Nocnikarskie harce łżemediów a masochizmy nasze powszednie

   Niezmiennie wywołuje u mnie ubaw przegląd mediów „prywatnych” (zbudowanych w swej przytłaczającej części na fundamencie zwykłych postesbeckich przewałów tudzież szemranych koncesji), w których tzw. komentatorzy i goszczący ich „dziennikarze” regularnie zwykli odlatywać od otaczającej nas wszystkich rzeczywistości w kierunku bliżej nieznanym. Oto w poranku stacji radiowej, będącej kolejną przybudówką gazetowego szmatławca, w której zarówno prowadzący jak goście zwykli niezmiennie „tokować”, u znanej niegdyś dziennikarki, a obecnie koziarki (w odróżnieniu od jeszcze słynniejszej „Gęsiarki”, która swego czasu wraz z rekordowo kosztownym ekspresem do kawy raczyła paść łupem „niefrasobliwości” rubasznego Bula), pardon - KOD-ziarki ergo dzielnej bojowniczki o wolność i demokrację, gościły niedawnym czasem prof. Monika Płatek (o tej jejmości szerzej za chwilę), dr Katarzyna Kasia (ktoś komuś chyba przy rejestracji imienia chciał wykręcić nielichy dowcip) i Ewa Siedlecka (jak rozumiem przynajmniej licencjat, o ile nie wręcz magister). Mowa była o ostatnim aresztowaniu jakże krystalicznie uczciwego (zgodnie z niewzruszoną deklaracją po staremu mężnie wytężającego do kamer swą cherlawą pierś Dondinha I-szego Kłamliwego) byłego wiceministra.
   Rzeczona pani profesor, biorąc pod uwagę to co ostatnio zwykła wygadywać w swych kolejnych występach medialnych, najwyraźniej wzorem innej środowej profesorki (skoro na przykładzie marcowego sortu wiemy już, że mogli być miesięczni - niczym bilety miesięczne - docenci, to dlaczego nie dzienne - niczym studia dzienne - profesorki?) zanurzająca się w coraz mroczniejszych odmętach szaleństwa, tym razem ku uciesze pozostałych „dyskutantek” raczyła orzec w trakcie jednej ze swych bojowych tyrad w tymże studiu, że (cyt.):
„Należy pamiętać, że nie jest to zatrzymanie na trzy miesiące, ale do trzech miesięcy. I mamy tu do czynienia z praktyką, która pozwala rutynowo ograniczać wolność obywateli. I jest to praktyka z najgorszych stalinowskich czasów”
No faktycznie, nastały tak mroczne czasy, że aż mi pociemniało przed oczami. Aresztujo, Panie! I to kogo – prominentów! A nie jedynie szaraczków z ludu za jazdę rowerem po pijaku czy tam za podwędzony ze sklepu batonik. Widział to kto?
I dalej ze streszczenia zapisu rozmowy umieszczonego na  przystacyjnym portalu:
„Komentatorki zgodziły się, co do faktu, że afera związana z Jackiem Kapicą szykowana była bliżej wyborów samorządowych. Jednak ze względu na niesmak związany z nagrodami Szydło, PiS postanowił tę sprawę ruszyć wcześniej.”
Hmm… Zastanawiać może jedynie skąd ta jakże zgodna pewność u wszystkich uczestniczek tego studyjnego spędu, poparta jak rozumiem jak najbardziej akademicką wiedzą oraz znajomością zakulisowych metod działań wrażego PiS-u (należy wzorem Schrecklich Scheta i jego przybocznego Niuńka od robienia biznesu na służbie zdrowia w odpowiednio demoniczny sposób wysyczeć ostatnią głoskę tegoż złowrogiego akronimu) – oraz informacjami czerpanymi najpewniej wzorem kolegów i koleżanek z redakcji niejakiego niuskwika z „anonimowego źródła”, wytryskującego rzecz jasna z samego serca owej partii prosto na facjaty tamtejszych „dziennikarzy śledczych”.
Idźmy jednak dalej:
„Badania z Rosji (? – przyp. autora) pokazują, że prokuratorzy zaczynają działać na siedem dni przed tym, kiedy należy złożyć wniosek o przedłużenie aresztu. Podobnie może być w Polsce. A z tego powinno rozliczać prokuratorów. Gdyby nam zależało na wolności, to decyzję o tymczasowym aresztowaniu podejmowaliby niezależni, silni sędziowie i sędzie (WTF? – przyp. autora bloga), a nie tak jak teraz. Poddani naciskom”.
I wreszcie:
„To aresztowanie jest przykładem arogancji PiS-u, który bronił nagród dla siebie i dla swoich ministrów. Z tego sobie trzeba zdać sprawę. Wypowiedzi ministra Jakiego dotyczące wycieku 20 mld w związku z aferą hazardową, są dokładnie w tym samym tonie, co pokrzykiwanie Beaty Szydło z mównicy sejmowej ws. nagród dla jej ministrów”
   I to  by było na tyle z mądrości pani profesor, specjalistki prawa karnego zresztą. Jak sądzę nie będąc zresztą sędzią ani tym bardziej… (no właśnie – kim? Jak będzie brzmiał mianownik dowolnej liczby tajemniczego słowa „sędzie”, mającego jak mniemam stanowić żeński odpowiednik innego słowa pt. „sędziowie”?). Otóż nie będąc nikim takim ośmielam się jednak sądzić (a co tam w końcu, zaryzykuję), że spokojnie można by ową karnistkę postawić obok innej „profesorki” prawa piastującej od lat całych zaszczytny urząd Prezydenta Wszystkich Kamieniczników. Idąc nomen omen tokiem rozumowania (oraz zdając sobie w pełni sprawę, że w tym przypadku jest ów rzeczownik odczasownikowy mocno na wyrost) pani profesor wraz z jej wierną zgromadzoną w jednym studiu świtą, należałoby chyba przede wszystkim zadać pytanie o czym w ogóle jest mowa? I czy panie potrafią jeszcze odnajdywać jakikolwiek sens w tym co wyrzucają z siebie do usłużnie podstawionego mikrofonu? A także w jaki sposób ich kondycja umysłowa może zaświadczać o poziomie intelektualnym naszych środowisk akademickich, wydających z siebie takie właśnie obdarzone tymi czy innymi tytułami „naukowczynie”?
   Weźmy kolejny medialny przykład upadku tzw. elit opiniotwórczych, z nieco innej beczki tym razem. Artykuł na portalu słynącym ostatnim czasem z taśmowego wysysania skądinąd fejkniusów umieszczony w dziale łonet.kłobieta czy jakoś tak (notabene ciekawe czy wśród tychże łonetowskich kłobiet również zdarzają się „sędzie”, czy może jednak na owym portalu zwie się owa odmiana „prawniczek” jednak nieco inaczej) o wdzięcznym tytule „Poszłam na leczenie homoseksualizmu. To co usłyszałam, wprawia w osłupienie”. Kogo wprawia, tego z pewnością wprawia. Pomińmy ten nieistotny tytułowy szczegół. Przejdźmy do treści dołączonego doń tekstu jako efektu swoistego „researchu” popełnionego przez miss dla odmiany Rogalską czy jakoś podobnie. Otóż pani autorka wybrała się do dyplomowanej pani psycholog (nie mylić z „psycholożką”) ogłaszającej się jako stosująca skuteczną metodę leczenia ze skłonności do tej samej płci. Jak ona w ogóle śmie reklamować się w ten sposób? - ktoś może zapytać. Ale oddajmy głos pani autorce:
„Ewa upewnia się czy chcę stworzyć związek i założyć rodzinę z mężczyzną
 (…)
- Ale te moje skłonności nie oznaczają, że jestem chora psychicznie? - dopytuję. Ewa uspokaja: to nie choroba, to zaburzenie, które nie ma podłoża biologicznego, ale wynika z nieprawidłowych relacji.
Tymczasem Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne już w latach 70., a Światowa Organizacja Zdrowia w 90. jasno określiły, że ta orientacja nie jest zaburzeniem.”
Już w latach 70-tych „jasno określiły”, więc chyba w obliczu tak szacownych gremiów jakiekolwiek wątpliwości nie mają prawa zagościć w żadnym „racjonalnym” umyśle, czyż nie?
„Wielu badaczy przeprosiło za to, że leczyło homoseksualizm i używało do tego elektrowstrząsów”
Ale czy aby elektrowstrząsów nie stosuje się od lat nigdzie w psychiatrii, nie wspominając nawet o psychologii i to przy żadnym ze schorzeń, zaburzeń czy jak je tam zwał, czy może jednak się mylę?
„Dzień po mojej "terapii" do Ewy L. dzwoni redakcyjna koleżanka. Pyta czy psycholożka zdaje sobie sprawę z tego, że stosowana przez nią terapia jest niezgodna z obecnie obowiązującą wiedzą psychologiczną.
- A jaka jest pani wiedza psychologiczna? - odpowiada Ewa pytaniem na pytanie.”
Wyobrażacie sobie państwo? Pytaniem na pytanie! A winna była przecież po takim telefonie od osoby przedstawiającej się jako dziennikarka (w tym przypadku należałoby chyba raczej mówić o kimś w rodzaju „nocnikarki”) karnie, grzecznie i wyczerpująco odpowiadać jak księdzu na spowiedzi.
„Nie daje dojść do słowa naszej dziennikarce i podkreśla, że takie leczenie stosuje się na całym świecie i, że nawet jeśli ktoś nie zmieni orientacji, bo jest różnie ze skutecznością, to chociaż skorzysta z samego procesu terapeutycznego. Wiele więcej nie chce powiedzieć, bo nie ma zamiaru rozmawiać przez telefon. Musiałaby się upewnić "na żywo", że rozmawia z dziennikarką.”
Tajemnicą pozostaje cóż takiego stało na przeszkodzie aby pani nocnikarka spróbowała umówić się na zwykły oficjalny wywiad (najpewniej stanowiłoby to w tym przypadku zbyt prozaiczny element owego słynnego łonetowskiego warsztatu).
„Ewa L. ma magistra psychologii, oferowanie "leczenia" homoseksualizmu nie jest więc zjawiskiem ograniczonym tylko do samozwańczych ekspertów, którzy nie mają wyższego wykształcenia.”
No popatrzcie państwo…
„Psychoterapeutka Agata Loewe z Instytutu Pozytywnej Seksualności nie ma jednak wątpliwości, że niezależnie od tego, kto taką terapię prowadzi jest ona z założenia działaniem niewłaściwym.”
No skoro psychoterapeutka z tak szacownego instytutu nie ma wątpliwości… Notabene czy ktoś sprawdził czy aby owa „ekspertka” również może poszczycić się posiadaniem jakże zaszczytnego tytułu magistra psychologii czy może jednak należałoby ją zaliczyć do owych „samozwańczych ekspertów”?
„- Przede wszystkim oferowanie wyleczenia z homoseksualizmu, czyli terapii konwersyjnej/reparatywnej, jest nieetyczne. Do tego określenie "homoseksualizm" jest tu używane w negatywnym medycznym kontekście. Nadają od razu pewną łatkę. Budzi to skojarzenie z wiekiem XIX, kiedy używało się tego określenia do kryminalizowania ludzi - mówi.”
Tenże akapit obejmujący wypowiedź mości „ekspertki” można jednoznacznie określić jednym słowem: bełkot.
„Podkreśla, że realnym problemem są skutki nieakceptowania swojej orientacji. - Tworzy się poczucie, że nie pasuje się do systemu, bo nasze społeczeństwo kładzie nacisk na tworzenie związków heteroseksualnych.”
A przecież powinno „kłaść nacisk” na tworzenie zupełnie innych związków, nieprawdaż?
„I dodaje: - Wmawianie na terapii, że orientacja jest czymś, co należy (i można!) zmienić może tylko pogłębić lęk i złe samopoczucie. Do jednego z amerykańskich psychologów przyszła para, w której mężczyzna był homoseksualny. Ten przeprowadził terapię, a potem ogłosił swój sukces - leczenie się powiodło. Jakiś czas potem "wyleczony" mężczyzna popełnił samobójstwo. Takich historii znamy więcej.”
Pani, a ile ja znam historii! Także takich, w których po wielu różnych, różnistych terapiach ludzie popełniali samobójstwa. Albo popełniali je w okolicznościach, w których żadnej terapii nie zamierzali się poddać. Długo by opowiadać…
„Zaniepokojenie możliwymi skutkami "leczenia homoseksualizmu" wyraża też Mirosława Makuchowska z Kampanii Przeciw Homofobii. - Zgłaszają się do nas osoby, które były poddawane takiemu działaniu. Część z nich musiała potem długo do siebie dochodzić , bo terapia konwersyjna może mieć negatywny wpływ na psychikę. Znam przypadki, gdy to "leczenie" kończyło się ciężką depresją albo próbą samobójczą - opowiada.
Makuchowska mówi, żebym wyobraziła sobie sytuację, w której na terapii pojawia się nastolatek. Nie posiada jeszcze wiedzy o świecie, a rówieśnicy wysyłają mu komunikaty, że coś jest z nim nie tak. Kimś takim łatwo zmanipulować, a że nie wie, jak powinna wyglądać dobra terapia to nie ma nawet szans zdać sobie sprawę z tego, że coś jest nie w porządku.”
Sięgając zgodnie z instrukcją pani Makuchowskiej w pokłady także swojej własnej wyobraźni odpowiem tejże Makuchowskiej, że gdyby ludzie przychodzący „na terapię” niezależnie od swojego wieku wiedzieli jak „dobra terapia” powinna wyglądać, to być może niepotrzebna byłaby w ogóle większość terapeutów – ludzie „terapeutyzowaliby” się po prostu nawzajem
„Trudno walczyć z osobami, których działania terapeutyczne mogą być szkodliwe. Działaczka KPH wyjaśnia powody: - Niestety w Polsce ciągle nie ma ustawy regulującej zawód psychologa. Właściwie może to robić osoba "z ulicy", która założy swoją działalność gospodarczą. A nawet gdyby ktoś udowodnił, że prowadzona przez psychologa terapia jest szkodliwa dla klienta, to co? Prawo nie zakłada kar za niewłaściwie prowadzoną terapię, choć powinno. Bez tego trudno będzie chronić ludzi przed różnej maści szarlatanami.”
Zdaje się, że ów akapit ma się nijak do przygotowania zawodowego wytropionej „nielewomyślnej” pani magister psychologii, ale komu by tam takie szczegóły zawadzały?
Pewien charakterystyczny kwiatek można też znaleźć pod tym… Hmm… Artykułem? Reportażem? Trudno właściwie znaleźć adekwatne określenie do wartości „warsztatowej” treści przedstawionej w owym wytworze radosnej twórczości miss redaktor
„*W sprawie terapii konwersyjnej i przypadku Ewy L. odezwałam się także do Polskiego Towarzystwa Psychologicznego. Prezeska PTP, Małgorzata Toeplitz-Winiewska obiecała przyjrzeć się sprawie.”
   Czyli tradycyjny donosik… tj. chciałem rzec odnośnik na koniec. Pani żurnalistka może być z siebie dumna. Wykonała kawał dobrej „nocnikarskiej” roboty. Na miarę możliwości łonetu rzecz jasna. Miss Żemła et consortes mogłaby z czystym sumieniem pochwalić młodą koleżankę – adeptkę, aspirującą za pomocą podobnych „dziennikarskich śledztw” do tegoż jakże szacownego grona.
   Jednak zostawmy media prywatne – jak już zostało wspomniane na wstępie wszyscy wiemy na jakiej podwalinie ufundowane. Zajrzyjmy dla odmiany do mediów „dobrej zmiany” - jakby mógłby rzec filuternie jakowyś poeta spod Jasnej Góry, bo tam właśnie, zwłaszcza w kanałach (niejednokrotnie bardzo adekwatne słowo) kierowanych zasadniczo do nieco mniej masowego - czyli w domyśle bardziej elitarnego - odbiorcy (choć nie stanowi to reguły), w rozmaitych niszach i zakamarkach wciąż przemykają się jako hołubione autorytety przeróżne resortowe dzieci i wnuki wraz ze swoimi dzielnymi towarzyszami, masowo wrzucający w przestrzeń medialną swoje aluzyjne wybryki, mające na celu „puszczenie oka” do widza czy słuchacza pt. „wicie rozumicie my tutaj wespół w zespół tak gorąco nienawidzimy tych naszych niechcianych szefów i gardzimy nimi, że aż strach”. Tym, niespełnionym jak widać w ruchu oporu chociażby z czasów realnego stanu wojennego, wirtuozom kamery i mikrofonu straszącym z anten „legendarnej Trójki” czy chociażby TVP Kultura, dzielnie sekundują ku memu nieutulonemu żalowi państwo redaktorzy ustalający ramówkę mojego ulubionego Programu Drugiego Polskiego Radia, będącego do tej pory nadal chyba jedynym przypadkiem ogólnopolskiej stacji radiowej bez reklam i zaśmiewających się do rozpuku z własnych dowcipów prowadzących, stanowiącym dotąd chlubny ewenement w naszej krajowej skali.
   Na antenie tegoż medium w zeszłym tygodniu dopadł mnie cykl spotkań z całkowicie rzecz jasna apolitycznym prof. Pawłem Śpiewakiem, od lat piastującym tłustą synekurę dyrektora PIH, plotącym na fonii (bo tym razem nie zwyczajowo na TVN-owskiej wizji) przeróżne łzawe historyjki z czasów swojego jakże trudnego dzieciństwa, spędzonego na dorastaniu w ramach ciepłej resortowej rodzinki, czytaniu Tory oraz rozpamiętywaniu w gronie rodziny i przyjaciół domu „nieobecnych, którzy odeszli”, chociaż w wysłuchanym odcinku owego serialu magiczne słowo „holocaust” dziwnym trafem nie padło, co zostało najpewniej spowodowane jedynie chęcią pozostawienia odbiorcom pewnego (unieśmiertelnionego swego czasu przez pana Jana Kobuszewskiego w skeczu o hydraulikach) „niedopowiedzenia”, celem lepszego zamaskowania się przed radiosłuchaczami mniej świadomymi rzeczy lub zwyczajowo opętanymi zoologicznym antysemityzmem, tradycyjnie przypisanym do narodu polskiego jako jego immanentna, bo tyleż oczywista, co powszechna, cecha.
   W tej snutej przez rzeczonego pomysłodawcę terminu „IV Rzeczpospolita” (wiem, z perspektywy czasu brzmi to jak niesmaczny żart) opowieści zabrakło mi jedynie interpretacji wyłożonej swego czasu na antenie przywołanej powyżej, ulubionej przez pana profesora, stacji telewizyjnej przez ex-małżonkę jednego z naszych najbardziej aktywnych europosłów, specjalizującego się – jak przystało na środowisko, które raczyło wystawić go na swoje listy wyborcze – w donoszeniu na własny kraj i swych znajomych oraz pozwalaniu na bicie po twarzy przez pewnego stetryczałego dziada (nie ubliżając przy tym temuż dziadowi, a prędzej komuś zupełnie innemu niestety), zresztą podobnie jak wspomniany „wspomnieniowicz” zaliczającą się również do elitarnego grona posiadaczy i posiadaczek tytułu profesorskiego wraz z jakże pierwszorzędnymi korzeniami w pakiecie (ryzykuję niniejszym ową wzmiankę, zdając sobie przy tym sprawę, że „demaskowanie” jakichkolwiek pierwszorzędnych korzeni z definicji musi trącić przywołanym powyżej zoologicznym antysemityzmem). Otóż pani Engelking była swego czasu łaskawa zestawić zwykłą, prozaiczną, trącącą naszą rodzimą słowiańskością „śmierć jak śmierć” z metafizycznym doznaniem warstw wyższych, będącym w swej istocie - w przeciwieństwie do przyziemnego zdychania przeróżnych mniej lub bardziej wyklętych czy niezłomnych - prawdziwym „spotkaniem z Najwyższym”.
   Tak czy inaczej, nie rozwodząc się dłużej nad stanem umysłu panującym wśród owych „warstw wyższych”, a wracając do udostępnienia anteny państwowego nadawcy jednemu z czołowych owych warstw przedstawicielowi, po raz kolejny potwierdziła się teza, zgodnie z którą także w mediach publicznych nie wiedzieć czemu notorycznie dopuszczane są do głosu (i to bez ustawienia w kontrze wobec jakiegokolwiek innego „gościa”, reprezentującego choć trochę odmienne środowiska, poglądy czy postawy życiowe) egzemplarze plujące bez żenady na Polskę w mediach nieco mniej publicznych (no chyba, że miałyby być uznane za takowe poprzez analogię do innej „instytucji” określanej każdorazowo przymiotnikiem „publiczny”), a budujące w ten sposób u szerokiej publiczności swój wątpliwej wartości autorytet. To tak jakby wręczyć w 1920 roku bolszewikom dodatkową broń do ręki i rzucić im mimochodem „strielajta rebiata”, w przypadku chwilowego braku reakcji zachęcając ich dodatkowo gromkimi okrzykami w rodzaju „nuże!” i „śmiało!”.
   Powoli zaczyna mnie męczyć ta niemożność, nieudolność lub zła wola – sam już nie wiem, które słowo określałoby owo zjawisko najtrafniej – naszych czynników decyzyjnych, nie potrafiących w obliczu tak zmasowanego ataku formacyjno-ideologicznego strony przeciwnej nałożyć odpowiednich proporcji na stosowane przez siebie środki narracyjne. Bez walenia po łbie pałą prymitywnej łopatologii w jednych mediach „dobrozmiennych”, ale też bez lansowania indywiduów, odznaczających się niemałym podobieństwem do przykładów przywołanych nieco powyżej w drugich, w obliczu których ów wzięty w cudzysłów (mający w domyśle określać charakter i treść obecną na przedmiotowych antenach) przymiotnik brzmi jedynie jak kiepski żart. Być może obecnie rządzący traktują te wszystkie dopłaty do - z definicji wrogich zarówno sobie samym, jak i całej nomen omen rzeszy tworzącego naród polski społeczeństwa - instytucji muzealnych i mniej muzealnych jako swoisty wentyl bezpieczeństwa, co w mojej opinii zresztą stanowi dowód na krótkowzroczność, jeśli nie ślepotę części z tworzących obecny układ decydentów, żeby nie określić przesłanek, z których miałyby wynikać próby podejmowania tego rodzaju przeciwskutecznych inicjatyw, słowem nieco mocniejszym. Jednak zasadniczej kwestii w postaci nie tyle repolonizacji mediów prywatnych, co realnej „repatriotyzacji” mediów państwowych, jeśli zamierza się myśleć w perspektywie długofalowej o sukcesie nie tylko dla reprezentowanego przez siebie ugrupowania, ale i dla Polski jako niepodległego państwa, po prostu nie mogą oni zaniedbać, pamiętając o tym, że kropla zainfekowana żrącą trucizną drąży skałę tym szybciej, co i w sondażach potrafi się niejednokrotnie uwidocznić, niekiedy w sposób dość nagły i niespodziewany.

 

Forum jest miejscem wymiany opinii użytkowników, myśli, informacji, komentarzy, nawiązywania kontaktów i rodzenia się inicjatyw. Dlatego eliminowane będą wszelkie wpisy wielokrotne, zawierające wulgarne słowa i wyrażenia, groźby karalne, obrzucanie się obelgami, obrażanie forumowiczów, członków redakcji i innych osób. Bezwzględnie będziemy zwalczali trollowanie, wszczynanie awantur i prowokowanie. Jeśli czyjaś opinia nie została dopuszczona, to znaczy, że zaliczona została do jednej z wymienionych kategorii. Jednocześnie podkreślamy, iż rozumiemy, że nasze środowisko chce mieć miejsce odreagowywania wielu lat poniżania i ciągłej nagonki na nas przez obóz "miłości", ale nie upoważnia to do stosowania wulgarnego języka. Dopuszczalna jest natomiast nawet najostrzejsza krytyka, ale bez wycieczek osobistych.

Komentarze

Obrazek użytkownika Zunrin

04-04-2018 [01:58] - Zunrin | Link:

Aha, to już wiem co to za cyrk z tym wielkim oburzeniem na leczenie homoseksualistów. I takie dwie rzeczy mi się przypomniały. Jedna to właśnie mijająca pierwsza rocznica wyroku na jedno z tych "postępowych" stowarzyszeń za nagonkę na dr Camerona. Druga to dziwne okoliczności w jakich Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne wykreśliło homoseksualizm z listy zaburzeń. Właściwie to dewiacji. I ciekawa sprawa - podobno w mającym pojawić się niedługo nowym wydaniu międzynarodowej klasyfikacji chorób ICD ma całkiem zniknąć cała kategoria związana z identyfikacją i preferencjami seksualnymi. To dopiero będzie jazda...