W kadencję dookoła świata - jak rozpoznać rybę w szambie?

Fileas Fogg, bohater niezwykłej i ciepłej książki Juliusza Verne`a na podróż dookoła świata, ma zgodnie z tytułem lektury, 80 dni. Polscy politycy mają na to czasu więcej niekiedy niż kadencja - sejmowa, senacka, ministerialna (ba, samorządowa także!). Szkoda tylko, że o ile angielski dżentelmen budzi szczerą sympatię i uśmiech, ci drudzy rodzą co najwyżej uśmiech politowania. Z przewagą obrzydzenia, niestety.

Ten pierwszy przede wszystkim podróżuje za swoje. Co prawda próbowano go wrobić w spektakularną kradzież, ale oczyszczony z zarzutów może z dumą przyznać - bilety kupuję sobie sam! Polscy posłowie swe wojaże fundują z pieniążków podatnika, zasłużyli przecież swą publiczną służbą. Powtarzają raz za razem, że ogólnie to państwo biedne i na chore dzieci nie stać, na leki dla emerytów nie da rady - nie bądźmy hipokrytami, krzyczą dziarsko, nie ma kasy! Tzn. na Kuala Lumpur dla Kempy, Szydłowskiej i Szmajdzińskiej starczyło akurat, najwidoczniej.

Logiczny sposób rozliczania dziarskich przygód przerasta zdolności intelektualne i moralne polskiej klasy politycznej (bez wyjątku). Z drugiej strony nie ma się co dziwić, skoro im się guziki do głosowania czasem mylą a instrukcje poglądowe dostają telefonicznie, a my tu mamy nagle wymagać używania kalkulatorów, jakieś paragony, bilety sprawdzać.

Fogg miał cel - prosty i klarowny - udowodnić niedowiarkom z klubu Reforma, że świat stoi przed ludźmi otworem. Podjął ryzykowny zakład o to, iż wbrew pogodzie, pechowym okolicznościom, przypadkowi - uda mu się pokonać świat w 80 dni. Jaki mają cel marne podróbki Cejrowskiego z polskiego sejmu? Czort jeden wie. Komitety, komisje, sprawdzanie demokratycznych procedur na Kamczatce. Wszystko pięknie i miło - tylko fajnie byłoby czasem dowiedzieć się, na ile te kosztowne zabawy przydają się później w życiu polskiego obywatela. 

W marzeniach widzę raporty dostępne dla każdego: gdzie i po co poseł pojechał, na jak długo i za ile. Czego się nauczył, co osiągnął, jak zamierza tę wiedzę realizować dla dobra swego potencjalnego wyborcy, który jego kuper szanowny legitymizował. Oczywiście póki nie realizuje jakiejś misji a`la James Bond, jak Hofman w Madrycie czy Schetyna na Tajwanie. Ale w innym przypadku taki skromny, malutki raporcik - czy Nowa Zelandia faktycznie jest taka nowa, a w Pekinie można kupić kapustę inną, niż pekińska (tak, wiem - śmieszne to raczej średnio, ale przejrzyjcie sobie na spokojnie listę miejsc podróży posłów, w tym świetle żarcik nabiera nowego wymiaru).

Fileasowi sprzyjało szczęście i dobrze wybrany kierunek przygody (podróżując nieco zyskał na czasie, powiedzmy). Ufam, że w przeddzień kolejnego festiwalu wyborczego szczęście naszych narodowych cwaniaczków choć na chwilę opuści i za kolejne wczasy w Tunezji będą musieli płacić za swoje. Naiwnie? Być może.

Mam jednak nadzieję, odsuwając ironię na bok, że stanowcza reakcja Prawa i Sprawiedliwości na wyczyny ich madryckich torreadorów nie utonie w morzu niechęci do opozycyjnej partii i przerzucaniu się wzajemnie fekaliami. Panowie i panie, w tym gównie to wy siedzicie wszyscy razem po uszy - różnica taka, że paru jeszcze osobom zapach i otoczenie przeszkadza. Inni (ze szczególnym wskazaniem na was, rządzący) wręcz rozkoszują się smakiem i aromatem tego szamba - co więcej, pływać się nauczyli i hipokryzja zastąpiła im we krwi dawno zapomnianą uczciwość.

Cisza wyborcza tuż tuż - talentu specjalnego zatem życzę wszystkim Polakom. By umieli odróżnić w swym wyborze tych pływaków od reszty. Nawet, jeśli ta reszta jest w zdecydowanej mniejszości. Powodzenia.