się nie identyfikuje, poszły jednak w świat wygłoszone przez osobę publiczną, więc  jednak Wipler sam przesiąknął bezdenną głupotą JKM. Swoje pociechy posłał do przedszkola i szkoły, do których przymowane są jedynie dzieci z pełnych rodzin, by oszczędzic im, jak mówi, „traum” związanych z kontaktem z dziećmi rozwodników czy samotnych rodziców. Stwierdził też: „zwyczajnie i po ludzku nie godzimy się na bycie okradanym na rzecz wąskiej kasty uprzywilejowanych – dzisiejszych emerytów, rencistów, wszelkiej maści biurokratów, związkowców ze spółek skarbu państwa i innych beneficjentów tej grabieży.”  Wrzucenie do jednego worka emerytów i rencistów, ze średnim świadczeniem 1200 zł netto, razem z prezesami spółek, nie najlepiej świadczy o Wiplerze jako polityku i kandydacie na główny stołek ratusza, a ostatnia wypowiedź, że czuje się jak Franz K., odkrywa też jego braki ogólnokulturalne.
 
Dlaczego Wipler, równo rok po zajściu pod warszawskim klubem Enklawa, dziś z zarzutami naruszenia nietykalności cielesnej i znieważenia policjantów, właśnie teraz, sześć  dni przed wyborami, niesie do brukowców nagranie, które, jak sam mówi, otrzymał od  prokuratury w lipcu, razem z aktem oskarżenia?  Komu mogło najbardziej zależeć, by ten film wyciekł właśnie teraz? Medialnym spekulacjom nie ma końca. Że jest on przykrywką planowanego przez sąd przesłuchania prezydenta Komorowskiego w sprawie Wojciecha Sumlińskiego, ostrzeżeniem przez Marszem Niepodległości, a nawet dalszym pogrążaniem Bartłomieja Sienkiewicza. A prawda jest oczywista, a nawet kilka prawd. Pierwsza, że oto podano nam na tacy nowego „bohatera”, a więc do natychmiastowego, wyborczego wykorzystania, nowy wzór z  Sèvres prawdziwego Polaka, który jet młody, zdolny, ceni wartości rodzinne, z wielkim powodzeniem  kontynuuje sarmacki wzór Polaka, co to i do bitki, i do wypitki, reprezentuje prawicę, a ponadto dobrze mówi i dobrze wygląda.  Faktem jest, że rok po bitwie pod Enklawą, „bohater” tabloidów  wygląda dużo lepiej. Wcześniej poszarpany, obity i sponiewierany, dziś elegancki, pewny siebie, zapraszany do wszystkich stacji opowiada o swej martyrologii przekonany, że   wygrał z „systemem”. Zamiast słuchać prezesa Kaczyńskiego, który mówił prawdę, gdzie kto stoi, poczytać ostatni raport Europejskiego Komitetu ds. Zapobiegania Torturom, który alarmuje o patologii w polskiej policji, a nawet wziąć sobie do serca słowa byłego szefa MSW B.Sienkiewicz, że "Policjanci często sami pochodzą z patologicznych rodzin i nie potrafią prawidłowo reagować na przemoc", on staje na linii ataku, kreując wizerunek bohatera pobitego przez współczesne ZOMO. Jego błąd polega na tym, że jest jeszcze głupszy od policjantów i za późno zrozumiał, że żyje w państwie policyjnym. Analizowane przez media kadr po kadrze, sekunda po sekundzie nagranie, udowadnia słowa prezesa Kaczyńskiego, ale nie podważa aktu oskarżenia Wiplera. Sondaże jednak pompują mu poparcie, stanowisko mediów zmienia się o 180 stopni, wyborcy nie zdają sobie sprawy, że broniąc Wiplera uwiarygadniają  JKM i jego program i oglądając matrix z drugim życiem danym posłowi, mają mu uwierzyć, współczuć i na niego zagłosować, a nie na Jacka Sasina. I choć pewnie Wipler, marionetka w rękach Korwina, odpowie za naruszenie nietykalności cielesnej i znieważenie policjantów na służbie, zasłynie jako ten, którego udana misja ocali Warszawę przed pisowską władzą.
 
Opublikowano w "Warszawskiej Gazecie"